Rozdział VI

UPADEK PARYŻA

Pierwsza próba spiskowców-właścicieli niewolników, by podbić Paryż przez oddanie go w ręce Prusaków, rozbiła się o opór Bismarcka. Druga próba z 18 marca zakończyła się porażką armii i ucieczką rządu do Wersalu, do którego też musiał podążyć za nim cały aparat administracyjny. Pozornymi rokowaniami o pokój z Paryżem Thieors zyskiwał na czasie i przygotowywał się do wojny z nim. Ale skąd wziąć wojska? Szczątki pułków liniowych były słabe liczebnie, a nastrój ich niepewny. Usilne apele skierowane do prowincji, aby przysłała Wersalowi pomoc w postaci swoich gwardii narodowych i ochotników, spotkały się z jawną odmową. Tylko Bretonia przysłała garść szuanów, z których każdy nosił na piersi szkaplerz serca Jezusowego; walczyli oni pod białym sztandarem, a ich okrzykiem bojowym było: "Vive le roi!" ["Niech żyje król!"]. Thiers był więc skazany na jak najśpieszniejsze zebranie pstrej bandy marynarzy, piechoty morskiej, żuawów papieskich, żandarmów Yalentina, policjantów Petriego i mouchardów [szpiclów]. Armia ta byłaby jednak bezsilna aż do śmieszności, gdyby nie napływali do niej bonapartystyczni jeńcy wojenni, których Bismarck zwalniał ratami w liczbie wystarczającej z jednej strony do podtrzymania wojny domowej, a pozwalającej z drugiej strony na utrzymanie Wersalu w niewolniczej zależności od Prus. W ciągu tej wojny wersalska policja musiała śledzić armię wersalską, a żandarmi musieli ciągnąć tę armię za sobą stając wszędzie na najniebezpieczniejszych stanowiskach. Forty, które padły, nie były zdobyte, lecz kupione. Bohaterstwo komunardów przekonało Thiersa, że jego geniusz strategiczny i jego bagnety nie zdołają złamać oporu Paryża.

Jednocześnie stosunki jego z prowincją stawały się coraz bardziej naprężone. Z prowincji nie nadeszła ani jedna aprobująca uchwała, która by dodała otuchy Thiersowi i jego izbie obszarniczej. Wprost przeciwnie: ze wszystkich stron napływały delegacje i rezolucje, które tonem wcale nie zdradzającym szacunku żądały ugody z Paryżem na zasadzie wyraźnego uznania republiki, zatwierdzenia swobód komunalnych i rozwiązania Zgromadzenia Narodowego, którego mandat już wygasł. Napływały one tak masowo, że Dufaure, minister sprawiedliwości Thiersa, w swym okólniku z 23 kwietnia nakazał prokuratorom traktować "wezwanie do ugody" jako przestępstwo. Zważywszy jednak, że taka kampania nie otwierałaby żadnych pomyślnych widoków, Thiers postanowił zmienić taktykę i rozpisał dla całego kraju wybory do rad gminnych na 30 kwietnia, na gruncie nowego ustroju komunalnego, który on sam narzucił Zgromadzeniu Narodowemu. Thiers spodziewał się, że już to intrygi jego prefektów, już to groźby jego policji zapewnią mu taki wynik wyborów na prowincji, który przyniesie Zgromadzeniu siłę moralną, jakiej nigdy dotąd nie posiadało, i że prowincja da mu siłę fizyczną, niezbędną do pokonania Paryża.

