II. GENETYCZNE ŹRÓDŁA MYŚLENIA I MOWY

Przy genetycznym badaniu myślenia i mowy stwierdzamy pewien podstawowy fakt: stosunek między nimi w procesie rozwoju nie pozostaje stały, lecz zmienia się zarówno ilościowo, jak i jakościowo. Innymi słowy, mowa i myślenie nie rozwijają się równolegle i równomiernie. Krzywe ilustrujące ich rozwój wielekroć się schodzą i rozchodzą, przecinają się, w pewnych okresach zbliżają się i biegną równolegle, a na niektórych odcinkach nawet się pokrywają i z kolei znowu się rozchodzą.

Dotyczy to tak filogenezy, jak i ontogenezy. W dalszych rozważaniach spróbuję dowieść, że w procesach rozpadu, inwolucji i zmian patologicznych stosunek między myśleniem i mową nie pozostaje taki sam w różnych przypadkach zaburzeń, zahamowań, regresji i patologicznych zmian w zakresie intelektu lub mowy, lecz przybiera za każdym razem specyficzną postać, charakterystyczną dla danego typu procesu patologicznego, dla danego obrazu zaburzeń i zahamowań.

Wróćmy jednak do zagadnienia rozwoju. Przede wszystkim należy podkreślić, że myślenie i mowa mają zupełnie różne źródła genetyczne. Fakt ten dzięki licznym badaniom z zakresu zoopsychologii można uważać za dowiedziony. Rozwój obu tych funkcji ma nie tylko odmienne źródła, lecz także różny przebieg u rozmaitych przedstawicieli świata zwierzęcego.

Decydujące znaczenie dla stwierdzenia tego niezmiernie ważnego faktu mają ostatnie badania nad intelektem i mową małp człekokształtnych, zwłaszcza badania przeprowadzone przez Köh-leia (10) i Yerkesa (11).

Doświadczenia Köhlera dostarczyły niewątpliwie dowodu na to, że zalążki intelektu, tj. myślenia w ścisłym znaczeniu, pojawiają się u zwierząt niezależnie od rozwoju mowy i nie pozostają w żadnym związku z ich osiągnięciami w tej dziedzinie. „Wynalazki" małp, których wyrazem jest wykonanie i użycie narzędzi i zastosowanie „okrężnych dróg" w toku rozwiązywania zadań — wszystko to niewątpliwie stanowi pierwotną fazę w rozwoju myślenia, lecz fazę przed językową.

Köhler sam uważa, że głównym wnioskiem z jego badań jest stwierdzenie faktu, że u szympansa występuje w formie zalążkowej zachowanie się intelektualne tego samego typu i rodzaju co u człowieka (10, s. 191). Brak mowy i ograniczoność „bodźców śladowych", czyli tzw. wyobrażeń — oto główne przyczyny głębokiej przepaści, jaka dzieli antropoida od najprymitywniejszego nawet człowieka. Köhler stwierdza: „Brak tego jakże cennego technicznego środka pomocniczego (języka) oraz kardynalna ograniczoność, jakże ważnego materiału intelektualnego, tzw. wyobrażeń — oto przyczyny uniemożliwiające szympansom najbardziej nawet zalążkowy rozwój kulturowy" (s, 192).

Występowanie intelektu człekopodobnego przy całkowitym braku człekopodobnej mowy oraz niezależność operacji intelektualnych od „mowy" — oto zwięzłe sformułowanie głównego wniosku z badań Köhlera.

Badania te wywołały, jak wiadomo, wiele krytyki; literatura tego problemu jest już dziś niebywale bogata — wielka jest zarówno liczba prac polemicznych, jak też różnorodność wypowiadanych w nich poglądów teoretycznych i prezentowanych zasadniczych punktów widzenia. Psychologowie różnych kierunków i szkół nie są jednomyślni co do tego, jak należy teoretycznie interpretować fakty referowane przez Köhlera.

Sam Köhler ogranicza swoje zadanie. Nie rozwija żadnej teorii intelektualnego zachowania się (s. 134), poprzestaje na analizie zaobserwowanych faktów, a sprawy teoretyczne porusza tylko o tyle, o ile jest mu to potrzebne, by zwrócić uwagę na specyfikę reakcji intelektualnych w porównaniu z reakcjami kształtującymi się według metody prób i błędów, czyli metody doboru przypadkowo udanych i mechanicznie łączonych ruchów.

