Rozdział XVIII

Początek wojny

Na parkanach wiedeńskich ukazały się napisy: "Alle Serben müssen sterben". Stało się to hasłem łobuzów ulicznych. Nasz młodszy synek, Sierioża, powodowany, jak zwykle instynktem przekory, zawołał na łączce w Sievering "Hoch Serbien!" - Wrócił do domu posiniaczony, doświadczywszy na własnej skórze, czem jest polityka międzynarodowa. Buchanan, były poseł brytyjski w Petersburgu, z zachwytem mówi w swych pamiętnikach o "cudownych pierwszych dniach sierpnia", kiedy "Rosja wydawała się całkiem odmieniona". Podobny zachwyt spotkać można również w pamiętnikach innych mężów stanu, nawet gdy nie uosabiają tak dokładnie, jak Buchanan, pełnej zadowolenia ze siebie ciasnoty umysłowej klas rządzących. We wszystkich ośrodkach życia europejskiego dni sierpniowe były jednak "cudowne", wszystkie kraje przystępowały jak "odmienione" do trudu niszczenia się i mordowania wzajemnego. Czemś zupełnie nieoczekiwanem wydawało się zwłaszcza patrjotyczne ożywienie mas w Austro-Węgrzech. Cóż pchało wiedeńskiego czeladnika szewskiego, pół-Niemca, pół-Czecha, Pospisila, lub naszą sprzedawczynią jarzyn, Frau Maresch, lub dorożkarza Frankla na plac przed ministerstwem spraw wojskowych? Poczucie narodowe? Jakie? Austro-Węgry były zaprzeczeniem myśli narodowej. Nie, działały tu inne siły. Niemało jest na świecie ludzi, których całe życie, dzień po dniu, upływa w monotonnej beznadziejności. Na nich opiera się społeczeństwo współczesne. Alarm mobilizacji wdziera się w ich życie, jak zapowiedź. Wszystko, do czego przyzwyczaili się i co dokuczyło im do żywego, wywraca się, ustępując miejsca czemuś nowemu i niezwykłemu. Przyszłość brzemienna jest w jeszcze bardziej nieprzewidziane zmiany. Na lepsze, czy na gorsze? Ma się rozumieć, że na lepsze: czyż Pospisilowi może być kiedykolwiek jeszcze gorzej, niż było w czasach "normalnych"? Włóczyłem się po głównych ulicach, tak dobrze znanego mi, Wiednia i obserwowałem ten niespotykany zazwyczaj na eleganckich Ringach tłum, w którym ocknęły się nadzieje. I czyż cząstka tych nadziei nie ziściła się już dziś? Czyż kiedyindziej tragarze, praczki, czeladnicy, szewcy i wyrostki z przedmieść mogliby się czuć panami sytuacji na Ringach? Wojna zagarnia wszystkich, toteż upośledzeni, oszukani przez życie czują się na równym jakgdyby poziomie z bogatymi i silnymi. Nie jest to wcale paradoksem, ale w nastrojach tłumu wiedeńskiego, urządzającego demonstracje ku czci oręża Habsburgów, dostrzegałem cechy, znane mi z październikowych dni 1905 roku w ówczesnym Petersburgu. Przecież wojna nieraz już w historji była matką rewolucji. A jednak jakże odmienny a raczej przeciwny jest stosunek klas panujących do wojny i rewolucji. Buchananowi owe dni wydawały się cudowne, Rosja zaś - przebudzona. Tymczasem hrabia Witte o najbardziej patetycznych dniach rewolucji 1905 roku pisze co następuje: "Olbrzymia większość Rosji jakgdyby postradała zmysły". Podobnie jak rewolucja, wojna spycha całe życie z udeptanych ścieżek. Ale rewolucja kieruje ciosy swe przeciwko istniejącej władzy. Wojna zaś, przeciwnie, umacnia z początku władzę państwa, która w chaosie wywołanym przez wojnę, stanowi jedyny punkt stałego oparcia... aż do chwili, gdy ta sama wojna nie zachwieje i tym punktem. Wszelkie nadzieje na burzliwe rozruchy społeczne i narodowościowe, czy to w Pradze, lub w Tryjeście, zarówno jak i w Warszawie, lub Tyflisie, są na początku wojny pozbawione wszelkich podstaw.