Thiers od pierwszej chwili był zdania, że swą zbójecką wyprawę na Paryż, wysławianą we własnych biuletynach, i próby swych ministrów zaprowadzenia w całej Francji nowych rządów terroru należy uzupełnić małą komedią pojednania, która miała służyć kilku celom naraz. Miała ona oszukać prowincję, przeciągnąć w Paryżu klasę średnią na stronę Wersalu i przede wszystkim umożliwić rzekomym republikanom ze Zgromadzenia Narodowego ukrycie swej zdrady wobec Paryża za parawanem wiary w Thiersa. 21 marca Thiers nie posiadając jeszcze żadnej armii oświadczył w'Zgromadzeniu: "Niech się stanie, co chce, a ja nie poślę wojska do Paryża". 27 marca znowu zabrał głos: "Zastałem republikę jako fakt dokonany i jestem stanowczo zdecydowany ją utrzymać". W rzeczywistości Thiers stłumił rewolucję w Lyonie i Marsylii[30] w imieniu republiki, podczas gdy jego posłowie-obszarnicy w Wersalu zagłuszali samo wspomnienie jej imienia dzikim wyciem. Po tym bohaterskim czynie Thiers złagodził "fakt dokonany" traktując go odtąd jedynie jako fakt przypuszczalny. Książęta orleańscy, których Thiers przez ostrożność wydalił z Bordeaux, intrygowali teraz swobodnie w Dreux otwarcie łamiąc prawo. Ustępstwa, które Thiers obiecywał w swych nieskończonych rozmowach z delegatami Paryża i prowincji, jakkolwiek bardzo zmiennych w swym tonie i zabarwieniu, sprowadzały się zawsze ostatecznie do tego, że zemsta jego ograniczy się zapewne tylko do "garści zbrodniarzy, którzy brali udział w zabójstwie Klemensa Thomasa i Le-comte'a". Oczywiście rozumiało się przy tym samo przez się, że Paryż i Francja miały bez zastrzeżeń uznać samego p. Thiersa za najlepszą republikę, podobnie jak on to zrobił w r. 1830 z Ludwikiem Filipem. A nawet i te ustępstwa starał się uczynić wątpliwymi przez oficjalne wyjaśnienia, które składali jego ministrowie w Zgromadzeniu Narodowym; w dodatku działał on jeszcze za pośrednictwem Dufaure'a. Dufaure, ten stary adwokat orleantistyczny, grał zawsze rolę najwyższego sędziego w czasie stanu oblężenia, nie tylko teraz w r. 1871 za Thiersa lecz i w r. 1839 za Ludwika Filipa, a w r. 1849 za prezydentury Ludwika Bonaparte. Jeżeli nie był 'ministrem, zbijał majątek broniąc kapitalistów paryskich i robił karierę polityczną występując przeciw ustawom, które sam w swoim czasie wydał. Teraz - nie zadowalając się pośpiesznym przeforsowaniem w Zgromadzeniu Narodowym szeregu ustaw represyjnych, które miały po upadku Paryża wytępić we Francji ostatnie szczątki wolności republikańskiej - Dufaure jak gdyby wskazywał na przyszły los Paryża, mianowicie skrócił procedurę sądów wojennych, która mu się wydawała zbyt długa, i wniósł do izby nowoupieczone drakońskie prawo o zesłaniu. Rewolucja 1848 r. zniosła karę śmierci dla przestępców politycznych i zastąpiła ją zesłaniem. Ludwik Napoleon nie ośmielił się przywrócić panowania gilotyny, a przynajmniej otwarcie się wypowiedzieć za jej przywróceniem. Wersalskie zgromadzenie obszarników nie odważyło się jeszcze nawet napomknąć, że Paryżanie nie są buntownikami, lecz mordercami, i musiało tymczasem swą zamierzoną zemstę wobec Paryża ograniczyć do nowego prawa Dufaure'a o zesłaniu. W tych okolicznościach Thiers w żaden sposób nie mógłby tak długo grać komedii pojednania, gdyby nie wywoływała ona - czego właśnie pragnął Thiers - wściekłych wrzasków posłów-obszarników, których zakute mózgownice nie mogły zrozumieć ani jego gry, ani potrzeby jego obłudy, kłamstwa i powściągliwości.

Wobec naznaczonych na dzień 30 kwietnia wyborów do rad komunalnych, Thiers odegrał 27-go jedną ze swych wielkich scen pojednania potoku sentymentalnych frazesów zawołał z trybuny Zgromadzenia Narodowego:

"Jedyny spisek, jaki istnieje przeciw republice, to spisek paryski i on zmusza nas do przelewu francuskiej krwi. Powtarzam jeszcze i jeszcze raz: niechaj złożą haniebny oręż te dłonie, które zań chwyciły, a natychmiast kara ustąpi miejsca pojednaniu, z którego wyłączymy jedynie drobną garstkę zbrodniarzy".

Obszarnikom przerywającym gwałtownie jego mowę odpowiedział:

"Proszę was najusilniej, panowie, powiedzcie mi czy nie mam racji? Czy rzeczywiście sprawia wam przykrość, gdy mogę powiedzieć szczerze, że złoczyńców jest tylko garść? Czy nie jest to szczęściem w całym naszym nieszczęściu, że ludzie, którzy zdolni byli przelać krew Klemensa Thomasa i generała Le-comte'a, stanowią tylko nieliczne wyjątki?".

