Rozdział IV

REWOLUCJA PARYSKICH ROBOTNIKÓW i REAKCYJNE MASAKRY  THIERS'a

Uzbrojony Paryż był jedyną poważną przeszkodą, która stała na drodze kontrrewolucyjnemu spiskowi. Trzeba więc było rozbroić Paryż. Pod tym względem Izba w Bordeaux była uosobieniem szczerości. Gdyby wściekły wrzask jej obszarników nie był dość wymowny, to oddanie Paryża przez Thiersa w ręce triumwiratu - Vinoy, mordercy grudniowego, Yalentina, banapartystowskiego żandarma, i Aurelle de Paladinesa, generała jezuitów - rozpraszało ostatnie wątpliwości. Lecz odsłaniając bezczelnie prawdziwy cel rozbrojenia spiskowcy jednocześnie żądali od Paryża złożenia broni pod pozorem, który był krzyczącym, najbezwstydniejszym kłamstwem. Działa Gwardia Narodowej, oświadczył Thiers, należą do państwa i muszą być zwrócone państwu. Stan faktyczny przedstawiał się następująco: od dnia kapitulacji, w którym jeńcy Bismarcka wydali mu Francję, ale sobie samym zastrzegli liczną straż przyboczną wyraźnie w celu trzymania Paryża w uległości - od tej chwili Paryż stał na straży. Gwardia Narodowa zreorganizowała się i powierzyła główne dowództwo Komitetowi Centralnemu, obranemu przez cały jej ogół z wyjątkiem kilku starych oddziałów bonapartystowskich. W przededniu wkroczenia Prusaków do Paryża Komitet Centralny postarał się o przewiezienie na Monlmartre, la Yillette i Belleville armat i mitraliez zdradziecko pozostawionych przez kapitulantów w tych właśnie dzielnicach, które miały być zajęte przez Prusaków, lub w pobliżu tych dzielnic. Te działa odlano z funduszów zebranych przez samą Gwardię Narodową. W akcie kapitulacji 28 stycznia urzędownie uznano je za własność Gwardii i w tym charakterze wyłączono je spośród ogółu broni, która, jako należąca do państwa, miała być wydana Prusakom. I Thiersowi tak dalece brakło nawet cienia pozoru do wydania wojny Paryżowi, że musiał się uciec do nędznego kłamstwa i oświadczyć, że działa Gwardii Narodowej są własnością państwową!

Zagarnięcie dział miało być tylko wstępem do ogólnego rozbrojenia Paryża, a więc rozbrojenia rewolucji z 4 września. Ale rewolucja ta stała się ulegalizowanym stanem Francji. Republikę, która była jej dziełem, uznał nawet zwycięzca w tekście kapitulacji. Po kapitulacji uznały ją wszystkie obce mocarstwa; w jej imieniu zwołano Zgromadzenie. Paryska rewolucja robotnicza 4 września była jedynym tytułem prawnym Zgromadzenia Narodowego w Bordeaux i jego władzy wykonawczej. Gdyby nie było 4 września, Zgromadzenie Narodowe musiałoby natychmiast ustąpić miejsca ciału prawodawczemu, obranemu w r. 1869 pod francuskim a nie pruskim panowaniem na podstawie powszechnego prawa wyborczego i obalonemu siłą przez re-' wolucję. Thiers i jego ticket-of-leave-meni musieliby prowadzić układy o glejty, podpisane przez Ludwika Bonaparte, aby uniknąć podróży do Cayenne[23]. Zgromadzenie Narodowe ze swym pełnomocnictwem zawarcia pokoju z Niemcami było tylko jednym z epizodów tej rewolucji, której prawdziwym wcieleniem był jednak ciągle jeszcze uzbrojony Paryż; ten sam Paryż, który dokonał rewolucji, w imię tej rewolucji przetrzymał pięciomiesięczne oblężenie ze wszystkimi okropnościami głodu i przez swój opór, przedłużony wbrew "planowi" Trochu, stworzył podstawę do zaciętej walki obronnej na prowincji. I ten Paryż miał teraz dwa wyjścia: albo złożyć broń na ubliżające mu żądanie zbuntowanych właścicieli niewolników z Bordeaux i uznać, że jego rewolucja z 4 września była tylko przelaniem władzy państwowej Ludwika Bonaparte na jego królewskich rywali albo też wystąpić jako ofiarny bojownik Francji. Ocalenie Francji od zagłady i jej odrodzenie było niemożliwe bez usunięcia w drodze rewolucyjnego przewrotu tego ustroju politycznego i społecznego, który zrodził Drugie Cesarstwo i sam pod jego opieką doszedł do najwyższego stopnia zgnilizny. Paryż jeszcze wyczerpany pięciomiesięcznym głodem nie wahał się ani chwili. Z bohaterską odwagą zdecydował się ponieść wszelkie ofiary w walce przeciw francuskim spiskowcom, mimo że pruskie armaty były nań wymierzone z jego własnych fortów. Jednakże powodowany wstrętem do wojny domowej, w którą miał być wciągnięty Paryż, Komitet Centralny zachowywał stanowisko czysto obronne nie bacząc na prowokacje Zgromadzenia, napaści władzy wykonawczej i na zatrważające ściąganie wojsk do Paryża i okolic.

