Rozdział IV

ZNIESIENIE POWSZECHNEGO PRAWA WYBORCZEGO W 1850r.

(Ciąg dalszy powyżej zamieszczonych trzech rozdziałów ukazał się w «Przeglądzie» ostatniego, podwójnego, 5 i 6 zeszytu «Nowej Gazety Reńskiej». Na początku Marks opisuje tam wielki kryzys handlowy, który wybuchł w Anglii w 1847 r., i oddziaływaniem jego na kontynent europejski tłumaczy zaostrzenie zawikłań politycznych w Europie i ich przerośnięcie w rewolucję lutową i rewolucje marcowe 1848 r. Dalej Marks opisuje, jak pomyślna koniunktura w handlu i przemyśle, która rozpoczęła się znowu w r. 1848, a jeszcze bardziej się wzmogła w r. 1849, sparaliżowała rozmach rewolucyjny i umożliwiła równocześnie zwycięstwo reakcja. O Francji w szczególności Marks mówi dalej)[40].

Te same objawy wystąpiły we Francji od 1849 r., szczególnie zaś od początku 1850 r. Zakłady przemysłowe w Paryżu są w pełnym ruchu - także fabryki bawełniane w Rouen i Muhlhausen prosperują dość dobrze, chociaż tu, podobnie jak w Anglii, hamujący wpływ wywarły wysokie ceny surowej bawełny. Do rozkwitu koniunktury we Francji szczególnie przyczyniła się ponadto szeroka reforma celna w Hiszpanii i zniżenie ceł od rozmaitych artykułów zbytku w Meksyku; wywóz towarów francuskich na oba te rynki znacznie się zwiększył. Wzrost kapitałów doprowadził we Francji do szeregu przedsięwzięć spekulacyjnych, którym za pretekst posłużyła eksploatacja na wielką skalę kopalni złota w Kalifornii. Zjawiło się mnóstwo towarzystw, których tanie akcje i socjalistycznie zabarwione prospekty wyraźnie apelowały do sakiewek drobnomieszczan i robotników, lecz które w rzeczywistości wszystkie razem sprowadzały się do najczystszego oszustwa, właściwego w tej formie tylko Francuzom i Chińczykom. Jedno z tych towarzystw było nawet wprost protegowane przez rząd. Cła przywozowe we Francji w pierwszych dziewięciu miesiącach 1848 r. wyniosły 63 miliony franków, w r. 1849 - 95 milionów franków, a w r. 1850 - 93 miliony franków. Zresztą we wrześniu 1850 r. podniosły się one znowu o przeszło milion w porównaniu z wrześniem 1849 r. Wywóz również podniósł się w r. 1849 i jeszcze bardziej w r. 1850.

Najjaskrawszym dowodem powrotu pomyślnej koniunktury była ustawa z 6 września 1850 r., która znowu przywróciła wypłaty gotówkowe w Banku Francuskim. Dnia 15 marca 1848 r. bank został upoważniony do wstrzymania wypłat gotówką. Banknotów jego łącznie z biletami banków prowincjonalnych znajdowało się wówczas w obiegu na sumę 373 milionów franków (14.920.000 funtów szterlingów). Dnia 2 listopada 1849 r. obieg ich wynosił 482 miliony franków, czyli 19.280.000 funtów - co oznaczało przyrost o 4.360.000 funtów, a 2 września 1850 - 496 milionów franków, czyli 19.840.000 funtów - tzn. przyrost wynosił około 5 milionów funtów szterlingów. Przy tym nie nastąpiło obniżenie wartości banknotów; przeciwnie, zwiększonemu obiegowi banknotów towarzyszyło ciągłe zwiększanie się zapasu złota i srebra w piwnicach banku, tak że w lecie 1850 r. bank miał rezerw złota i srebra na blisko 14 milionów funtów - suma we Francji niesłychana. Tak więc bank mógł powiększyć swój obieg, a więc swój czynny kapitał o 123 miliony franków, czyli o 5 milionów funtów - jest to jaskrawy dowód słuszności naszego twierdzenia wysuniętego w jednym z poprzednich zeszytów, że arystokracja finansowa nie tylko nie została obalona przez rewolucję, lecz nawet wzmocniła się jeszcze. Rezultat ten stanie się jeszcze bardziej oczywisty, gdy się przyjrzymy francuskiemu ustawodawstwu bankowemu w ostatnich latach: 10 czerwca 1847 r. bank został upoważniony do wydawania banknotów dwustufrankowych; dotychczas najmniejszy był banknot pięćsetfrankowy. Dekret z 15 marca 1848 r. ogłosił banknoty Banku Francuskiego ustawowym środkiem płatniczym i uwolnił bank od obowiązku wymieniania ich na pieniądz kruszcowy. Emisję banknotów ograniczono wówczas do 350 milionów franków. Jednocześnie upoważniono bank do wydawania banknotów 100-framkowych. Dekret z 27 kwietnia zarządził fuzję banków departamentalnych z Bankiem Francuskimi drugi dekret z 2 maja 1848 r. pozwolił mu na zwiększenie emisji banknotów do sumy 442 milionów franków. Dekret z 22 grudnia 1849 r. podniósł maksymalną granicę emisji do 525 milionów franków. Wreszcie ustawa z 6 września 1850 r. przywróciła wymienialność banknotów na pieniądz kruszcowy. Te fakty - ciągły wzrost obiegu, koncentracja całego kredytu francuskiego w rękach Banku i nagromadzenie całego francuskiego złota i srebra w jego podziemiach doprowadziły pana Prou-dhona do wniosku, że bank musi teraz zrzucić swoją starą skórę wężową i zamienić się na proudhonowski bank ludowy. Proudhon nie potrzebował nawet znać historii restrykcji bankowych w Anglii pomiędzy rokiem 1797 a 1819; wystarczyło by mu tylko rzucić okiem na drugą stronę kanału La Manche, aby zobaczyć, że to, co dla niego było faktem niesłychanym w historii burżuazyjnego społeczeństwa, było tylko jak najbardziej normalnym zjawiskiem burżuazyjnym, które teraz dopiero po raz pierwszy wystąpiło we Francji. Widzimy, że rzekomo rewolucyjni teoretycy, którzy po rządzie tymczasowym wodzili rej w Paryżu, rozumieli się na charakterze i rezultatach poczynionych zarządzeń nie więcej, niż sami panowie z rządu tymczasowego.