Francja jednak była głucha na mowy Thiersa, chociaż sobie pochlebiał, że czarował wszystkich swą parlamentarną syrenią pieśnią. Ze wszystkich 700.000 radców gminnych, obranych w 35.000 pozostałych przy Francji gmin, zjednoczeni legitymiści, orleaniści i bonapartyści nie przeprowadzili nawet 8.000 swoich stronników. Uzupełniające wybory, dodatkowe i ściślejsze, wypadły dla nich jeszcze bardziej niepomyślnie. Zamiast otrzymać od prowincji tak potrzebną siłę materialną, Zgromadzenie Narodowe straciło ostatnie pozory siły moralnej: prawo podawania siebie za wyraz powszechnego głosowania Francji. Na domiar klęski nowoobrani radcy gminni wszystkich miast francuskich grozili uzurpacyjmemu Zgromadzeniu Wersalskiemu kontr-zgromadzeniem w Bordeaux.

Dla Bismarcka nadeszła w końcu dawno oczekiwana chwila rozstrzygającego wystąpienia. Bismarck tonem władcy nakazał Thiersowi, aby niezwłocznie wysłał do Frankfurtu pełnomocników w celu ostatecznego o zawarcia pokoju. Pokornie ulegając wezwaniu swego pana i mistrza Thiers pospieszył wysłać swego wypróbowanego Juliusza Favre'a w towarzystwie Pouyer - Quertiera. Pouyei - Quertier, "wybitny" właściciel przędzalni bawełny w Rouen, zapalony a nawet służalczy zwolennik Drugiego Cesarstwa, nie widział nigdy w cesarstwie nic godnego nagany prócz traktatu handlowego z Anglią szkodzącego jego własnym interesom fabrykanta. Zaledwie mianowany przez Thiersa w Bordeaux ministrem skarbu, natychmiast zaczął użalać się na ten "nieszczęsny" traktat, napomykał, że wkrótce go się zniesie, a nawet był na tyle bezwstydny, że próbował - co prawda bez powodzenia (porachunek był zrobiony bez Bismarcka) - przywrócić natychmiast dawne cła ochronne przeciw Alzacji, czemu - według niego - nie stały na drodze żadne istniejące traktaty międzynarodowe. Człowiek ten w kontrrewolucji widział środek do obniżenia płac w Rouen, a w utracie prowincji francuskich środek do wyśrubowania cen swych towarów we Francji. Czyż nie był to godny współtowarzysz Juliusza Favre'a w jego ostatniej zdradzie, która uwieńczyła dzieło jego życia?

Gdy ta znakomita para pełnomocników przybyła do Frankfurtu, Bismarck po żołniersku postawił im od razu imperatywną alternatywę: "Albo przywrócenie cesarstwa, albo bezwarunkowe przyjęcie moich warunków pokoju!" Warunki te zawierały: skrócenie terminu spłaty odszkodowania wojennego i przedłużenie okupacji fortów paryskich przez wojska pruskie, dopóki Bismarck nie będzie uważał stanu rzeczy we Francji za zadowalający. W ten sposób Prusy zostały uznane za najwyższego sędziego w sprawach wewnętrznych Francji! W zamian za to Bismarck przyrzekł, w celu zniszczenia Paryża, uwolnienie wziętej do niewoli armii bonapartystowskiej i udzielenie jej bezpośredniego poparcia wojsk cesarza Wilhelma. Dla zagwarantowania swej uczciwości odroczył wypłatę pierwszej raty odszkodowania do czasu "pacyfikacji" Paryża. Thiers i jego pełnomocnicy naturalnie chciwie połknęli taką przynętę. Podpisali oni traktat 10 maja d postarali się, aby Zgromadzenie Narodowe zatwierdziło go już 21-go.

W czasie między zawarciem pokoju a powrotem z niewoli jeńców bonapartystowskich Thiers czuł się zobowiązany do odgrywania w dalszym ciągu komedii pojednania, zwłaszcza że jego republikańskim poplecznikom na gwałt potrzebny był jakikolwiek pozór, aby zamknąć oczy na przygotowania do krwawej łaźni paryskiej. Jeszcze 8 maja Thiers odpowiedział delegacji klasy średniej, która przyszła namawiać go do ugody: "Skoro powstańcy zdecydują się na kapitulację, wrota Paryża natychmiast otworzą się na oścież na cały tydzień dla wszystkich, z wyjątkiem zabójców generałów Klemensa Thomasa i Lecomte'a".