Sam więc Thiers rozpoczął wojnę domową posyłając Vinoy na czele gromady policjantów i kilku pułków liniowych na zbójecką wyprawę nocną przeciw Montmartrowi w celu niespodzianego zagarnięcia dział Gwardii Narodowej. Jak wiadomo, zamach ten rozbił się o opór Gwardii Narodowej i zbratanie żołnierzy z ludem. Aurelle de Paladines z góry już wydrukował swój raport o zwycięstwie, a Thiers przygotował plakaty, które miały obwieścić o jego zarządzeniach noszących charakter zamachu stanu. Teraz musiano oba te obwieszczenia zastąpić odezwami Thiersa, w których oznajmiał on, że wspaniałomyślnie pozostawia Gwardii Narodowej jej broń; nadmienił przy tym, że nie wątpi, iż użyje jej ona tylko w obronie rządu przeciw buntownikom. Spomiędzy 30.000 gwardzistów narodowych tylko 300 odpowiedziało na to wezwanie małego Thiersa, aby się przyłączyli do niego przeciw samym sobie. Pełna chwały rewolucja robotnicza 18 marca objęła Paryż w wyłączne posiadanie. Centralny Komitet był jej rządem tymczasowym. Europa przez chwilę zdawała się wątpić czy dokonane przez nią zadziwiające czyny państwowe 5 wojenne były rzeczywistością, czy tylko snem z dawno minionych czasów.

Przez cały czas od 18 marca aż do wtargnięcia wojsk wersalskich do Paryża rewolucja proletariacka nie splamiła się żadnym z gwałtów, w które obfitują rewolucje, a bardziej jeszcze kontrrewolucje "klas wyższych", tak że jej przeciwnicy nie znaleźli żadnego pretekstu do oburzania się, prócz stracenia generała Lecomte'a i Klemensa Thomasa oraz starcia na placu Yendóme.

Jeden z oficerów bonapartystowskich, który brał udział w nocnym napadzie na Montmartre, generał Lecomte cztery razy dawał rozkaz żołnierzom 81 pułku liniowego, aby strzelali do bezbronnego tłumu na placu Pigalle; gdy żołnierze odmówili posłuszeństwa, Lecomte obrzucił ich stekiem wymysłów. Zamiast zabijać kobiety i dzieci, jego właśni żołnierze zabili jego samego. Zakorzenione nałogi, wpojone w żołnierzy w szkole wrogów robotniczych, nie zanikły oczywiście natychmiast z chwilą, gdy żołnierze przeszli na stroną robotników. Ci sami ludzie zabili również Klemensa Thomasa.