Pomimo pomyślnej koniunktury przemysłowej i handlowej, jaka chwilowo panuje we Francji, podstawowa masa jej ludności, 25 milionowa ludność chłopska znajduje się w stanie poważnej depresji gospodarczej. Obfite urodzaje ostatnich lat obniżyły ceny zboża we Francji daleko bardziej jeszcze niż w Anglii: wobec tego położenie chłopów, zadłużonych, wyniszczanych przez lichwę i gnębionych przez podatki, bynajmniej nie może być świetne. Lecz historia ostatnich trzech lat dostatecznie dowiodła, że ta klasa ludności jest zupełnie niezdolna do jakiejkolwiek inicjatywy rewolucyjnej.

Zarówno okres kryzysu jak i okres pomyślnej koniunktury później rozpoczął się na kontynencie europejskim niż w Anglii. W Anglii zachodzi zawsze proces pierwotny. Anglia to demiurg burżuazyjnego kosmosu. Na kontynencie rozmaite fazy cyklu, przez który wciąż na nowo przechodzi burżuazyjne społeczeństwo, ujawniają się w formie drugo-lub trzeciorzędnej. Po pierwsze, kontynent wywozi do Anglii bez porównania więcej niż do jakiegokolwiek innego kraju. Ale wywóz do Anglii zależy znowu od położenia Anglii, zwłaszcza od jej stanowiska na rynkach zamorskich. Poza tym Anglia wywozi do krajów zamorskich bez porównania więcej niż cały kontynent europejski, tak że rozmiary eksportu kontynentalnego do tych krajów zawsze są zależne od każdorazowego wywozu zamorskiego Anglii. Jeżeli więc kryzysy wywołują rewolucje przede wszystkim na kontynencie europejskim, to jednak pierwotna ich przyczyna znajduje się zawsze w Anglii. Na krańcach organizmu burżuazyjnego z natury rzeczy łatwiej dochodzić może do gwałtownych wybuchów niż w jego sercu, bo tu możliwości zrównoważenia są większe. Z drugiej strony, stopień oddziaływania rewolucji konotynentalnych na Anglię jest jednocześnie termometrem, który wskazuje, w jakim stopniu rewolucje te rzeczywiście zagrażają stosunkom burżuazyjnym, w jakim stopniu zaś godzą tylko w ich formy polityczne.

Przy tym ogólnym rozkwicie, przy którym siły produkcyjne burżuazyjnego społeczeństwa rozwijają się tak bujnie, jak to w ogóle jest możliwe w ramach stosunków burżuazyjnych, nie może być mowy o żadnej prawdziwe j rewolucji. Rewolucja taka możliwa jest w tych tylko okresach, w których oba te czynniki: nowoczesne siły produkcyjne i burżuazyjne formy produkcji wpadają w sprzeczność miedzy sobą. Rozmaite sprzeczki, które prowadzą ze sobą nawzajem się kompromitując przedstawiciele poszczególnych frakcji kontynentalnego stronnictwa porządku, bynajmniej nie mogą stać się powodem nowych rewolucji, przeciwnie, są one możliwe tylko dlatego, że podstawa stosunków społecznych jest w danej chwili tak pewna i (o czym nie wie reakcja) tak burżuazyjna. Wszystkie próby reakcji, by powstrzymać rozwój burżuazyjny, rozbiją się o to podłoże tak samo, jak całe oburzenie moralne i wszystkie płomienne odezwy demokratów. Nowa rewolucja możliwa jest tylko w następstwie nowego kryzysu. Ale zarazem jest równie nieunikniona jak ten kryzys.