Odrzucając w genezie reakcji intelektualnych u szympansa teorię przypadkowości, Köhler nie wychodzi poza to czysto negatywne stanowisko teoretyczne. Równie zdecydowany, lecz znowu tylko negatywny jest jego stosunek do idealistycznych koncepcji biologicznych Hartmana z jego ideą nieświadomości, do bergsonowskiego elan vital, do neowitalistów i psychowitalistów z ich „siłami napędowymi" w żywej materii. Wszystkie te teorie, które jawnie lub skrycie uciekają się do pomocy czynnika nadprzyrodzonego albo wprost do cudu, są dla Köhlera czymś pseudonaukowym (s. 152 - 153).

„Pragnę z całym naciskiem podkreślić — pisze — że nie ma w ogóle alternatywy: przypadek lub czynniki nadprzyrodzone" (Agenten jenseits der Erfahrung, s. 153).

Tak więc nie znajdujemy żadnej, bodaj jako tako wykończonej i naukowo uzasadnionej teorii u żadnego z psychologów reprezentujących różne kierunki ani u samego Köhlera. Co więcej, nawet konsekwentni zwolennicy psychologii biologistycznej (Thorndike, Wagner, Borowski) i subiektywiści (Bühler, Lindworsky, Jaensch) kwestionują na swój sposób główną tezę Köhlera, że nie sposób intelekt szympansa pojmować jako dobrze opanowaną metodę prób i błędów oraz że umysły szympansa i człowieka są pokrewne, że myślenie antropoidów jest podobne do ludzkiego.

Tym bardziej znamienna jest przy tym okoliczność, że zarówno ci psychologowie, którzy w działaniu szympansa nie widzą nic prócz mechanizmów instynktu, „prób i błędów" i „znanych procesów tworzenia nawyków" (12, s. 179), jak i ci, których przeraża myśl dopatrywania się źródeł intelektu na poziomie wyższych małp, przyznają zgodnie, po pierwsze, że obserwacje Köhlera są poparte faktami, i po drugie, że działania szympansa nie zależą od mowy — a to jest dla nas szczególnie ważne.

Oto Biihler zupełnie słusznie pisze tak: „Działania szympansa są zupełnie niezależne od mowy, a techniczne, instrumentalne myślenie człowieka (Werkzeugdenken) w późniejszych okresach jego życia jest luźniej związane z mową i pojęciami niż inne formy myślenia" (13, s. 48). Do tej wypowiedzi jeszcze powrócę. Zobaczymy, że rzeczywiście wszystko, co w tej materii dzięki badaniom eksperymentalnym i obserwacji klinicznej wiemy, przemawia za tym, iż stosunek intelektu do mowy nie jest w myśleniu człowieka dorosłego czymś stałym i jednakowym dla wszystkich funkcji, dla wszystkich form czynności myślenia i mowy.

W. M. Borowski nie zgadza się z opinią Hobhouse'a, który zwierzętom przypisuje „praktyczny sąd", ani z poglądem Yerkesa, że u wyższych małp występują procesy „ideacji". Sam zadaje sobie pytanie: „Czy jest u zwierząt coś, co przypomina nawyki mowy człowieka?... „Wydaje mi się — odpowiada — iż najsłuszniej będzie powiedzieć, że dzisiejszy stan naszej wiedzy nie uprawnia nas do tego, by przypisywać nawyki mowy małpom lub jakimkolwiek innym zwierzętom, wyjąwszy człowieka" (12, s. 189).

Sprawa nie wydaje się jednak tak prosta, aby u małp nie było żadnych zalążków mowy, niczego, co by zdradzało jakieś genetyczne z nią pokrewieństwo. W rzeczywistości bowiem znajdujemy u szympansa — czego dowodzą nasze badania — względnie wysoko rozwiniętą „mowę", która pod pewnymi względami (przede wszystkim fonetycznym) jest do pewnego stopnia podobna do mowy ludzkiej. Najkapitalniejszym zaś faktem jest to, że mowa szympansa i jego intelekt funkcjonują niezależnie jedno od drugiego. Köhler, który długie lata obserwował szympansy w rezerwacie na Teneryfie, tak pisze o ich mowie: „Wszystkie bez wyjątku fonetyczne ich manifestacje wyrażają wyłącznie pragnienia i stany subiektywne; są to więc wyrazy emocji, a nie znaki czegoś obiektywnego" (14, s. 27).

A jednak w fonetyce szympansa znajdujemy tak wiele elementów dźwiękowych przypominających fonetykę ludzką, że można z dużą dozą prawdopodobieństwa przypuścić, iż braku „antropoidalnego" języka u szympansów niepodobna tłumaczyć przyczynami tkwiącymi w peryferyjnym układzie nerwowym. Delacroix, który bez zastrzeżeń aprobuje wnioski Köhlera dotyczące języka szympansów, ma zupełną rację, gdy dowodzi, że gesty i mimika małp — już na pewno nie z przyczyn o charakterze peryferyjnym — nie zdradzają żadnego śladu tego, co mogłoby wyrażać (a raczej oznaczać) coś obiektywnego, tzn. spełniać funkcją znaku (15, s. 77).