We wrześniu 1914 roku pisałem do Rosji:

"Zdawałoby się, że mobilizacja i wybuch wojny starły z oblicza ziemi wszelkie społeczne i narodowościowe przeciwieństwa w kraju. Ale to tylko odroczenie historyczne, swego rodzaju moratorjum polityczne. Weksle przepisane są coprawda na nowy termin, ale zapłacić je trzeba będzie mimo to".

W tych ocenzurowanych zdaniach miałem na myśli nie tylko Austro-Węgry, ale i Rosję, Rosję przedewszystkiem.

Wydarzenia następowały szybko po sobie. Nadszedł telegram o zabójstwie Jaures'a. W gazetach tyle było złośliwych kłamstw, że w przeciągu kilku godzin przynajmniej można było jeszcze wątpić i łudzić się nadzieją. Ale wkrótce nadzieja rozwiała się. Jaures został zabity przez wrogów i zdradzony przez własną partję. Jaki był stosunek do wojny kierowniczych kół austrjackiej socjal-demokracji? Jedni otwarcie się z niej cieszyli, klęli Serbów i Rosjan, niebardzo odróżniając rządy od ludów: byli to organiczni nacjonaliści, zaledwie pokryci lakierem kultury socjalistycznej, który schodził z nich teraz szybko.

Pamiętam, jak Hans Deutsch, w następstwie coś w rodzaju ministra wojny, mówił, że wojna ta jest nieunikniona i zbawcza, gdyż uwolni wreszcie Austrję od "zmory" serbskiej. Inni znów - na ich czele stał Wiktor Adler - traktowali wojnę, jako katastrofę zewnętrzną, którą trzeba przetrwać. Wyczekująca bierność była jednak tylko parawanem dla czynnego nacjonalistycznego skrzydła. Niektórzy wspominali filozoficznie niemieckie zwycięstwo z 1871 roku, które posunęło naprzód przemysł niemiecki, a z nim razem i socjal-demokrację. Dnia 2 sierpnia Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji. Ale Jeszcze przedtem rozpoczął się wyjazd Rosjan z Wiednia. 3 sierpnia udałem się zrana na Wienzeile, aby naradzić się tam z posłami socjalistycznymi, jak my, emigranci rosyjscy, mamy postępować. Fryderyk Adler, prawem bezwładu, krzątał się jeszcze w swoim gabinecie nad jakiemiś książkami, papierkami, markami kongresu międzynarodowego, który miał wkrótce odbyć się w Wiedniu. Ale kongres w owej chwili pochłonęła już przeszłość. Inne siły wystąpowały na arenę... Stary Adler zaproponował. ani, abym udał się natychmiast wraz z nim do pierwszego źródła, a mianowicie do szefa policji politycznej Geyera. W samochodze w drodze do prefektury, zwróciłem uwagę Adlera na to, że wojna wywołała jakiś świąteczny nastrój. - To cieszą się ci, którzy nie idą na wojnę, - odparł z miejsca. - Oprócz tego, teraz wychodzą na ulicę wszyscy ludzie niezrównowaźeni, wszyscy warjaci: czas ten należy do nich. Zabójstwo Jaures'a - to dopiero początek. Wojna otwiera drogę wszystkim instynktom, wszystkim rodzajom szaleństwa. Jako psychjatra ze swego dawnego zawodu lekarskiego, Adler ujmował często wydarzenia polityczne - "zwłaszcza austrjackie", jak mawiał z ironją - z punktu widzenia psychopatologji.

Jakże daleki był w owej chwili od przypuszczenia, że własny syn jego dokona zabójstwa politycznego. W piśmie "Der Kampf", które redagował Adler - syn, zamieściłem akurat w przeddzień wojny artykuł, rzucający światło na bezcelowość indywidualnego teroru. Co ciekawsze, redaktor bardzo chwalił ten artykuł. Wystrzał Fredyryka Adlera był tylko wybuchem zrozpaczonego oportunizmu i niczem ponadto. Adler dał ujście rozpaczy i powrócił na dawne tory. Geyer wypowiedział ostrożnie przypuszczenie, że nazajutrz zrana może wyjść rozkaz o uwięzieniu Rosjan i Serbów.