Przejdźmy teraz do Francji. Doprowadzając do nowych wyborów 28 kwietnia lud sam anulował zwycięstwo, które w sojuszu z drobnomieszczaństwiem odniósł w wyborach 10 marca. Vidal został obrany nie tylko w Paryżu, ale i w okręgu Dolnego Renu. Komitet paryski, w którym Góra i drobnomieszczaństwo były silnie reprezentowane, skłonił go do przyjęcia mandału dolno-reńskiego. Zwycięstwo z 10 marca przestało być rozstrzygające: termin rozstrzygnięcia znowu się odsuwał, napięcie wśród ludu słabło, przyzwyczajał się on do zwycięstw legalnych, zamiast rewolucyjnych. Rewolucyjne znaczenie 10 marca, jako rehabilitacji powstania czerwcowego, zostało wreszcie doszczętnie zniweczone przez kandydaturę Eugeniusza Sue, sentymentalnie drobnomieszczańskiego socjal-fantasty, którą proletariat mógł przyjąć chyba tylko jako żart, dla sprawienia przyjemności gryzetkom. Przeciw tej lojalnej kandydaturze partia porządku, ośmielona chwiejną polityką przeciwników, wysunęła kandydata, który miał reprezentować zwycięstwo czerwcowe. Tym komicznym kandydatem był spartański ojciec rodziny Leclerc, któremu zresztą prasa po kawałku zdarła z ciała bohaterską zbroję i który też przy wyborach poniósł świetną klęskę. Nowe zwycięstwo wyborcze 28 kwietnia wbiło w pychę Górę i drobnomieszczaństwo. Góra już cieszyła się myślą, że zdoła dojść do celu swych pragnień na drodze czysto legalnej, bez nowej rewolucji, która znowu wysunęłaby proletariat na czoło: Góra była pewna, że w nowych wyborach w r. 1852 powszechne głosowanie wprowadzi p. Le-dru-Rollina na fotel prezydenta i zapewni Górze większość w Zgromadzeniu. Partia porządku, którą wznowienie wyborów, kandydatura Sue oraz nastrój Góry i drobnomieszczaństwa w pełni przekonały, że drobnomieszczanie zdecydowani są przy wszelkich okolicznościach zachować spokój - odpowiedziała na oba zwycięstwa wyborcze nową ustawą wyborczą, która znosiła powszechne prawo głosowania.

Rząd był na tyle ostrożny, że nie przedłożył tego projektu ustawy na własną odpowiedzialność. Poszedł on na pozorne ustępstwo wobec większości i powierzył opracowanie projektu wysokim dygnitarzom tej większości, jej 17 burgrabiom. Nie rząd więc zaproponował Zgromadzeniu zniesienie powszechnego prawa wyborczego, lecz większość Zgromadzenia zaproponowała je sama sobie.

Dnia 8 maja projekt wniesiono do Izby. Cała prasa socjalistyczno-demokratyczna powstała jak jeden mąż, aby nawoływać lud do pełnego godności zachowania się, do calme majestueux [majestatycznego spokoju], do bierności i zaufania do swych przedstawicieli. Każdy artykuł tych pism był wyznaniem, że rewolucja przede wszystkim musiałaby zniszczyć tak zwaną prasę rewolucyjną i że idzie tu po prostu o jej własne ocalenie. Tak zwana rewolucyjna prasa zdradziła" całą swą tajemnicę. Podpisała ona własny wyrok śmierci.
Dnia 21 maja Góra postawiła sprawę pod wstępne obrady i zażądała odrzucenia projektu, jako naruszającego konstytucję. Partia porządku odpowiedziała, że złamie konstytucję, jeżeli to będzie potrzebne, lecz że teraz tego nie potrzeba, bo konstytucję można interpretować na wszelkie sposoby, a większość jest jedynie kompetentna do rozstrzygania o słuszności danej interpretacji. Nieokiełznanym dzikim napaściom Thiersa i Montalemberta Góra przeciwstawiła przyzwoity i oświecony humanizm. Góra powoływała się na grunt prawny; stronnictwo porządku wskazało jej na grunt, na którym wyrasta prawo, na burżuazyjną własność. Góra biadała: czy rzeczywiście większość chce wszelkimi siłami wywołać rewolucję? Partia porządku odpowiedziała: będziemy na nią czekali.

Dnia 22 maja wniosek Góry został odrzucony większością 462 głosów przeciw 227. Ci sami ludzie, którzy z tak uroczystą powagą dowodzili, że Zgromadzenie Narodowe i każdy poszczególny poseł sami zrzekają się swych mandatów, skoro tylko wyrzekają się ludu. swego mocodawcy - ci sami ludzie pozostali spokojnie na swych miejscach, tylko nagle zaczęli się starać, aby zamiast nich działał kraj i to działał za pomocą petycyj. Siedzieli nieruchomo nawet wtedy, gdy 31 maja ustawa o prawie wyborczym świetnie przeszła w Izbie. Postarali się tylko zemścić przez protest, w którym protokołowali swą niewinność w tym akcie zgwałcenia konstytucji. Ale i tego protestu nie ogłosili otwarcie, lecz po kryjomu wsunęli go do kieszeni prezydenta.
Stupięćdziesięciotysięczna armia w Paryżu, długotrwałe zwlekanie z ostateczną decyzją, uspokajanie ze strony prasy, małoduszność Góry i nowowybranych posłów, majestatyczny spokój drobnomieszczan, przede wszystkim zaś pomyślna koniunktura handlowa i przemysłowa, wszystko to uniemożliwiło jakąkolwiek próbę rewolucji ze strony proletariatu.