Szympans jest niewątpliwie zwierzęciem społecznym, toteż zachowanie się jego można naprawdę zrozumieć tylko wtedy, gdy znajduje się on wśród innych szympansów. Köhler opisał nader rozmaite formy „obcowania językowego" u tych zwierząt. Na pierwszym miejscu należy postawić ruchy emocjonalno-ekspresyjne, bardzo u tych małp wyraziste i bogate (mimika i gesty, reakcje dźwiękowe). Na drugim — ekspresje emocji społecznych (gesty powitalne itp.). Lecz również „ich gesty — pisze Kohler — podobnie jak ich dźwięki ekspresyjne, nigdy nie oznaczają, ani nie opisują czegoś obiektywnego".

Zwierzęta znakomicie „rozumieją" mimikę i gesty swych towarzyszy. Gestykulacją „wyrażają" nie tylko swe stany emocjonalne — jak pisze Kohler — lecz również pragnienia i pobudki, adresując je do innych małp lub skierowując je na przedmioty. Najczęściej w takich sytuacjach szympans zapoczątkowuje pewne ruchy lub czynności, które on sam chce wykonać lub do których chce pobudzić inne zwierzę (np. popychanie drugiego zwierzęcia lub postępowanie naprzód jako „wezwanie" do pójścia z nim; wyciąganie rąk do przodu, gdy zwierzę chce dostać banana od innej małpy itd.) wszystkie te gesty są bezpośrednio związane z samą czynnością.

Obserwacje te potwierdzają myśl Wundta, że gesty wskazujące — ów najprymitywniejszy szczebel w rozwoju języka ludzkiego — nie występują jeszcze u zwierząt, u małp natomiast przytoczone gesty zajmują szczebel pośredni między ruchami chwytnymi i wskazującymi („Die Sprache", 1, 1900, s. 219). W każdym razie skłonny jestem widzieć w tych pośrednich formach gestów genetycznie bardzo ważny krok od mowy czysto emocjonalnej do mowy obiektywnej.

Kohler w innej pracy (Die Methoden der psychologischen Forschung an Affen, s. 119) opisuje, jak podobne gesty stają się w doświadczeniu zwierzęcia prymitywnym informowaniem, zastępującym instrukcję werbalną. Otóż gest taki jest bliższy mowie ludzkiej niż proste spełnianie przez małpy rozkazów wypowiadanych przez hiszpańskich dozorców, które w istocie niczym się nie różnią od wykonywania takich samych rozkazów przez psa (come — jedz, entra — wejdź itp.).

Bawiące się szympansy, jak podaje Kohler, „rysowały" kolorową gliną, używając jako pędzla najpierw warg i języka, a potem prawdziwego pędzla (10, s. 70). Jednakże u zwierząt tych nigdy nie stwierdzono najmniejszej próby stworzenia znaku podczas rysowania. W zabawie stosowały one te sposoby działania, których się nauczyły podczas eksperymentów, a zabawowe triki przenosiły „w życie". Bühler pisze: „O ile mi wiadomo, jest rzeczą absolutnie niewiarygodną, by szympansy kiedykolwiek dostrzegły w plamie znak geograficzny" (13, s. 320).

Bühler stwierdza też na innym miejscu, że okoliczność ta ma znaczenie ogólne dla prawidłowej oceny „antropoidalnego" zachowania się szympansów. Pewne fakty — twierdzi on — każą nam powstrzymać się przed przecenianiem czynności szympansów. Wiadomo, że żaden podróżnik nie uznał dotąd goryla lub szympansa za człowieka, że nikomu nie udało się stwierdzić, by posługiwały się one jakimiś tradycyjnymi u nich narzędziami czy metodami, z czym spotykamy się u różnych ludów — tj. zarówno z ich istnieniem, jak i przekazywaniem z pokolenia na pokolenie. Nigdy nie widziano żadnych śladów na piaskowcu lub glinie, które by można było uznać za rysunek coś ilustrujący lub przynajmniej za ornament wydrapany podczas zabawy. Żadnego ilustratywnego języka, tzn. dźwięków równoznacznych z nazwami. Wszystko to razem wzięte musi mieć swoje podstawy wewnętrzne (13, s. 42—43).