"Generał" Klemens Thomas, niezadowolony ze swej kariery eks-wachmistrz, zaciągnął się u schyłku panowania Ludwika Filipa do redakcji republikańskiego dziennika "Le National", w którym grał jednocześnie rolę odpowiedzialnego sitz-redaktora (gerant responsable), który brał na siebie odsiadywanie kar więziennych, i pojedynkowicza przy tym wojowniczym piśmie. Gdy po rewolucji lutowej panowie z "National" doszli do władzy, mianowali starego wachmistrza generałem. Było to w przededniu rzezi czerwcowej, w której uplanowaniu Klemens Thomas brał udział podobnie jak i Juliusz Favre i w której odegrał jedną z najnikczemniejszych ról katowskich. Potem znikł na długi czas wraz ze swym generalstwem, aby znowu wypłynąć l listopada 1870 r. Na dzień przedtem "rząd obrony narodowej" uroczyście przyrzekł w ratuszu Blanqui'emu, Flourensowi i innym przedstawicielom robotników, że złoży uzurpowaną przez siebie władzę xv ręce swobodnie obranej Komuny Paryskiej. Zamiast dotrzymać słowa, rząd rzucił na Paryż Bretończyków Trochu, którzy teraz zastąpili Korsykanów Bonapartego. Tylko generał Tamisier nie chciał splamić swego imienia takim wiarołomstwem i zrzekł się godności głównego dowódcy Gwardii Narodowej. Klemens Thomas zajął jego miejsce i znowu został generałem. Przez cały czas sprawowania naczelnego dowództwa prowadził on jednak wojnę nie z Prusakami, tylko z Gwardią Narodową. Stawiał przeszkody jej powszechnemu uzbrojeniu, podjudzał bataliony burżuazyjne przeciw robotniczym, usuwał oficerów nieprzychylnych "planowi" Trochu i rozwiązał pod hańbiącym zarzutem tchórzostwa te same bataliony proletariackie, których bohaterska odwaga budziła podziw nawet w najzaciętszych wrogach. Klemens Thomas pysznił się bardzo tym, że potrafił znowu zdobyć swe dawne szlify czerwcowe, jako osobisty wróg' paryskiego proletariatu. Jeszcze na kilka dni przed 18 marca przedłożył on ministrowi wojny Lefló swój własny plan "wytępienia kwiatu kanalii paryskiej". Thomas, po porażce Vinoy, nie mógł sobie odmówić przyjemności zjawienia się na widowni w charakterze szpiega z amatorstwa. Komitet Centralny i paryscy robotnicy byli w równym stopniu odpowiedzialni za zastrzelenie Klemensa Thomasa i Lecomte'a jak księżna Walii za los ludzi, których zaduszono w ścisku przy jej wjeździe do Londynu. 