- A więc radzi pan wyjechać?

- W dodatku im prędzej, tem lepiej.

- Dobrze, jutro wyjadę z rodziną do Szwajcarji.

- Hm... wolałbym, żeby pan to zrobił dziś.

Rozmowa ta miała miejsce o 3 po południu, o 6-ej zaś minut 10 siedzieliśmy już z rodziną w pociągu, udającym się do Zurychu. Za nami pozostały stosunki z okresu siedmiu lat, książki, archiwum i rozpoczęte prace, a między niemi polemika z profesorem Massarykiem o losach kultury rosyjskiej. Depesza o kapitulacji niemieckiej socjal-demokracji zrobiła na mnie większe wrażenie, niż wybuch wojny, mimo że daleki byłem od naiwnego idealizowania socjalizmu niemieckiego.

"Europejskie partje socjalistyczne - pisałem jeszcze w 1905 roku, potem zaś nieraz powtarzałem - wytworzyły właściwy sobie konserwatyzm, który jest tem silniejszy, im większe masy ogarnia socjalizm... Wobec tego, socjal-demokracja może stać się w pewnej chwili bezpośrednią przeszkodą na drodze otwartego starcia robotników z reakcją burżuazyjną. Innemi słowy, propagandowo-socjalistyczny konserwatyzm partji proletarjackiej może w pewnej chwili powstrzymać otwartą walkę proletarjatu o władzę".

Nie spodziewałem się wcale, aby w razie wybuchu wojny oficjalni przywódcy Międzynarodówki mieli zdobyć się na poważną inicjatywę rewolucyjną. Ale zarazem nie śniło mi się nawet, że socjal-demokracja będzie się wprost płaszczyła przed nacjonalistycznym militaryzmem. Kiedy w Szwajcarji ukazał się numer "Vorwärts'u" ze sprawozdaniem z posiedzenia Reichstagu z dnia 4 sierpnia, Lenin zadecydował, że jest to sfałszowany numer, wydany przez niemiecki sztab generalny, aby oszukać i nastraszyć wrogów. Tak wielka jeszcze była, mimo całego krytycyzmu Lenina, wiara w niemiecką socjal-demokrację. Zaś w tym samym czasie wiedeńska "Arbeiter-Zeitung" uznała dzień kapitulacji socjalizmu niemieckiego za "wielki dzień narodu niemieckiego". Był to szczyt, osiągnięty przez Austerlitza. Jego "Austerlitz"... Nie sądziłem, że "Vorwärts" został sfałszowany: pierwsze bezpośrednie wrażenia wiedeńskie przygotowały mnie już na najgorsze.

Jednakowoż głosowanie w dniu 4 sierpnia pozostało w mej pamięci, jako jedno z najbardziej tragicznych wydarzeń w mojem życiu. Cóż powiedziałby na to Engels? - zadawałem sobie pytanie. Odpowiedź nie nastręczała mi wątpliwości. A jak byłby postąpił Bebel? W tym wypadku odpowiedź nie była dla mnie tak wyraźna. Ale Bebla nie było. Był tylko Haase, uczciwy, prowincjonalny demokrata, pozbawiony teoretycznego widnokręgu i temperamentu rewolucyjnego. W każdej krytycznej sytuacji wolał powstrzymywać się od rozstrzygających decyzyj, uciekając się do półśrodków i wyczekiwania. Nie dorósł do wydarzeń tej miary. Dalej zaś szli już Scheidemannowie, Ebertowie, Wellsowie... Szwajcarja była odbiciem Niemiec i Francji, ale w postaci neutralnej t. j. złagodzonej i jednocześnie bardzo zmniejszonej. Oto przykład: w parlamencie szwajcarskim było dwuch posłów socjalistycznych o jednakowych imionach i nazwiskach: Johann Sigg z Zurychu i Jean Sigg z Genewy. Johann był zaciekłym germanofilem, Jean zaś jeszcze bardziej zaciekłym frankofilem. Takie było szwajcarskie zwierciadło Międzynarodówki. W drugim, zdaje się, miesiącu wojny, spotkałem w Zurychu na ulicy starego Molkenbuhra, który przybył tu, aby wpływać na opinję publiczną. Na pytanie moje, jak partja jego wyobraża sobie dalszy przebieg wojny światowej, stary członek zarządu partyjnego odpowiedział: - W ciągu najbliższych dwuch miesięcy załatwimy się z Francją, później zwrócimy się na wschód i załatwimy się z wojskami cara i za trzy, najdalej za cztery miesiące damy Europie trwały pokój. - Odpowiedź tę zapisałein dosłownie w mym dzienniku. Molkenbuhr nie wypowiedział oczywiście swego osobistego zdania. Powtórzył tylko oficjalne zdanie socjal-demokracji. W tym samym czasie poseł francuski w Petersburgu założył się z Buchananem o 5 funtów szterlingów, że wojna zostanie zakończona przed Bożem Narodzeniem. Nie, my, "utopiści”, przewidzieliśmy niektóre rzeczy o wiele trafniej od tych realistycznych panów - z socjal--demokracji i z dyplomacji.