Yerkes jest chyba jedynym wśród nowych badaczy małp człekokształtnych, który nie dopatruje się przyczyn braku antropoidalnego języka u szympansów w „podstawach wewnętrznych". Jego badania nad intelektem orangutanów przyniosły na ogół wyniki bardzo zbliżone do danych Köhlera (16 i 10, s. 194). W ich interpretacji jednak Yerkes posunął się znacznie dalej niż Kohler, sądzi bowiem, że u orangutana można skonstatować „wyższą ideację", która co prawda nie przewyższa myślenia trzyletniego dziecka (16, s. 132).

Krytyczna analiza teorii Yerkesa pozwala jednak z łatwością wykryć główny jej mankament: nie ma żadnych obiektywnych dowodów na to, że orangutan rozwiązuje zadanie dzięki procesom „wyższej ideacji", tzn. „wyobrażeń", czyli bodźców śladowych. Dla Yerkesa, jak się w końcu okazuje, decydujące znaczenie przy formułowaniu teorii „ideacji" w zachowaniu się zwierzęcia ma analogia oparta na zewnętrznym podobieństwie zachowania się orangutana i człowieka.

Jest to jednak niewątpliwie mało przekonująca operacja naukowa. Nie twierdzę, że nie można jej w ogóle stosować w badaniach nad zachowaniem się wyżej uorganizowanych zwierząt. Köhler pięknie udowodnił, że można się nią posługiwać, nie przekraczając ram obiektywności naukowej. Przy okazji jeszcze do tego wrócę. Brak jednak wszelkich naukowych podstaw po temu, by cały dowód opierać na podobnej analogii.

Przeciwnie, Kohler w precyzyjnej analizie eksperymentalnej dowiódł, że czynnikiem determinującym zachowanie się szympansa jest właśnie aktualna sytuacja optyczna. Wystarczy (zwłaszcza w początkowej fazie prób) odsunąć pałkę, którą szympansy posługiwały się jako narzędziem przy sięganiu po owoc leżący poza kratą, tak aby zarówno pałka, jak i cel znalazły się w innym polu optycznym, aby utrudnić lub wręcz uniemożliwić rozwiązanie zadania. Wystarczyło, aby dwie pałki (które zwykle szympans łączył z sobą, wtykając koniec jednej do otworu drugiej, by sięgnąć po odległy obiekt) skrzyżowały się w ręku szympansa, a zwierzę nie było w stanie wykonać znanej mu i wielokrotnie powtarzanej operacji przedłużania narzędzia.

Można by przytoczyć dziesiątki innych jeszcze danych eksperymentalnych świadczących o tym samym. Dość jednak przypomnieć, że: 1) Köhler uważa, iż ogólnym, głównym i niezbędnym warunkiem, który musi być spełniony, jeśli chcemy zmusić jego intelekt do funkcjonowania, jest unaocznienie dostatecznie prymitywnej sytuacji; 2) zgodnie z wnioskiem Köhlera, główną i wspólną wszystkim szympansom cechą ich intelektualnego zachowania się jest pryncypialna ograniczoność ich „wyobrażeń" („ideacji"). Przypomnienie tych dwu tez wystarcza, by stwierdzić, że wniosek Yerkesa jest bardziej niż wątpliwy.

Dodajmy, że obie te tezy nie są jakimiś bezpodstawnymi supozycjami czy przekonaniami, lecz stanowią wniosek logicznie wypływający z wszystkich eksperymentów Köhlera.

Najnowsze badania Yerkesa nad intelektem i językiem szympansów opierają się na założeniu, że u małp człekokształtnych istnieje „zachowanie się ideacyjne". Co się tyczy intelektu, wyniki tych badań raczej potwierdzają dane uzyskane dawniej przez tego samego badacza i innych psychologów, a nie rozszerzają ich i nie pogłębiają. Natomiast, jeśli chodzi o mowę, nowe eksperymenty i obserwacje przynoszą nowy materiał faktyczny i stanowią niezwykle śmiałą próbę wyjaśnienia braku „mowy człekopodobnej" u szympansów.

„Reakcje głosowe — stwierdza Yerkes — występują u młodych szympansów często i są nader różnorodne, ale mowy w ludzkim sensie u nich brak" (11, s. 53). Aparat głosowy tych zwierząt jest rozwinięty i funkcjonuje nie gorzej niż u człowieka, ale brak im skłonności' do naśladowania dźwięków. Naśladownictwo występuje u nich prawie wyłącznie w zakresie bodźców wzrokowych; szympansy naśladują czynności, lecz nie dźwięki. Nie są w stanie zrobić tego, co z powodzeniem robi papuga.

Gdyby skłonności naśladowcze właściwe papudze pojawiły się u szympansa obok właściwego mu intelektu — pisze Yerkes — to niewątpliwie szympans posiadłby dar mowy. Jego aparat głosowy daje się bowiem porównać z aparatem głosowym człowieka, a typ i poziom jego intelektu pozwoliłby mu rzeczywiście spożytkować dźwięki do mówienia" (11, s. 53).