W kilka dni później, gdy obszarnicy gwałtownie domagali się wyjaśnień w sprawie tej obietnicy, uchylił się od odpowiedzi, ale dodał następujące znamienne słowa: "Powiadam wam, iż znajdują się wśród was niecierpliwi, którzy zanadto się spieszą. Niechaj poczekają jeszcze 8 dni; po 8 dniach nie będzie już żadnego niebezpieczeństwa i zadanie ich będzie odpowiadało ich odwadze i zdolnościom". Gdy tylko Mac Mahoń przyrzekł, że wkrótce będzie mógł wkroczyć do Paryża, Thiers oznajmił Zgromadzeniu Narodowemu, że "wejdzie do Paryża z prawem w dłoni i zażąda całkowitej pokuty od nędzników, którzy przelewali krew żołnierzy i burzyli publiczne pomniki". Gdy nadeszła chwila rozstrzygająca, Thiers rzekł do Zgromadzenia Narodowego: "nie będę znał litości" do Paryża - że wyrok jego już zapadł; a do swych bonapartystowskich bandytów - że państwo pozwala im mścić się na Paryżu, ile tylko zapragną. Wreszcie, gdy 21 maja zdrada otworzyła generałowi Douai wrota Paryża, Thiers 22-go wyjawił swym posłom-obszarnikom "cel" swej komedii pojednania, której ci tak uparcie nie rozumieli. "Przed kilku dniami powiedziałem wam, że zbliżamy się do c e l u ; dziś przychodzę wam powiedzieć, że celu tego dopięliśmy. Zwycięstwo porządku, sprawiedliwości i cywilizacji zostało wreszcie osiągnięte!".

Tak, to było zwycięstwo. Cywilizacja i sprawiedliwość porządku burżuazyjnego występują w swym właściwym złowieszczym świetle, gdy niewolnicy tego porządku buntują się przeciw swym panom. Wówczas cywilizacja ta i sprawiedliwość występują jako naga dzikość i bezprawna zemsta. Każdy nowy kryzys w walce klasowej pomiędzy przywłaszczy-cielami a wytwórcami bogactwa jaskrawiej uwydatnia ten fakt. Nawet okrucieństwa burżuazyjne z czerwca 1848 r. bledną wobec niewypowiedzianej ohydy r. 1871. Ofiarne bohaterstwo, z którym lud paryski - mężczyźni, kobiety i dzieci - walczył w ciągu 8 dni po wtargnięciu Wersalczyków, odzwierciedla wielkość jego sprawy, podobnie jak zwierzęce wyczyny żołdaków malują ducha tej cywilizacji, której byli płatnymi bojownikami i mścicielami. Zaiste, przesławna cywilizacja, dla której najważniejszym problemem jest, jak uprzątnąć stosy ciał ludzkich - tych, którzy zostali zamordowani już po walce!

Aby "znaleźć" coś podobnego do zachowania się Thiersa i jego krwawych psów, musielibyśmy powrócić do czasów Sulli i obu rzymskich triumwiratów. Te same masowe rzezie, dokonywane z zimną krwią; to samo nieliczenie się z wiekiem ani płcią mordowanych ofiar; ten sam system torturowania więźniów; ta sama banicja, ale tym razem w stosunku do całej klasy; te same barbarzyńskie obławy na ukrytych przywódców, aby żaden nie uszedł; to samo donosicielstwo na wrogów politycznych i osobistych; ta sama obojętność przy mordowaniu ludzi nie mających nic wspólnego z walką. Jedna jest tylko różnica, że Rzymianie nie mieli mitraliez, aby masowo rozstrzeliwać więźniów, i że nie szli "z prawem w dłoni, ani z hasłem 'cywilizacji' na ustach".

Po tych haniebnych czynach przyjrzyjcie się innej, jeszcze ohydniejszej stronie owej cywilizacji burżuazyjnej, opisanej przez jej własną prasę!