Powszechne prawo wyborcze spełniło swą misję. Większość ludu przeszła jego szkołę kształcącą a tylko tym może ono być w epoce rewolucyjnej. Usunąć je musiała albo rewolucja, albo reakcja.
Większą jeszcze energię okazała Góra przy incydencie, który wkrótce potem nastąpił. Minister wojny d'Hautpoul nazwał z trybuny rewolucję lutową nieszczęsną katastrofą. Mówców Góry, która jak zwykle głośnym hałasem wyraziła swe oburzenie moralne, prezydent Dupin nie dopuścił do głosu. Girardin zaproponował członkom Góry, aby natychmiast gremialnie opuścili salę. Rezultat: Góra pozostała na miejscu, lecz Girardina wyrzucono z jej łona, jako niegodnego.

Ustawa wyborcza wymagała dla swego uzupełnienia nowej u s t a w y prasowej. Niedługo też na nią czekano. Projekt rządowy, wielokrotnie jeszcze obostrzony przez poprawki partii porządku, podnosił kaucję, nakładał specjalną opłatę stemplową na powieści felietonowe (odpowiedź na wybór Eugeniusza Sue), opodatkowywał wszystkie pisma wychodzące w zeszytach tygodniowych lub miesięcznych do pewnej ilości arkuszy, wreszcie postanawiał, że każdy artykuł dziennikarski musi być zaopatrzony w podpis autora. Przepisy o kaucji zabiły tak zwaną prasą rewolucyjną; lud w jej upadku widział zadośćuczynienie za zniesienie powszechnego prawa wyborczego. Lecz tendencja i wpływy nowej ustawy rozciągały się nie tylko na tę część prasy. Dopóki prasa codzienna była anonimowa, wyglądała ona jak organ szerokiej i bezimiennej opinii publicznej, była trzecią władzą w państwie. Dzięki wprowadzeniu podpisów pod każdym artykułem dziennik stawał się po prostu zbiorem utworów literackich mniej lub więcej znanych osobników. Każdy artykuł spadał do poziomu ogłoszenia. Dotąd dzienniki kursowały jako pieniądze papierowe opinii publicznej; teraz stały się mniej lub więcej wątpliwymi sola-wekslami, których wartość i obieg zależały nie tylko od kredytu wystawcy, lecz także od kredytu indosenta. Prasa partii porządku wzywała zarówno do zniesienia powszechnego prawa wyborczego, jak i do najostrzejszych środków przeciw "złej" prasie. Ale i ta "dobra" prasa była przez swą złowieszczą anonimowość niewygodna dla partii porządku, a jeszcze bardziej dla poszczególnych jej prowincjonalnych przedstawicieli. Partia ta chciała mieć tylko płatnych dziennikarzy ze znanym nazwiskiem, adresem i rysopisem. Daremnie prasa prawomyślna żaliła się na niewdzięczność, którą zapłacono za -jej usługi. Ustawa została przyjęta i przepis o podpisywaniu artykułów ugodził przede wszystkim w te dzienniki prawomyślne. Nazwiska publicystów republikańskich były dość znane, ale czcigodne firmy "Journal des Debats", "Assemiblee Nationale", "ConstłtutiOinned" itp. itp. przybrały opłakaną postać, wraz ze swą szeroko reklamowaną mądrością państwową, gdy całe to tajemnicze towarzystwo ujawnione zostało nagle w osobach sprzedajnych penny-a-liners [wyrobników dziennikarskich], o długiej praktyce, którzy za gotówkę bronili wszelkich możliwych rzeczy, jak Granier de Cassagnac, albo starych fajtłapów, którzy sami siebie nazywali mężami stanu, jak Capefiąue, lub też kokieteryjnych, starych gadułów, jak np. p. Lemóinne z "Debats".
W czasie obrad nad ustawą prasową Góra spadła już do takiego poziomu rozkładu moralnego, że musiała się już tylko ograniczyć do oklaskiwania świetnych tyrad starej znakomitości z czasów Ludwiką Filipa, p. Wiktora Hugo.

Ustawa wyborcza i ustawa prasowa usunęły partię rewolucyjną i demokratyczną z oficjalnej widowni. Przed rozejściem się do domu, wkrótce po końcu sesji, obie frakcje Góry, socjalistyczni demokraci i demokratyczni socjaliści, wydały dwa manifesty, dwa testimonia paupertatis [świadectwo ubóstwa], w których dowodziły, że jeżeli siła i powodzenie nigdy nie stały po ich stronie, to za to one zawsze stały po stronie wiecznego prawa i wszystkich innych wiecznych prawd.