Yerkes stosował w swoich eksperymentach cztery metody, by nauczyć szympansa korzystania z dźwięków na sposób ludzki, czyli — jak sam nazywa — nauczyć go mowy. Rezultat wszystkich eksperymentów był negatywny. Negatywne rezultaty jednak same przez się nigdy nie mogą mieć decydującego znaczenia w szukaniu odpowiedzi na zasadnicze pytanie: Czy można wykształcić u szympansa mowę, czy nie można?

Köhler stwierdził, że negatywne wyniki w kwestii istnienia intelektu u szympansów, uzyskane w badaniach przez jego poprzedników, miały przyczynę przede wszystkim w nieprawidłowym ustawieniu doświadczeń, w jakich może się ujawnić intelekt szympansa, w nieznajomości podstawowej cechy tego intelektu, jaką jest jego związek z aktualną sytuacją optyczną, itd. Powodem negatywnych rezultatów bywa częściej sam badacz niż badane zjawisko. Z tego, że zwierzę nie rozwiązało danych zadań w danych warunkach, nie wynika bynajmniej, że nie potrafi rozwiązywać żadnych zadań w żadnych warunkach. „Badanie zdolności umysłowych — zauważa dowcipnie Köhler — siłą rzeczy wystawia na próbę nie tylko osobę badaną, lecz także eksperymentatora" (10, s, 191).

Nie przypisując żadnego zasadniczego znaczenia negatywnym rezultatom eksperymentów Yerkesa samym przez się, mamy jednak prawo wykorzystać je i porównać z tym, co wiemy o języku małp z innych źródeł. Dostarczają one właśnie jeszcze jednego dowodu, że szympans nie ma nawet zadatków „mowy człekopodobnej" i — jak można przypuścić — nie może ich mieć (należy, oczywiście, odróżniać brak mowy od niemożności sztucznego wytworzenia jej w stworzonych do tego celu warunkach eksperymentalnych).

Jakie są tego przyczyny? Nie wchodzi tu w rachubę niedorozwój aparatu fonacyjnego ani ubóstwo fonetyki, jak to stwierdziła eksperymentalnie i drogą obserwacji Lerned, współpracowniczka Yerkesa. Yerkes upatruje przyczynę w braku lub słabości słuchowego naśladownictwa. Nie ulega wątpliwości, że brak naśladownictwa słuchowego mógł być bezpośrednią przyczyną niepowodzenia w eksperymencie tego badacza, ale czy słuszny jest pogląd, że w nim właśnie upatrywać należy główną przyczynę braku mowy u szympansa? Cała nasza wiedza o intelekcie szympansa przemawia na niekorzyść takiego przypuszczenia — wygłaszanego przez Yerkesa w formie kategorycznej, przysługującej obiektywnie ustalonej tezie.

Jakie są podstawy (obiektywne) sądu, że szympans wyposażony jest w intelekt takiego typu i na takim poziomie, że mogłaby u niego powstać mowa podobna do ludzkiej? Yerkes miał znakomity sposób na weryfikację i uzasadnienie tego sądu, ale z niewiadomych przyczyn nie skorzystał z niego. Zrobiłbym to sam bardzo chętnie, gdybym rozporządzał odpowiednimi możliwościami eksperymentowania.

Sposób ten polega na eliminacji naśladownictwa słuchowego w czasie eksperymentalnego uczenia szympansa mowy. Mowa nie występuje przecież wyłącznie w formie dźwiękowej. Głuchoniemi stworzyli mowę wzrokową i korzysta się z niej między innymi przy wdrażaniu dzieci głuchoniemych do rozumienia mowy przez „czytanie z warg" (tj. na podstawie ruchu warg). W języku prymitywnych ludów — jak dowiódł Levy-Bruhl — obok mowy dźwiękowej istnieje język gestów, który odgrywa doniosłą rolę. Wreszcie mowa w zasadzie nie jest związana jednoznacznie z materiałem (por. mowę pisaną). Sam Yerkes zwraca uwagę, że przypuszczalnie można nauczyć szympansa używania palców tak, jak ich używają głuchoniemi, tj. nauczyć go „języka znaków".

Jeśli szympans jest naprawdę w stanie opanować mowę ludzką, a kłopot tylko z tym, że nie ma naśladowczych zdolności papugi w zakresie dźwięków, to powinien przyswoić sobie umowny gest, który by z punktu widzenia funkcji psychologicznej odpowiadał umownemu dźwiękowi. Reakcją mowną szympansa byłyby wówczas określone ruchy ręki, takie jak te, które w alfabecie ręcznym głuchoniemych oznaczają te same dźwięki, np. baba, pa-pa lub inne, jakie stosował w eksperymencie Yerkes. Istota rzeczy nie tkwi przecież w dźwiękach, lecz w funkcjonalnym posługiwaniu się znakiem odpowiadającym mowie ludzkiej.