Paryski korespondent pewnego londyńskiego organu torysów pisze: "W oddali rozlegają się jeszcze pojedyncze wystrzały, a ranni, pozostawieni bez pomocy, konają wśród grobowców Pere Lacbaise; 6.000 powstańców w rozpaczliwej, śmiertelnej walce błąka się w labiryntach katakumb; po ulicach pędzą nieszczęśliwych, aby ich masami rozstrzeliwać z mitraliez. Oburzający jest w takiej chwili widok kawiarni pełnych ludzi pijących absynt, grających w bilard i dominoi widok ladacznic cynicznie włóczących się po bulwarach; oburzający jest hałaśliwy zgiełk hulanek w separatkach eleganckich restauracji zakłócający ciszę nocną". Pan Edward Herve pisze w "Journal de Paris", wersalskiej gazecie, zakazanej przez Komunę: "Sposób, w jaki ludność paryska (!) wyrażała wczoraj swoje zadowolenie, był rzeczywiście bardziej niż lekkomyślny i obawiamy się, że z czasem będzie jeszcze gorzej. Paryż ma dziś świąteczny wygląd, który jest zupełnie nie na miejscu, o i jeżeli nie chcemy otrzymać nazwy Paryżan z czasów upadku", musimy temu położyć kres". Potem Herve przytacza następujące zdanie Tacyta: "I oto nazajutrz po tej straszliwej walce i nawet jeszcze przed jej całkowitym zakończeniem Rzym poniżony i zepsuty znowu zaczął się tarzać w tym bagnie rozpusty, które niszczyło jego ciało i plamiło duszę - "alibi proelia et vulnera, alibi balnea popinaeque" [tu walki i rany, tam łaźnie i restauracje]. Pan Herve zapomina tylko, że "ludność paryska", o której mówi - to tylko ludność Paryża thiersowskiego, Paryża szulerów, którzy tłumnie wracają z Wersalu, Saint-Denis, Rueil i Saint Germain - prawdziwy "Paryż z czasów upadku".

Przy każdym swym krwawym triumfie nad ofiarnymi bojownikami o nowe i lepsze społeczeństwo haniebna ta cywilizacja, oparta na uciemiężeniu pracy, zagłusza jęk swych ofiar hałasem nagonki, wrzaskiem potwarzy, na które odpowiada echo całego świata. Pogodny Paryż robotniczy Komuny zamienił się nagle w rękach krwawych psów "po-rządku" w jakieś piekło. I czegóż dowodzi ta olbrzymia zmiana umysłom burżuazyjnym wszystkich krajów? Tylko tego, że Komuna spiskowała przeciw cywilizacji! Lud paryski z zapałem poświęca się dla Komuny; w żadnej z dotychczasowych bitew nie było tylu poległych. Czegóż to dowodzi? Tylko tego, że Komuna nie była prawowitym rządem ludu, lecz dziełem przemocy garści zbrodniarzy! Kobiety paryskie bez trwogi ponosiły śmierć na barykadach i na placach stracenia. Czegóż to dowodzi? Tylko tego, że demon Komuny zamienił je w raegieiry i hekaty! Umiarkowanie Komuny w ciągu dwumiesięcznego bezspornego panowania było tak wielkie, że można je porównać tylko z bohaterstwem jej obrony. Czegóż to dowodzi? Tylko tego, że przez całe dwa miesiące Komuna pod maską umiarkowania i ludzkości starannie ukrywała krwiożerczość swych szatańskich instynktów, aby je rozpętać w chwili swej przedśmiertnej walki!

Paryż robotniczy w akcie swego bohaterskiego poświecenia pociągnął za sobą w płomienie gmachy i pomniki. Jeżeli gnębiciele proletariatu szarpią na strzępy jego żywe ciało, to niech nie liczą już, że powrócą z triumfem do nieuszkodzonych murów swych domów. Rząd wersalski woła: "Podpalacze!" i podszeptuje to słówko wszystkim swym poplecznikom w najdalszych wioskach, aby wszędzie polowali na przeciwników rządowych jako na zawodowych podpalaczy. Burżuazja całego świata przygląda się z zadowoleniem rzezi masowej po bitwie, lecz wpada, w przerażenie na widok "profanacji" cegieł i sztukaterii!