Szwajcarja, w której mieliśmy przeczekać wojnę, przypominała mi fiński pensjonat "Rauha ”, w którym w 1905 roku otrzymałem wiadomości o wzmożeniu się ruchu rewolucyjnego. Oczywiście, w Szwajcarji armja również została zmobilizowana, w Bazylei zaś słyszało się nawet odgłosy kanonady. Mimo to, przestronny pensjonat helwecki, którego główną troską była nadmierna ilość sera i brak kartofli, podobny był do cichej oazy, otoczonej płomiennym kręgiem wojny.

Może bliska jest już godzina, zapytywałem się w duchu, kiedy można będzie opuścić szwajcarską oazę Rauha (spokój) , aby spotkać się znów z petersburskimi robotnikami w sali Instytutu Technologicznego? Ale godzina ta nastąpiła dopiero po trzydziestu trzech miesiącach. Potrzeba zdania sobie samemu sprawy z tego, co się dzieje, zmusiła mnie do prowadzenia dziennika. Już 9 sierpnia pisałem w nim:

"Oczywista, nie chodzi tu o błędy i poszczególne posunięcia oportunistyczne, ani o niefortunne oświadczenia z trybuny parlamentarnej, ani o głosowanie za budżetem badeńskich wielkoksiążęcych socjal-demokratów, ani o eksperymenty ministerializmu francuskiego, ani też zaprzaństwo kilku przywódców, - chodzi o krach Międzynarodówki w epoce najbardziej odpowiedzialnej, wobec której cała poprzednia praca była jedynie przygotowaniem".

11 sierpnia wpisałem do dziennika:

"Dopiero przebudzenie rewolucyjnego ruchu socjalistycznego, które będzie musiało odrazu przybrać najbardziej burzliwe formy, położy podwaliny nowej Międzynarodówki. Nadchodzące lata będą epoką rewolucji socjalnej".

Począłem brać czynny udział w życiu szwajcarskiej partji socjalistycznej. W jej warstwach robotniczych internacjonalizm cieszył się niepodzielną niemal sympatją. Każde zebranie partyjne przekonywało mnie nanowo o słuszności mego stanowiska.