Przyjrzyjmy się teraz partii porządku: "Nowa Gazeta Reńska" pisała w zeszycie 3, str. 16: "Wobec restauracyjnych zachcianek zjednoczonych orleanistów i legitymistów Bonaparte reprezentuje podstawę swej faktycznej władzy - republiką. Wobec restauracyjnych zachcianek Bonapartego partia porządku reprezentuje podstawę swego wspólnego panowania - republikę. Legitymisci wobec orleanistów, a orleaniści wobec legitymistów reprezentują status quo - republikę. Wszystkie te frakcje partii porządku, z których każda ma inpetto [w zanadrzu] własnego króla i własną restaurację, przeciwstawiają nawzajem uzurpacyjnym i buntowniczym zachciankom swych rywali wspólne panowanie burżuazji, formę, w której te poszczególne urosz-czenia wzajemnie się neutralizują i utrzymują - przeciwstawiają im republikę... Thiers nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, ile prawdy było w jego słowach: "My, rojaliści, jesteśmy najpewniejszymi podporami konstytucyjnej republiki". Ta komedia republicains malgreeux [republikanów wbuew woli], niechęć do status quo i ciągłe umacnianie tego status quo; ustawiczne tarcia pomiędzy Bonapartem a Zgromadzeniem Narodowym; wciąż ponawiające się dla partii porządku niebezpieczeństwo, że rozipadniesię na swe części składowe, i wciąż powtarzające się zespalanie poszczególnych jej odłamów; usiłowania każdej frakcji, by każde wspólne zwycięstwo zamienić w klęskę swych tymczasowych sprzymierzeńców; wzajemna zazdrość, złośliwe intrygi, podjudzania, nieustanne obnażanie szpad, kończące się zawsze pocałunkiem Lainourette[41] - cała ta mało pociągająca komedia omyłek nigdy nie rozwijała się bardziej klasycznie niż w ciągu ostatnich miesięcy.

Partia porządku uważała ustawę o prawie wyborczym zarazem za swe zwycięstwo nad Bonapartem. Czy rząd sam nie zrzekł się władzy oddając redakcję swego własnego projektu komisji siedemnastu i pozostawiając jej odpowiedzialność za ten projekt? Czyż główna siła Bo-napartego wobec Zgromadzenia nie polegała na tym, że był on wybrańcem sześciu milionów wyborców? Bonaparte ze swej strony uważał ustawę o prawie wyborczym za koncesję na rzecz Zgromadzenia, która miała okupić harmonię pomiędzy władzą ustawodawczą a wykonawczą. W nagrodę za to ten pospolity awanturnik zażądał zwiększenia swej listy cywilnej o 3 miliony. Czy Zgromadzenie Narodowe mogło wejść w zatarg z władzą wykonawczą w tej samej chwili, gdy wyrzuciło ono za nawias znaczną większość narodu francuskiego? Zgromadzenie zapałało gniewem i zdawało się być gotowe na wszelką ostateczność, jego komisja odrzuciła wniosek, prasa bonapartystowska groziła i wskazywała na wydziedziczony, ograbiony z prawa wyborczego lud. Nastąpiło mnóstwo hałaśliwych prób dogadania się i ostatecznie Zgromadzenie ustąpiło faktycznie, lecz zarazem zemściło się w zasadzie. Zamiast zasadniczego zwiększenia rocznej listy cywilnej o 3 miliony, Zgromadzenie przyznało Bonapartemu tylko jednorazową zapomogę w wysokości 2.160.000 franków. Ale i z tego ustępstwa było ono niezadowolone i zdecydowało się na nie dopiero wówczas, gdy wypowiedział się za nim Changarnier, generał stronnictwa porządku i narzucony protektor Bonapar-tego. Właściwie więc Zgromadzenie przyznało te 2 miliony nie Bonapartemu, lecz Changarnietrowi.

Ten podarek, rzucony de mauvaise grace [niechętnie], był przyjęty przez Bonapartego z takim samym uczuciem, z jakim go udzielono. Prasa bonapartystowska znowu zaczęła pomstować na Zgromadzenie Narodowe. Gdy przy debatach nad ustawą prasową wniesiono poprawkę, dotyczącą podpisów autorskich, której ostrze kierowało się szczególnie przeciwko pismom drugorzędnym, broniącym prywatnych interesów Bonapairteigo, główny organ bonapartystowski "Pouvoir" otwarcie i gwałtownie zaatakował Zgromadzenie Narodowe. Ministrowie musieli wyprzeć się tego dziennika wobec Zgromadzenia; odpowiedzialnego redaktora "Pouvoir" pociągnięto pod sąd Zgromadzenia Narodowego i skazano na najwyższą grzywnę, w wysokości 5.000 franków. Następnego dnia "Pouvoir" zamieścił o wiele bardziej zuchwały artykuł przeciw Zgromadzeniu, a rząd dla odwetu natychmiast pociągnął kilka pism legitymistycznych do odpowiedzialności za obrazę konstytucji. Wreszcie postawiona została sprawa odroczenia posiedzeń Izb. Bonaparte życzył sobie tego odroczenia, aby móc operować bez przeszkód ze strony Zgromadzenia. Partia porządku życzyła go sobie, po części dla swych frakcyjnych intryg, po części ze względu na osobiste interesy poszczególnych posłów. Obie strony potrzebowały odroczenia Iżby dla ugruntowania i rozszerzenia zwycięstwa reakcji na prowincji. Zgromadzenie przerwało więc swą sesję na czas od dnia 11 sierpnia do 11 listopada. Ponieważ jednak Bonaparte nie taił bynajmniej, że idzie mu tylko o uwolnienie się od dokuczliwego nadzoru Zgromadzenia Narodowego, więc Zgromadzenie nawet w swym wotum zaufania uwydatniło swą nieufność do prezydenta. Ani jednego bonapartysty nie wybrano do permanentnej komisji, składającej się z 28 członków, która miała trwać w ciągu ferii na straży cnoty republiki. Zamiast nich wybrano nawet kilku republikanów ze "Siecle" i "Natianal", aby zamanifestować wobec prezydenta przywiązanie większości do konstytucyjnej republiki.