Gdy rządy dają swym flotom wojennym oficjalne upoważnienie, że mogą "zabijać, palić i niszczyć", czyż upoważniają je do podpalania? Gdy wojska brytyjskie przez swawolę spaliły kapitol w Waszyngtonie i pałac letni chińskiego cesarza, czy było to podpalenie? Gdy Prusacy, kierując się nie względami militarnymi, lecz jedynie uczuciem urazy i zemsty, podpalali naftą takie miasta jak ChźUeaudun i liczne wsie, czy było to podpalenie? Gdy Thiers przez 6 tygodni bombardował Paryż pod pozorem, że chce spalić tylko takie domy, w których są ludzie, czy było to podpalenie? - W wojnie ogień jest zupełnie uprawnioną bronią. Budowle zajęte przez wroga bombarduje się, aby je spalić. Jeżeli obrońcy muszą porzucić te budowle, sami podkładają pod nie ogień, aby napastnicy nie mogli się w nich obwarować. Wszystkie budowle, położone na froncie bojowym wszystkich armii regularnych całego świata, były zawsze skazane na spalenie. Ale w wojnie uciśnionych przeciw ich ciemięzcom, w jedynej słusznej wojnie w historii, tego robić, broń boże, nie wolno! Komuna używała ognia tylko dla celów obrony - w najściślejszym znaczeniu tego wyrazu. Komuna używała go, gdy chciała zamknąć dla wojsk wersalskich owe długie, proste ulice, które Hausmann rozmyślnie przystosował do ognia działowego; używała go dla osłony swego odwrotu, podobnie jak Wersalczycy przy ataku używali granatów, które zniszczyły co najmniej tyleż domów, co ogień Komuny. Do dziś dnia pozostaje jeszcze kwestią sporną, które domy podpalili obrońcy, a które napastnicy. Zresztą obrońcy uciekli się do pomocy ognia dopiero wtedy, gdy wojska wersalskie zaczęły masowo mordować jeńców. W dodatku Komuna znacznie wcześniej publicznie obwieściła, że doprowadzona do ostateczności da się pogrzebać pod gruzami Paryża, uczyni z Paryża drugą Moskwę; to samo obiecywał poprzednio i rząd obrony narodowej, oczywiście tylko dla zamaskowania swej zdrady. Właśnie dla tego celu Trochu przygotował potrzebne zapasy nafty.

 Komuna wiedziała, że jej przeciwnikom nic nie zależy na życiu ludu paryskiego, ale bardzo wiele na własnych domach w Paryżu. A Thiers ze swej strony ogłosił, że będzie nieubłagany w swej zemście. Gdy tylko z jednej strony jego armia stała się zdolna do walki, a z drugiej strony Prusacy zamknęli wyjścia, Thiers wykrzyknął: "Nie będę znał litości! Pokuta będzie zupełna, sąd będzie surowy". Jeżeli czyny robotników paryskich były wandalizmem, to był to wandalizm rozpaczliwej obrony a nie wandalizm triumfu, jakiego się dopuszczali na przykład chrześcijanie na rzeczywiście bezcennych arcydziełach pogańskiej starożytności! a przecież nawet ten wandalizm historycy usprawiedliwiają, jako nieunikniony i stosunkowo małoznaczący moment w olbrzymiej walce nowego, rodzącego się społeczeństwa przeciw staremu, upadającemu. Jeszcze jaskrawiej widać to na przykładzie wandalizmu Hausmanna, który zmiótł Paryż historyczny, aby oczyścić miejsce dla Paryża pasibrzuchów.

Ale Komuna pozbawiła życia 64 zakładników z arcybiskupem paryskim na czele! Burżuazja i jej armia w czerwcu 1848 r. przywróciła zwyczaj rozstrzeliwania bezbronnych jeńców, który już dawno znikł z praktyki wojennej. Brutalny ten obyczaj stosowano odtąd na większą lub mniejszą skalę przy tłumieniu wszystkich powstań ludowych w Europie i Indiach, czym dowiedziono, że jest to rzeczywisty "postęp cywilizacji"! Z drugiej strony, Prusacy we Francji wskrzesili zwyczaj brania zakładników - niewinnych ludzi, którzy swym życiem odpowiadali za uczynki innych. Jak widzieliśmy, Thiers już od początku walki zaprowadził humanitarny zwyczaj rozstrzeliwania pojmanych komunardów. Wobec tego Komunie pozostawało tylko uciec się do pruskiego zwyczaju brania zakładników, aby ochronić życie jeńców. Wersalczycy jednak, rozstrzeliwując jeńców w dalszym ciągu, poświęcali tym samym życie zakładników. Czyż można było dalej ich oszczędzać po krwawej łaźni, którą pretorianie[31] Mac Mahona święcili swe wejście' do Paryża? Czyż ta ostatnia obrona wobec bezwzględnego barbarzyństwa rządów burżuazyjnych - wzięcie zakładników - miała się zmienić w kpiny? Właściwym zabójcą biskupa Darboy jest Thiers. Komuna kilkakrotnie proponowała wymianę arcybiskupa i całej gromady klechów na jednego tylko więźnia Thiersa - Blanquł'ego. Thiers uparcie odmawiał. Wiedział on, że Blanqui stałby się głową Komuny, gdy tymczasem arcybiskup mógł najlepiej służyć jego celom jako trup. Thiers naśladował w danym razie Cavaignaca. Jakie krzyki oburzenia padały w czerwcu 1848 r. z ust Cayaignaca i jego "mężów porządku", piętnujących powstańców jako zabójców arcybiskupa Affre'al A jednak wiedzieli wybornie, że arcybiskupa zastrzelili żołnierze "partii porządku". Jacąuemet, generalny wikariusz arcybiskupa, który był naocznym świadkiem tego wydarzenia, zaraz potem złożył publicznie Cavaignacowi odpowiednie oświadczenie.