Pierwszy punkt oparcia znalazłem w robotniczym związku o składzie międzynarodowym "Eintracht". Na zasadzie porozumienia z zarządem, opracowałem w początkach września projekt manifestu przeciwko wojnie i socjalistycznemu patriotyzmowi. Zarząd zaprosił przywódców partji na zebranie, na którem wygłosiłem po niemiecku referat w obronie manifestu. Przywódcy nie stawili się jednak. Uważali, że zajęcie jakiegokolwiek stanowiska w tak zaognionej kwestji jest rzeczą zbyt ryzykowną, woleli przeto poczekać, poprzestając narazie na pokątnej krytyce "krańcowości" niemieckiego i francuskiego szowinizmu. Zebranie "Eintracht'u" jednogłośnie prawie przyjęło manifest, który, mimo wszystkie swe niedomówienia, był poważnym bodźcem dla partyjnej opinji publicznej: Był to pierwszy może od początku wojny dokument o charakterze międzynarodowym, wydany w imieniu organizacji robotniczej. W owym czasie poznałem się bliżej z Radkiem, który na początku wojny przybył z Niemiec do Szwajcarji. Znajdował się on w partji niemieckiej na skrajnej lewicy, miałem więc nadzieję, że będzie to człowiek, myślący tak samo, jak i ja. I w istocie, Radek potępiał bardzo surowo warstwę rządzącą socjal-demokracją niemiecką. W tej sprawie byliśmy z nim zupełnie zgodni. Ale ze zdziwieniem przekonałem się z rozmowy z nim, że nie myśli on nawet o możliwości rewolucji proletarjackiej w związku z wojną i wogóle w najbliższym okresie czasu. Nie, odpowiedział na to, że siły wytwórcze całej ludzkości są jeszcze zbyt mało rozwinięte. Przyzwyczaiłem się już do częstego wysłuchiwania powiedzeń, że siły wytwórcze Rosji nie wystarczą do wywalczenia władzy przez klasę robotniczą. Nie wyobrażałem sobie jednak, że odpowiedź tego rodzaju może dać rewolucyjny polityk przodującego kraju kapitalistycznego. Radek wkrótce po moim wyjeździe z Zurychu wygłosił w tym samym związku "Eintracht" obszerny referat, w którym dowodził szczegółowo, że świat kapitalistyczny nie jest jeszcze przygotowany do rewolucji socjalistycznej. O referacie Radka, zarówno jak wogóle o zurychskim rozstaju socjalistycznym na początku wojny, opowiada pisarz szwajcarski Brupbacher w swych wcale ciekawych wspomnieniach. Rzecz szczególna - Brupbacher ówczesne moje poglądy określa jako... pacyfistyczne. Niepodobna zrozumieć, co ma przez to na myśli. Własną swą ewolucję w owych czasach charakteryzuje w tytule jednej ze swych książek w sposób następujący: "Od mieszczanina do bolszewika". Miałem dość wyraźne pojęcie o ówczesnych poglądach Brupbachera, aby zgodzić się całkowicie z pierwszą połową tego tytułu. Co się zaś tyczy drugiej połowy, to zrzekam się za nią wszelkiej odpowiedzialności. Gdy z niemieckich i francuskich gazet socjalistycznych wyłonił się wyraźnie obraz katastrofy politycznej i moralnej socjalizmu oficjalnego, odłożyłem mój dziennik, aby napisać broszurę polityczną na temat wojny i Międzynarodówki. Pod wrażeniem pierwszej rozmowy z Radkiem napisałem przedmowę do tej broszury, w której ze zwiększoną jeszcze energją podkreślałem, że wojna obecna to nic innego, jak powstanie w skali światowej sił twórczych kapitalizmu przeciwko własności prywatnej z jednej strony i przeciwko granicom państwowym - z drugiej... Książka "Wojna i Międzynarodówka" przeszła koleje zmiennego losu najpierw w Szwajcarji, potem w Niemczech i we Francji, następnie w Ameryce i wkońcu w republice Sowieckiej. O tem wszystkiem należy powiedzieć tu kilka słów. Z rosyjskiego rękopisu pracę moją tłumaczył Rosjanin, daleki od doskonałego władania językiem niemieckim. Zredagowania przekładu podjął się profesor zurychski, Ragatz. Dało mi to okazję do zawarcia znajomości z tą oryginalną osobistością. Wierzący chrześcijanin, co więcej teolog z wykształcenia i z zawodu, Ragatz należał zarazem do skrajnie lewicowego skrzydła socjalizmu szwajcarskiego, uznawał najostrzejsze metody walki z wojną i wypowiadał się za rewolucją proletarjacką. Zarówno on, jak i jego żona, pociągali ku sobie głęboką moralną powagą swego stosunku do zagadnień politycznych, czem wyróżniali się korzystnie na tle austrjackich, niemieckich, szwajcarskich i innych, wyzutych z ideowości, urzędników socjal-demokracji. Jeśli się nie mylę, Ragatza zmuszono później, aby w ofierze swoim poglądom złożył katedrę uniwersytecką. Jak na sferę, do której należał, była to niemała ofiara. Ale podczas owych rozmów, które toczyłem z nim, obok szacunku, jaki żywiłem do tego nie tuzinkowego człowieka, wyczuwałem niemal fizycznie, że dzieli nas jakaś cienka, ale absolutnie nieprzenikliwa błona. Ragatz był mistykiem w każdym celu i choć nie narzucał się wcale ze swoją wiarą, a nawet nigdy o niej nie mówił, to jednak, gdy tylko wspominał o powstaniu zbrojnem, owiewał je natychmiast jakiemiś podmuchami z tamtego brzegu, które budziły we mnie tylko przykry dreszcz. Od czasu, jak zaczęłem myśleć, byłem materjalistą, z początku intuicyjnym, później świadomym, i niedość, że nie odczuwałem potrzeby istnienia innych światów, ale nigdy nie mogłem znaleźć łączności psychologicznej z ludźmi, którzy potrafią uznawać jednocześnie teorję Darwina i Trójcę Świętą. Dzięki Ragatzowi, książka ukazała się w dobrym niemieckim przekładzie. Ze Szwajcarji już w grudniu 1914 roku trafiła do Austrji i Niemiec. Postarali się o to przedewszystkiem lewicowcy szwajcarscy: F. Platten i inni.