Rzekoma rzeź bezbronnych obywateli na placu Vendóme jest bajką, o której Thiers i obszarnicy uparcie milczeli w Zgromadzeniu, a której szerzenie powierzyli wyłącznie lokajom z europejskiej prasy codziennej.
"mężowie porządku", reakcjoniści paryscy, zadrżeli wobec zwycięstwa 18 marca. Było ono dla nich oznaką nadciągającej wreszcie pomsty ludowej. Widma ofiar, które padły z ich rąk od czerwca 1848 r. aż do 22 stycznia 1871 r., znowu stanęły przed ich oczyma. Przerażenie ich było jedyną ich karą. Nawet policjanci nie zostali rozbrojeni i uwięzieni, jak to należało uczynić - przeciwnie, otworzono szeroko bramy Paryża, aby mogli uciec do Wersalu. Nie dość, że nie uczyniono nic złego "mężom porządku"; pozwolono im nawet zebrać się znowu i obsadzić niejedną silną pozycję w samym centrum Paryża. Ta pobłażliwość Komitetu Centralnego, ta wspaniałomyślność uzbrojonych robotników znajdowała się w tak rażącej sprzeczności ze zwyczajami "partii porządku", że zrozumiała je ona jako oznakę słabości. Stąd powstał jej niedorzeczny plan spróbowania pod płaszczykiem nieuzbrojonej demonstracji dokonania tego samego, czego nie mógł dopiąć Vinoy z pomocą swych armat i mitraliez. 22 marca z najbogatszych dzielnic miasta wyruszył pochód "eleganckich panów"; w szeregach jego można było widzieć wszystkich fircyków, a na czele - znanych pupilów Drugiego Cesarstwa w rodzaju Heckerena, Goetlogona, Henryka de Pene itp. Maskując się tchórzliwie pozorami pokojowej demonstracji, ale z ukrytą bronią skrytobójców, banda ta przeciągała ulicami, rozbrajała i znieważała posterunki i patrole Gwardii Narodowej, które spotykała po drodze, a wtargnąwszy na plac Yendóme z ulicy de la Paix, próbowała z okrzykami: "Precz z Komitetem Centralnym! Precz z mordercami! Niech żyje Zgromadzenie Narodowe!" przełamać linię placówek i w ten sposób zdobyć znienacka główną kwaterę Gwardii Narodowej. Na wystrzały rewolwerowe odpowiedziano im stosownie do przepisów żądaniem rozejścia się; gdy wezwanie pozostało bez skutku, generał Gwardii Narodowej skomenderował ognia. Jedna salwa wystarczyła, by zmusić do bezładnej ucieczki głupich chłystków, którzy myśleli, że sam widok tego "przyzwoitego towarzystwa" podziała na rewolucję paryską jak trąby Jozuego na mury Jerycha. Demonstranci zabili dwu gwardzistów narodowych, dziewięciu ciężko ranili (wśród nich jednego członka Komitetu Centralnego), a na miejscu ich bohaterskiego wystąpienia pozostały rozrzucone rewolwery, sztylety i laski z ukrytymi wewnątrz szpadami jako dowód "niezbrojnego" charakteru ich "pokojowej" demonstracji. Gdy 13 czerwca 1849 roku paryska Gwardia Narodowa urządziła rzeczywiście pokojową demonstrację celem zaprotestowania przeciw zbójeckiemu napadowi wojsk francuskich na Rzym - wówczas Changarnier, ówczesny generał partii porządku, rzucił na tych bezbronnych ludzi ze wszystkich stron swych żołnierzy, aby ich powystrzelać, wyciąć i potratować, za co też Zgromadzenie Narodowe, a zwłaszcza Thiers, wysławiało go jako zbawcę społeczeństwa. Ogłoszono wtedy w Paryżu stan oblężenia; Dufaure przeprowadził pośpiesznie w Zgromadzeniu nowe drakońskie prawa; nastąpiły nowe areszty, nowe deportacje, znowu zapanował terror. Ale "niższe klasy" postępują inaczej. Komitet Centralny w r. 1871 pozostawił bohaterów "pokojowej demonstracji" po prostu w spokoju, tak że ci już w dwa dni potem mogli urządzić pod wodzą admirała Saisseta zbrojną demonstrację, która zakończyła się z góry uplanowaną ucieczką do Wersalu. Komitet Centralny, który uporczywie nie chciał podejmować wojny domowej, rozpoczętej przez Thier'a nocnym napadem na Montmartre, i tym razem popełnił ten poważny błąd, że nie wyruszył natychmiast na bezbronny w owej chwili Wersal, aby położyć kres spiskom Thiersa i jego obszarniczej izby. Zamiast tego pozwolono raz jeszcze "partii porządku" spróbować swych sił przy urnie wyborczej w czasie wyborów do Komuny 26 marca. W tym dniu "mężowie porządku" w merostwach okręgowych zamieniali życzliwe i pojednawcze wyrazy ze swymi zbyt wspaniałomyślnymi zwycięzcami ślubując sobie jednocześnie w duszy, że w swoim czasie krwawo się na nich zemszczą.

Spójrzcie teraz na odwrotną stronę medalu! Thiers rozpoczął swą drugą wyprawę przeciw Paryżowi w początkach kwietnia. Pierwszy oddział jeńców paryskich, sprowadzonych do Wersalu, potraktowano w oburzający sposób; Ernest Picaxd z rękoma w kieszeniach kręcił się wśród nich i drwił, a żony Thiersa i Favre'a otoczone świtą swych dam honorowych (?), przyklaskiwały z wysokiego balkonu haniebnym wybrykom motłochu wersalskiego. Pojmanych żołnierzy liniowych wprost rozstrzeliwano; dzielny nasz przyjaciel, generał Duval, giser, został rozstrzelany bez żadnych formalności prawnych. Gallifet, "alfons" swojej własnej żony, znanej z bezwstydnego wystawiania na pokaz swego ciała na orgiach Drugiego Cesarstwa - Gallifet chełpił się w swej proklamacji, że kazał zamordować kilku zaskoczonych znienacka i rozbrojonych przez jego konnicę gwardzistów narodowych wraz z ich kapitanem i porucznikiem. Vinoy, dezerter z Paryża, został udekorowany przez Thiersa wielkim krzyżem legii honorowej za swój rozkaz dzienny, w którym nakazał rozstrzeliwać każdego żołnierza liniowego schwytanego w szeregach komunardów. Żandarm Desmaret otrzymał order za to, że w zdradziecki sposób, jak rzeźnik, porąbał na kawałki szlachetnego i rycerskiego Flourensa, tego samego Flourensa, który 31 października 1870 r. ocalił' głowy członków rządu obrony narodowej. O "budujących szczegółach" tego morderstwa Thiers z zadowoleniem rozwodził się w Zgromadzeniu Narodowym. Z nadętą próżnością parlamentarnego karzełka, któremu pozwolono grać rolę Tamer-lana, Thiers odmawiał buntownikom, którzy wystąpili przeciw jego lilipuciej mości, wszelkich praw przyjętych w wojnach cywilizowanych nie uznając nawet neutralności ich punktów opatrunkowych. Nie ma nic obrzydliwszego nad tę małpę, przeczutą już przez Voltaire'a, która mogła na pewien czas dać upust swym tygrysim popędom.