Cały ten chór oszczerstw, którymi "partia porządku" obrzuca zawsze swe ofiary są. swych krwawych obchodach, dowodzi tylko, że dzisiejszy bourgeois uważa siebie za prawowitego potomka dawnych panów feudalnych, którzy każdą broń przeciw plebejuszom w swych własnych rękach uznawali za sprawiedliwą, jakąkolwiek zaś broń w ręku plebejusza z góry uważali za zbrodnię.

Klasy panujące sprzysięgły się w celu obalenia rewolucji uciekając się do wojny domowej, prowadzonej pod osłoną obcego najeźdźcy. Spisek ten, za którego tropem szliśmy od 4 września aż do wkroczenia pretorianów Mac Mahona przez bramę Saint Cloud, osiągnął swój punkt szczytowy w krwawej łaźni paryskiej. Bismarck spogląda r zadowoleniem na zgliszcza Paryża widząc w nich, być może, "pierwszą ratę" owej ogólnej ruiny wielkich miast, o którą się modlił, gdy był jeszcze zwykłym obszarnikiem w pruskiej C h a m b r e introuvable [nieporównanej izbie) z 1849 r. Z zadowoleniem spogląda i na trupy paryskiego proletariatu. Dla niego jest to nie tylko uśmiercenie rewolucji, lecz zarazem uśmiercenie Francji, która teraz już rzeczywiście została skrócona o głowę i to przez sam rząd francuski. Z całą płyt-kością, właściwą wszystkim mężom stanu cieszącym się powodzeniem, widzi on tylko zewnętrzną stronę tego olbrzymiego faktu historycznego. Czy kiedykolwiek przedtem historia wyprowadziła na sceną takiego zwycięzcę, który wieńczy swe zwycięstwo tym, że staje się nie tylko żandarmem, lecz i płatnym zbirem pokonanego rządu? Pomiędzy Prusami a Komuną Paryską nie było wojny. Przeciwnie, Komuna przyjęła preliminaria pokoju, a Prusy ogłosiły swą neutralność. Prusy nie były zatem stroną wojującą. Działały jak zbir; jak tchórzliwy zbir, bo nie ściągały na siebie żadnego niebezpieczeństwa; jak płatny zbir, bo z góry uzależniły wypłatę swych 500 milionów - tej krwawej ceny mordu - od upadku Paryża. W ten sposób wyszedł wreszcie na jaw właściwy charakter tej wojny, którą zesłała opatrzność dla ukarania bezbożnej i rozpustnej Francji za pośrednictwem pobożnych i moralnych Niemiec! I to niesłychane - nawet z punktu widzenia prawników starego świata - pogwałcenie prawa narodów nie zmusiło bynajmniej "cywilizowanych" rządów Europy do ogłoszenia wiarołomnego rządu pruskiego, tego narzędzia petersburskiego gabinetu, za wyjętego spod prawa. Pobudziło je jedynie do zastanowienia się czy nie wydać w ręce katów wersalskich tych nielicznych niedobitków, którzy zdołali się przemknąć przez podwójny łańcuch placówek okalających Paryż!

Po najzacieklejszej wojnie czasów nowożytnych obie armie - zwycięska i zwyciężona - łączą się, aby wspólnie wyciąć w pień proletariat. Ten niesłychany fakt, wbrew zdaniu Bismarcka, dowodzi nie tego, że rodzące się nowe społeczeństwo zostało ostatecznie zgniecione, lecz że stare społeczeństwo burżuazyjne zupełnie się rozkłada. Najwyższym porywem bohaterskim, do jakiego zdolne było jeszcze stare społeczeństwo, jest wojna narodowa, a ta okazuje się dzisiaj zwykłym oszustwem rządowym, które ma tylko na celu odroczenie walki klas, a które natychmiast zostaje zaniechane, gdy walka klasowa rozpala się w wojnę domową. Panowanie klasowe nie może już dłużej maskować się strojem narodowym; rządy narodowe idą zawsze ręka w rękę przeciw proletariatowi!