Na krótko przed odroczeniem Izby, a zwłaszcza bezpośrednio potem zdawało się, że obie wielkie frakcje partii porządku, orleartistyczna i legitymistyczna, chcą się pojednać puzez połączenie obu domów królewskich, pod których sztandarami walczyły. Dzienniki pełne były projektów pojednawczych, o których rozprawiano u łoża chorego Ludwika Filipa w St, Leonards, gdy nagle śmierć Ludwika Filipa uprościła sytuację. Ludwik Filip był uzurpatorem, Henryk V - ograbionym, hrabia Paryża zaś, wobec bezdzietności Henryka V, był jego prawowitym następcą tronu. Teraz znikł już wszelki pretekst do przeciwstawiania się zjednoczeniu obu interesów dynastycznych. Właśnie dopiero teraz obie frakcje burżuazji odkryły, że dzieli je nie czułe przywiązanie do -tego lub drugiego domu królewskiego, lecz że raczej rozbieżność ich interesów klasowych dzieli obie dynastie. Legitymiści, którzy udali się na pielgrzymkę do dworu Henryka V w Wiesbadenie, podobnie jak ich konkurenci - do St. Leonards - otrzymali tu wiadomość o zgonie Ludwika Filipa. Natychmiast utworzyli oni rząd in partibusinfi -delium [na obczyźnie], który przeważnie składał się z członków owej komisji, stróżów cnoty republiki, i który w związku z wynikłym w łonie partii konfliktem wystąpił z zupełnie otwartą proklamacją praw z bożej łaski. Orleaniści głośno cieszyli się z kompromitującego skandalu, jaki ten manifest wywołał w prasie, i nie ukrywali ani na chwilę swej otwartej nienawiści do legitymistów.
Podczas ferii Zgromadzenia Narodowego zebrały się zgromadzenia departamentalne. Większość ich wypowiedziała się za mniej lub więcej obwarowaną zastrzeżeniami rewizją konstytucji, tj. wypowiedziała się za nieokreśloną bliżej restauracją monarchistyczną, za jakimś "rozwiązaniem kwestii" i jednocześnie wyznawała, że do znalezienia tego rozwiązania nie ma ani kompetencji, ani odiwagi. Frakcja bonapartystowska nie omieszkała zinterpretować tego żądania rewizji w sensie przedłużenia prezydentury Bonapartego.
Rozwiązanie konstytucyjne, dymisja Bonapartego w maju 1852 r., jednoczesny wybór nowego prezydenta przez ogół wyborców kraju, rewizja konstytucji przez izbę rewizyjną w pierwszych miesiącach nowej prezydentury - do tego nie mogła dopuścić klasa panująca. Dzień nowego wyboru prezydenta byłby dniem spotkania się wszystkich wrogich stronnictw: legitymistów, orleanistów, burżuazyjnych republikanów, rewolucjonistów. W rezultacie dla rozstrzygnięcia sprawy musiało by dojść do gwałtownego starcia między poszczególnymi frakcjami. Gdyby nawet partia porządku potrafiła zjednoczyć się wokoło kandydatury jakiegoś neutralnego człowieka, nie należącego do żadnej z dynastii królewskich, to przeciw niemu znowu by wystąpił Bonaparte. W swej walce z ludem partia porządku musi stale wzmacniać siłę władzy wykonawczej. Lecz każde wzmocnienie władzy wykonawczej wzmacnia władzę jej nosiciela - Bonapartego. W tej samej Tvięc mierze, w jakiej stronnictwo porządku wzmacnia swą wspólną władzę, wzmacnia ono zarazem środki, jakimi dla walki o swe uroszczenia dynastyczne rozporządza Bonaparte, wzmacnia jego szansę na udaremnienie przemocą rozwiązania konstytucyjnego w chwili decydującej. Wówczas Bonaparte w swej walce ze stronnictwem porządku nie zawaha się naruszyć jednego z filarów konstytucji, podobnie jak ono w walce z ludem nie cofnęło się przed naruszeniem drugiego filara - prawa wyborczego. Prawdopodobnie apelowałby on nawet przeciw Zgromadzeniu do powszechnego prawa głosowania[42]. Jednym słowem, rozwiązanie konstytucyjne stawia na kartę cały polityczny status quo, a zagrożenie status quo jest dla bourgeois jednoznaczne z chaosem, anarchia, wojną