Takich eksperymentów nie przeprowadzono jednak i nie można przewidzieć ich rezultatów. Wszystko, co wiemy o zachowaniu się szympansa (między innymi z prób Yerkesa), nie daje najmniejszych podstaw do oczekiwania, że szympans rzeczywiście obdarzony jest zdolnością mowy w sensie funkcjonalnym. Przypuszczenie to opieram po prostu na tym, że nie znam niczego, co byłoby u szympansa choćby namiastką używania znaku. Jedyne obiektywnie wiarygodne informacje o intelekcie szympansa nie mówią nic o „ideacji", lecz tylko o umiejętności używania i budowania najprostszych narzędzi i stosowania „okrężnych dróg".

Nie chcę przez to powiedzieć, że „ideacja" stanowi niezbędny warunek powstania mowy. Jest to dalsze z kolei zagadnienie. Yerkes widzi jednakże związek między „ideacją", jako główną postacią czynności intelektualnej antropoidów, a możliwością opanowania przez nie mowy. Związek ten jest tak widoczny, że obalenie teorii „ideacji" lub przyjęcie jakiejś innej koncepcji na temat intelektualnych zachowań się szympansa wystarcza, aby runęła także teza, że szympans może się nauczyć mówić jak człowiek.

Pójdźmy dalej. Jeśli rzeczywiście u podstawy czynności intelektualnych szympansa leży „ideacja", to dlaczegóż by nie przypuścić, że potrafi on także rozwiązywać analogicznie jak człowiek zadania podawane słownie, w ogóle znakowo, i że osiągnie w nich takie samo powodzenie jak w zadaniach wymagających użycia narzędzi (choć co prawda i wtedy przypuszczenie to nie stanie się ustalonym faktem).

Nie widzę tu potrzeby rozważania, jak dalece słuszna jest analogia psychologiczna między zadaniem wymagającym użycia narzędzi a zadaniem wymagającym sensownego użycia mowy. Będę miał po temu okazję podczas omawiania ontogenetycznego rozwoju mowy. Wystarczy, jeśli przypomnę moje uwagi krytyczne o „ideacji", aby w ten sposób na razie pokazać bezzasadność nieugruntowanej empirycznie teorii mowy u szympansa, jaką proponuje Yerkes.

Przypomnę więc, że intelekt szympansa charakteryzuje właśnie brak „ideacji", rozumianej jako operowanie śladami nieaktualnych, minionych bodźców. Dodam, że niezbędnym warunkiem pobudzenia małpy do korzystania z narzędzi jest istnienie sytuacji oglądowej, łatwej do ogarnięcia wzrokiem. Czy warunki te (celowo wymieniam na razie jeden tylko, i to czysto psychologiczny wymóg, gdyż ciągle mam na uwadze eksperyment Yerkesa) są spełnione w sytuacji, w której szympans ma wykryć funkcjonalne korzystanie ze znaku, z mowy?

Nie trzeba się specjalnie trudzić analizą, by na to pytanie dać odpowiedź przeczącą. Co więcej, używanie mowy nie może być w żadnej sytuacji funkcją struktury optycznej pola wzrokowego. Wymaga ono innego rodzaju operacji intelektualnej, operacji innego typu i na innym poziomie niż te, które stwierdzono u szympansa. Z tego, co wiemy o zachowaniu się szympansów, nie przemawia nic za istnieniem u nich takich operacji. Przeciwnie, jak dowiodłem wyżej, większość badaczy jest zdania, że brak takich operacji stanowi najważniejszą różnicę między szympansem i człowiekiem.

Dwie tezy można w każdym razie przyjąć jako bezsporne. Pierwsza: posługiwanie się mową jest funkcją intelektualną, której determinantą nie jest nigdy bezpośrednia struktura optyczna. Druga: we wszystkich zadaniach, w których ma się do czynienia ze strukturami nie wyłącznie oglądowymi, lecz także innego rodzaju strukturami (np. mechanicznymi), szympans przechodzi od zachowania typu intelektualnego do stosowania metody prób i błędów. Tak było np. w tak prostym zadaniu jak postawienie jednej skrzynki na drugiej lub zdjęcie pierścienia z gwoździa. Dla szympansa, z jego „naiwną" statyką i mechaniką, operacje te okazały się nieomal niewykonalne (10, s. 106 i 177). To samo dotyczy wszelkich struktur niepoglądowych.