Po Zielonych Świątkach 1871 r. nie do pomyślenia jest już ani pokój, ani zawieszenie broni pomiędzy robotnikami Francji a przywłaszczycielami produktów ich pracy. Żelazna dłoń najemnego żołdactwa może na pewien czas przydusić obie klasy pod wspólnym jarzmem. Lecz walka musi wciąż na nowo wybuchać i coraz bardziej się rozszerzać, nie ma zaś żadnej wątpliwości, kto będzie ostatecznym zwycięzcą - garść przywłaszczycie!! czy olbrzymia pracująca większość. A robotnicy francuscy stanowią tylko przednią straż całego nowoczesnego proletariatu.

Stwierdzając w ten sposób wobec Paryża międzynarodowy charakter panowania klasowego rządy europejskie oskarżają jednocześnie Międzynarodowe Stowarzyszenie Robotników - tę międzynarodową kontrorganizację pracy przeciw wszechświatowemu spiskowi kapitału - że jest ono przyczyną wszystkiego złego. Thiers obwinia je, że jest despotą pracy, podającym się za jej wybawiciela. Picard nakazał przerwać wszelkie stosunki pomiędzy francuskimi i zagranicznymi oddziałami Międzynarodówki. Hrabia Jaubeirt, stary, zasuszony jak mumia współwinowajca Thiersa z 1835 roku, oświadczył, że wytępienie Międzynarodówki jest głównym zadaniem wszystkich rządów. Posłowie-obszarnicy ze Zgromadzenia Narodowego podnoszą przeciw niej dziki wrzask, a cała prasa europejska wtóruje im chórem. Pewien poważany pisarz francuski, nie mający nic wspólnego z naszym stowarzyszeniem, mówi o nim, co następuje: "Członkowie Centralnego Komitetu Gwardii Narodowej, jak i większość członków Komuny, należą do najczynniejszych, najrozumniejszych i najenergiczniejszych działaczy Międzynarodowego Stowarzyszenia Robotników... Są to ludzie najzupełniej uczciwi, szczerzy, rozumni, pełni poświęcenia, nieskazitelni i fanatyczni w najlepszym znaczeniu tego wyrazu". Policyjnie zabarwiony umysł burżuazyjny wyobraża sobie naturalnie Międzynarodowe Stowarzyszenie Robotników jako pewien rodzaj tajnego spisku, którego centralne władze zarządzają od czasu do czasu wybuchy w rozmaitych krajach. Lecz w istocie stowarzyszenie nasze jest tylko międzynarodowymi związkiem, łączącym najbardziej uświadomionych robotników w rozmaitych krajach cywilizowanego świata. Gdziekolwiek ujawnia się w mniej lub więcej poważnym stopniu walka klasowa, jakiekolwiek przybiera formy i w jakichkolwiek warunkach się toczy, członkowie naszego stowarzyszenia stają, rzecz jasna, w pierwszych szeregach. Gruntem, z którego ono wyrosło, jest samo nowoczesne społeczeństwo. Żaden rozlew krwi nie potrafi zniszczyć naszego stowarzyszenia. Aby go zniszczyć, rządy musiałyby przede wszystkim zniszczyć despotyczne panowanie kapitału nad pracą - a więc zniweczyć warunek swego własnego pasożytniczego istnienia.

Paryż robotniczy wraz ze swą Komuną będzie wiecznie czczony jako sławą okryty zwiastun nowego społeczeństwa. Jego męczennicy zapisali się na wieki w wielkim sercu klasy robotniczej. Jego katów już dziś historia postawiła pod pręgierz, od którego nie uwolnią ich żadne modlitwy ich klechów.

Londyn, 30 maja 1871 r. Napisane przez K. Marksa w języku angielskim. Ogłoszone po raz pierwszy drukiem w 1871 r. w Londynie. W tymże samym toku — w języku francuskim w Paryżu, w tłuma­czeniu i pod redakcją autora. W 1891 r. — w języku niemieckim pod redakcją F. Engelsa w czasopiśmie «Die Neue Zeit». Jhrg. IX. Ed. II, ar 28.

Dodatek


[30] 23 marca obwołano Komunę w Marsylii, 24 marca - w Lyonie. W obu miastach rewolucja została zdławiona przez rząd Thiersa. - Red.

[31] Pretorianami nazywano w starożytnym Rzymie osobistą gwardię wodza lub cesarza, znajdującą sig na jego utrzymaniu i korzystającą z rozmaitych przywilejów. Tutaj pod pretorianami rozumiana jest armia wersalczyków. - R e d.

[Powrót do spisu treści]