domową. Zdaje mu się, że w pierwszą niedzielę majową 1852 r. zagrożone będą wszystkie jego akty kupna i sprzedaży, jego weksle, jego małżeństwa, jego umowy notarialne, jego hipoteki, jego renty gruntowe, komorne, zysk, wszystkie jego kontrakty i źródła dochodów - na takie zaś ryzyko bourgeois wystawiać się nie może. Za zagrożeniem politycznego status quo ukrywa się niebezpieczeństwo załamania się całego społeczeństwa burżuazyjnego. Jedynie możliwym dla burżuazji rozwiązaniem jest odwleczenie rozwiązania. Burżuazja może ratować republikę konstytucyjną tylko przez naruszenie konstytucji, przez przedłużenie kadencji prezydenta. Takie jest też ostatnie słowo prasy stronnictwa porządku po przewlekłych i głębokich rozważaniach na temat rozwiązań, rozważaniach, którym się ta prasa oddawała po sesji rad generalnych. Potężne stronnictwo porządlku ku swemu wstydowi było w ten sposób zmuszone wziąć na serio śmieszną, pospolitą, nienawistną dla niego osobę pseudo-Bonapartego.

Ze swej strony i ta plugawa postać myliła się co do prawdziwych przyczyn, które coraz bardziej nadawały jej charakter człowieka niezbędnego. Podczas gdy jego partia miała dość przenikliwości, aby rosnące znaczenie Bonapartego przypisać sytuacji, jaka się wytworzyła, on sam wyobrażał sobie, że je zawdzięcza jedynie urokowi swego nazwiska i swemu ciągłemu małpowaniu Napoleona. Z każdym dniem Bonaparte stawał się bardziej przedsiębiorczy. Na pielgrzymki do St. Leonards i Wiesbadenu odpowiedział objazdem całej Francji. Bonapartyści mieli tak 'mało zaufania do magicznego efektu jego osobistości, że wszędzie wysyłali za nim jako klakierów ludzi z "Towarzystwa 10 grudnia", tej organizacji paryskiego lumpenproletariatu, napychając nimi masowo pociągi i dyliżanse pocztowe. Wkładali oni swej marionetce w usta mowy, które, zależnie od przyjęcia w różnych miastach, proklamowały republikańską rezygnację lub niezmordowaną wytrwałość jako godło polityki prezydenckiej. Pomimo wszystkich tych manewrów objazdy Bonapartego nie przypominały wcale pochodów triumfalnych.
Gdy w ten sposób Bonaparte uważał już lud za dostatecznie rozentuzjazmowany, wziął się do pozyskiwania armii. Urządził on na równinie Satory pod Wersalem wielkie rewie wojskowe, w czasie których starał się przekupić żołnierzy kiełbasą z czosnkiem oraz szampanem i cygarami. Podczas gdy prawdziwy Napoleon w czasie swych wypraw zdobywczych w najcięższych chwilach umiał zagrzewać znużonych żołnierży chwilową patriarchalną poufałością, to pseudo-Napoleon wyobrażał sobie, że żołnierze dziękowali mu okrzykami: "Vive Napoleon, vive le saucisson !", tj. "Niech żyje kiełbasa [W u r s t], niech żyje błazen [Hanswurst]".

Te rewie doprowadziły do otwartego wybuchu dawno tajonej niechęci pomiędzy Napoleonem a jego ministrem wojny d'Hautpoulem z jednej, a Changarnierem z drugiej strony. W generale Changarnierze stronnictwo porządku znalazło człowieka prawdziwie neutralnego, u którego nie mogło być mowy o własnych uroszczeniach dynastycznych. Jego też wyznaczyło ono na następcę Bonapartego. W dodatku Changarnier dzięki swym wystąpieniom z dn. 29 stycznia i 13 czerwca 1849 r. stał się wielkim hetmanem partii porządku, nowoczesnym Aleksandrem, którego brutalna interwencja w mniemaniu lękliwego bourgeois rozcięła węzeł gordyjski[43] rewolucji. W gruncie rzeczy był on takim samym zerem jak Bonaparte, lecz zupełnie tanim kosztem stał się potęgą i Zgromadzenie Narodowe wysuwało go przeciw prezydentowi jako jego nadzorcę. Sam Changarnier - jak np. przy kwestii dotacji dla prezydenta - popisywał się rolą protektora Bonapartego i z coraz większą pychą traktował jego i ministrów. Gdy z powodu ustawy o prawie wyborczym spodziewano się powstania, Changarnier zabronił swym oficerom słuchania jakichkolwiek rozkazów ministra wojny lub prezydenta. Prasa przyczyniła się jeszcze do wyolbrzymienia postaci Changarniera. Przy zupełnym braku wybitnych osobistości stronnictwo porządku musiało przypisać jednostce siłę, na której zbywało całej jego klasie, i uczynić z tej jednostki jakiegoś olbrzyma. W ten sposób powstał mit o generale Changarnierze, "ostoi społeczeństwa". Zarozumiała szarlataneria, tajemnicze pozowanie na wielkość, z jakim Changarnier zniżał się do dźwigania całego świata na swych barkach, stanowią zabawny kontrast ze zdarzeniami, które zaszły w czasie przeglądu wojsk na równinie Satory i po nim. Zdarzenia te dowiodły niezbicie, że dość było jednego pociągnięcia pióra Bonapartego, tego malutkiego liliputa, aby olbrzyma Changarniera - ów fantastyczny wytwór burżuazyjnego strachu - sprowadzić do rozmiarów miernoty i jego, bohatera, który zbawia społeczeństwo, zamienić na dymisjonowanego generała.