Dekretem z 7 kwietnia Komuna nakazała środki odwetu i ogłosiła, że uważa za swój obowiązek "bronić Paryża przed kanibalskimi czynami bandytów wersalskich i postępować wedle zasady "oko za oko, ząb za ząb". Thiers nie zaniechał jednak bestialskiego traktowania jeńców; ponadto lżył ich w swych biuletynach mówiąc, że "nigdy zasmucony wzrok uczciwych ludzi nie widział bardziej nikczemnych twarzy tej nikczemnej demokracji" - wzrok uczciwych ludzi, jak Thiers i jego ticket-of-leave-meni. Pomimo to zaprzestano na razie rozstrzeliwania jeńców. Skoro jednak Thiers i jego generałowie - bohaterzy przewrotu grudniowego - przekonali się, że dekret odwetowy Komuny był tylko czczą pogróżką, że oszczędzano nawet ich szpiegów schwytanych w Paryżu w przebraniu gwardzistów narodowych, nawet policjantów podkładających granaty zapalne - natychmiast zaczęło się znowu masowe rozstrzeliwanie jeńców i trwało aż do końca. Domy, do których się chronili gwardziści narodowi, otaczano żandarmami i oblewano naftą (co zdarza się tu po raz pierwszy w tej wojnie), po czym podpalano je; na wpół zwęglone trupy były potem wydobywane przez Ambulans Prasy (w Les Ternes). Czterej gwardziści narodowi, którzy 25 kwietnia pod Belle Epine poddali się kilku strzelcom konnym, zostali potem kolejno rozstrzelani przez rotmistrza, godnego pachołka Gallifeta. Jeden z tych czterech, Scheffer, którego zostawiono jako martwego, doczołgał się do placówek paryskich i złożył świadectwo sądowe o tym fakcie wobec komisji Komuny. Gdy Tolain interpelował ministra wojny o sprawozdanie tej komisji, wrzask obszarników zagłuszył jego słowa. Nie pozwolili oni ministrowi Leiló odpowiadać. Było by to zniewagą dla ich "sławnego" wojska, gdyby mówiono o jego wyczynach. Niedbały ton, w którym biuletyny Thiersa mówiły o wycięciu gwardzistów narodowych, zaskoczonych we śnie pod Moulin Saciuet, i o masowych rozstrzeliwaniach w Clamart, podrażnił nerwy nawet londyńskiego "Times", który zaprawdę nie jest zbyt przeczulony. Ale było by rzeczą śmieszną, gdybyśmy dzisiaj chcieli wyliczyć te przedwstępne jedynie akty okrucieństwa ze strony ludzi, którzy bombardowali Paryż i rozegrali rokosz właścicieli niewolników pod ochroną obcego najeźdźcy. Wśród wszystkich tych okropności Thiers zapomina o swych parlamentarnych biadaniach nad straszną odpowiedzialnością, która ciąży na jego lilipucich barkach, chełpi się, że 1'Assemblee siege paisiblement [Zgromadzenie obraduje spokojnie] i dowodzi swymi ciągłymi bankietami, dziś w towarzystwie generałów grudniowych a jutro niemieckich książąt, że nic mu nie psuje trawienia - nawet cienie Lecomte'a i Klemensa Thomasa.

Rozdział V: Komuna Paryska


[23] Cayenne - stolica francuskiej Gujany w Ameryce Południowej, miejsce zesłania. - Red.

[Powrót do spisu treści]