Z powyższych faktów wynika logiczny wniosek, że niesłychanie mało prawdopodobne jest przypuszczenie, jakoby szympans mógł opanować mowę człowieka i jej używać.

Rzecz ciekawa, że Köhler do określenia operacji intelektualnych szympansa wprowadza termin Einsicht (dosłownie — „wgląd", potocznie — rozum). Kafka ma rację, twierdząc, że Köhler przez ten termin rozumie przede wszystkim czysto optyczny wgląd w sensie dosłownym (18, s. 130), a dopiero później wypatrywanie jakichś stosunków, w przeciwieństwie do działania na ślepo.

Faktem jest, że Köhler nigdzie nie podaje teorii „wglądu", ani nawet nie definiuje terminu. Wskutek tego termin ten staje się dwuznaczny w opisach merytorycznych. Raz użyty jest na oznaczenie typowej specyfiki samej operacji wykonywanej przez szympansa, a więc struktury jego działań, kiedy indziej oznacza wewnętrzny proces psychofizyczny, który przygotowuje te działania i je poprzedza, a wobec którego działanie szympansa nie jest niczym innym jak wykonaniem wewnętrznego planu operacji.

Buhler uważa, że jest to proces wewnętrzny (13, s. 33). Także zdaniem Borowskiego małpa, choć nie czyni widocznych prób (np. nie wyciąga rąk), to jednak „przymierza się" jakimiś muskułami" (12, s. 184).

Jest to zagadnienie kapitalnej wagi, lecz obecnie zajmować się nim nie będziemy. Ani bowiem nie możemy go teraz rozpatrywać w całej rozciągłości, ani nie dysponujemy dostateczną liczbą danych faktycznych, by je rozstrzygnąć. To zaś, co się obecnie na ten temat pisze, to raczej ogólnoteoretyczne rozważania lub wskazywanie na analogie do wyższych lub niższych form zachowania się (a więc do stosowania metody prób i błędów przez zwierzę lub do myślenia człowieka) — a nie analizy eksperymentalne.

Wypada otwarcie stwierdzić, że eksperymenty Köhlera (a tym bardziej innych psychologów, mniej w swym obiektywizmie konsekwentnych) nie pozwalają udzielić ani konkretnej, ani choćby hipotetycznej odpowiedzi na temat mechanizmu omawianej tu reakcji intelektualnej. Jedno tylko jest niewątpliwe bez względu na to, jak sobie będziemy wyobrażali działanie tego mechanizmu i gdzie zlokalizujemy „intelekt" — mianowicie to, że zarówno działania szympansa, jak i wewnętrzny proces przygotowawczy (psychofizjologiczny — mózgowy lub mięśniowo-inerwacyjny) dokonują się tylko w sytuacji naocznej, a nie śladowej, ponieważ poza sytuacją naoczną intelekt szympansa nie funkcjonuje. To i tylko to jest obecnie przedmiotem naszego zainteresowania.

„Najlepsze narzędzie — powiada w związku z tym Köhler — traci łatwo znaczenie w sytuacji, gdy szympans nie może go widzieć jednocześnie lub niemal jednocześnie z celem" (10, s. 39). Przez niemal jednoczesne widzenie autor ten rozumie te przypadki, kiedy to szympans nie widzi poszczególnych elementów sytuacji bezpośrednio i jednocześnie z celem, ale spostrzega je w bezpośredniej z nim bliskości, ponieważ uprzednio już nieraz w takiej sytuacji narzędzi używał, a więc gdy z uwagi na funkcję psychologiczną są to elementy jak gdyby jednoczesne.

Podsumowując tę nieco przydługą analizę możemy stwierdzić, że w odróżnieniu od Yerkesa, wciąż dochodzimy do przeciwnego niż on wniosku co do tego, czy u szympansa może wystąpić mowa podobna do ludzkiej, nawet gdyby prócz przysługującego mu intelektu zwierzę to posiadało jeszcze zdolności papugi do naśladowania słuchowego. Przypuszczenie, że wówczas potrafiłoby opanować mowę, pozostaje aż nazbyt mało prawdopodobne.

A jednak — i to jest tu najważniejsze — szympansy posiadają własną, bogatą mowę, pod wieloma względami bardzo podobną do ludzkiej, choć ta względnie wysoko rozwinięta mowa nie ma jeszcze wiele wspólnego z ich równie względnie wysoko rozwiniętym intelektem.