Bonaparte już od dłuższego czasu mścił się na generale Changarnierze pobudzając ministra wojny do dyscyplinarnych starć z niewygodnym protektorem. Ostatni przegląd wojsk na równinie Satory doprowadził wreszcie do wybuchu starej niechęci. Konstytucyjne oburzenie Changarniera nie znało granic, gdy pułki kawaleryjskie defilowały przed Bonapartem z antykonstytucyjnym okrzykiem: Vive Fempereur! [Niech żyje cesarz!]. Dla uniknięcia nieprzyjemnych dyskusji nad tym. okrzykiem na zbliżającej się sesji Izby, Bonaparte oddalił ministra wojny d'Hautpoula mianując go gubernatorem Algeru; na jego miejsce zaś mianował zaufanego, starego generała z czasów cesarstwa, który pod względem brutalności dorównywał zupełnie Changarnierowi. Aby usunięcia d'Hautpoula nie zrozumiano jako ustępstwo dla Changarniera, Bonaparte przeniósł równocześnie z Paryża do Nantes generała Neumayera, prawą rękę wielkiego zbawcy społeczeństwa. Neumayer był tym, który sprawił, że na ostatnim przeglądzie wojsk cała piechota przedefilowała przed następcą Napoleona w lodowatym milczeniu. Changarnier, ugodzony osobiście przeniesieniem Neumayera, zaczął protestować i grozić. Daremnie. Po dwudniowych pertraktacjach dekret o przeniesieniu Neumayera ukazał się w "Monitorze" i bohaterowi porządku pozostało tylko zachować karność lub podać się do dymisji.

Walka Bonapartego z Changarnierem jest dalszym ciągiem jego walki z partią porządku. Nowa sesja Zgromadzenia Narodowego w dniu 11 listopada odbywa się więc pod groźnymi auspicjami. Będzie to burza w szklance wody. Na ogół stara gra musi trwać dalej. Większość partii porządku, nie bacząc na krzyki szermierzy zasad różnych jej frakcyj, będzie musiała przedłużyć kadencję prezydenta. Ze swej strony Bonaparte skłonny do zgody już chociażby ze względu na brak pieniędzy - będzie musiał wbrew swym poprzednim protestom przyjąć to przedłużenie kadencji jako proste pełnomocnictwo z rąk Zgromadzenia Narodowego. W ten sposób rozwiązanie odwlecze się, status quo będzie zachowany; różne frakcje partii porządku będą się nawzajem kompromitowały, osłabiały, czyniły wzajemnie niemożliwymi; represje względem wspólnego wroga - masy narodu, będą się rozszerzały i wyczerpywały, dopóki warunki ekonomiczne nie dojdą znowu do takiego punktu rozwoju, kiedy nowy wybuch wysadzi w powietrze wszystkie te kłócące się ze sobą partie wraz z ich konstytucyjną republiką.

Na pociechę, bourgeois trzeba zresztą dodać, że skandal pomiędzy Bonapartem a stronnictwem porządku ma ten rezultat, iż mnóstwo drobnych kapitalistów rujnuje się na giełdzie, a majątek ich przechodzi do kieszeni wielkich rekinów giełdowych.


[40] Powyższy ustęp napisany zestal przez Engelsa. - Red.

[41] Lainourette (1742 - 1794) - prałat francuski i działacz polityczny, poseł do Zgromadzenia Prawodawczego w okresie rewolucji francuskiej XVIII w.. Wsławił się tzw. baiser-Lamourette - braterskim pocałunkiem, którym proponował zakończyć wszystkie spory partyjne. Pod wpływem tej propozycji, przedłożonej przezeń z niezwykłym zapałem da. 7 lipca 1792 r., przedstawiciele wrogich partii padli sobie nawzajem w objęcia, ale... jak to było do przewidzenia, już na drugi dzień ten obłudny "braterski pocałunek" poszedł w zapomnienie. - Red.

[42] To przypuszczenie Marksa wspaniale potwierdziło się (por. "18 Brumalre'a Ludwika Bonaparte" w niniejszym tomie). - Red.

[43] Węzeł, zawiązany podług legendy przez frygijskiego króla Gordiosa u jego rydwanu. Istniała przepowiednia, według której ten, kto rozwiąże ten węzeł, miał siać się władcą Azji. Aleksander Macedoński rozciął go swym mieczem; stąd zwrot wozciąć węzeł gordyjski - szybko i ostatecznie rozwiązać skomplikowaną sprawę. - Red.

[Powrót do spisu treści]