Przeznaczona dla krajów niemieckich, broszura była wymierzona przedewszystkiem przeciwko socjal-demokracji niemieckiej, przodującej partji drugiej Międzynarodówki. Pamiętam, że dziennikarz Heibmon, który grał pierwsze skrzypce w orkiestrze szowinizmu, powiedział o mojej książce, że jest szalona, ale konsekwentna w swem szaleństwie. O większej pochwale nie mogłem marzyć! Nie brakowało, rozumie się, też aluzji do tego, że broszura jest narzędziem zręcznej propagandy na rzecz Entente’y. Później, gdy byłem we Francji, przeczytałem nieoczekiwanie w gazetach francuskich depeszę ze Szwajcarji, donoszącą o wyroku sądu niemieckiego, skazującym mnie zaocznie za moją broszurę zurychską na karę więzienia. Wywnioskowałem z tego, że broszura trafiła w samo sedno. Sędziowie Hohenzollerna wyświadczyli mi tym wyrokiem, z którego honorowaniem nie spieszyłem się wcale, niemałą przysługę. Dla szlachetnych wysiłków oszczerców i szpiclów z pod znaku Entente’y, starających się udowodnić, że w gruncie rzeczy jestem agentem niemieckiego sztabu generalnego, wyrok sądu niemieckiego był zawsze kamieniem obrazy. Nie przeszkodziło to jednak władzom francuskim do zatrzymania na granicy mojej książki przez wzgląd na jej "niemieckie pochodzenie". W obronę przed francuską cenzurą wzięła broszurę gazeta Gustawa Hervé, w której umieszczono dwuznaczną wzmiankę. Sądzę, że wzmiankę tę napisał niepozbawiony pewnego rozgłosu Ch. Rappaport, będący sam prawie marksistą, a w każdym razie - autorem największej ilości kalamburów, jaką kiedykolwiek spłodził człowiek, który poświęcił tej twórczości swe długie życie. Po rewolucji październikowej, pomysłowy nakładca z Nowego Jorku wydał moją niemiecką broszurę w postaci solidnej książki amerykańskiej. W myśl relacji nakładcy, Wilson zażądał od niego z Białego Domu przez telefon, aby przysłał mu odbitki korekty: prezydent fabrykował podówczas swe 14 punktówi, jak utrzymują wtajemniczeni, nie mógł strawić tego w żaden sposób, że bolszewicy uprzedzili najlepsze jego tezy. Książka rozeszła się w Ameryce w ciągu dwuch miesięcy w ilości 16.000 egzemplarzy. Ale nastały dni pokoju brzeskiego. Prasa amerykańska wszczęła szaloną nagankę na mnie, dzięki której książka odrazu zniknęła z rynku. W tym samym czasie moja broszura zurychska osiągnęła w republice Sowieckiej szereg wydań, służąc za podręcznik do studjowania metody marksowskiej w zastosowaniu do wojny. Z "rynku" Międzynarodówki komunistycznej wycofano ją dopiero po roku 1924-ym, kiedy dokonano odkrycia "trockizmu". W chwili obecnej jest to utwór zakazany, jakim był przed rewolucją. Widzimy więc, że i książki mogą naprawdę przechodzić zmienne koleje losu.

Rozdział XIX: Paryż i Zimmerwald

Powrót do spisu treści