Learned sporządza słownik językowy szympansów, obejmujący 32 elementy mowy, czyli „słowa", które nie tylko przypominają elementy mowy ludzkiej pod względem fonetycznym, lecz mają również pewne znaczenie — w tym sensie, że wiążą się z określonymi sytuacjami, np. takimi, jakie wywołują pragnienie lub zadowolenie, niezadowolenie lub gniew, chęć ucieczki, strach itd. (11, s. 54). „Słowa" te zostały zarejestrowane podczas oczekiwania na jedzenie, przy czym zwierzęciu towarzyszył drugi szympans lub człowiek.

Łatwo zauważyć, że jest to słownik znaczeń emocjonalnych. Są to emocjonalno-dźwiękowe reakcje o pewnym stopniu zróżnicowania i mniej lub bardziej powiązane warunkowo z szeregiem bodźców zgrupowanych wokół pokarmu itp. W słowniku tym widzimy właściwie to samo, co Köhler określił jako mowę emocjonalną.

Przy takiej charakterystyce mowy szympansa może nas zainteresować ustalenie trzech elementów. Pierwszy: związek tej mowy z ekspresyjnymi ruchami emocjonalnymi, widoczny szczególnie wyraźnie w chwilach silnego afektu u szympansa, nie będący jednak specyficzną cechą małp człekokształtnych. Przeciwnie, jest to raczej bardzo powszechna cecha zwierząt obdarzonych aparatem fonacyjnym. I ta właśnie forma ekspresyjnych reakcji głosowych leży niewątpliwie u podstaw powstania i rozwoju mowy ludzkiej.

Element drugi: stany emocjonalne, a zwłaszcza afekty, stanowią bogatą w przejawy mowy sferę zachowań się szympansa, ale dla funkcjonowania reakcji intelektualnych wysoce nie sprzyjającą. Kohler notował wielokrotnie, że reakcja emocjonalna, a przede wszystkim afektywna, całkowicie burzy u szympansa jego operację intelektualną.

I wreszcie element trzeci: u szympansa funkcja mowy nie ogranicza się do strony emocjonalnej — co też nie jest cechą wyłączną małp człekokształtnych, co też zbliża ich mowę do mowy wielu innych gatunków zwierząt i co niewątpliwie stanowi źródło genetyczne odpowiedniej funkcji mowy ludzkiej. Mowa jest nie tylko ekspresyjną reakcją emocjonalną, lecz również narzędziem kontaktu człowieka z innymi podobnymi istotami (1). Jak u obserwowanych przez Köhlera małp, tak i u szympansów badanych przez Yerkesa i Learned niewątpliwie występowała ta funkcja mowy. Jednak i ta funkcja łączności czy też kontaktu żadną miarą nie jest związana z reakcją intelektualną zwierzęcia, czyli z jego myśleniem. Jest to wciąż ta sama reakcja emocjonalna, ten sam wyraźny i bezsporny komponent całego emocjonalnego kompleksu symptomów. Ale ten komponent pełni, zarówno z biologicznego, jak i z psychologicznego punktu widzenia, odrębną funkcję niż inne reakcje afektywne. Reakcja ta zaledwie przypomina celowe i świadome komunikowanie czegoś lub podobnego rodzaju oddziaływanie. W istocie jest to reakcja instynktowna lub coś niezmiernie jej bliskiego.

Trudno chyba wątpić, że omawiana tu funkcja mowy stanowi jedną z najstarszych biologicznie form zachowania się i jest genetycznie spokrewniona z sygnałami optycznymi i słuchowymi, które stadu zwierzęcemu przekazuje przewodnik. Ostatnio K. Frisch, badacz języka pszczół, opisał niezwykle ciekawe i teoretycznie jeszcze ważniejsze formy zachowania się pełniące funkcje łączności lub kontaktu (19). Są one bezspornie pochodzenia instynktowego, a że mimo ich swoistości trudno w nich nie dostrzec pokrewieństwa z łącznością mowną szympansa (por. 10, s. 44), nie ma więc chyba wątpliwości co do zupełnej niezależności łączności mownej od intelektu.

Podsumujemy dotychczasowe rozważania. Interesował mnie stosunek między myśleniem a mową w toku filogenetycznego rozwoju każdej z tych funkcji. W celu wyjaśnienia uciekłem się do analizy prac eksperymentalnych i obserwacji w zakresie języka i intelektu małp człekokształtnych. A oto podstawowe wnioski potrzebne do kontynuowania analizy problemu.

1. Źródła genetyczne myślenia i mowy są różne.

2. Linie rozwoju myślenia i mowy są różne i oba te procesy są wzajemnie niezależne.

3. Stosunek między myśleniem a mową w ciągu całego rozwoju filogenetycznego nie jest czymś stałym.

4. Antropoidy przejawiają intelekt pod pewnymi względami podobny do ludzkiego (zalążkowe umiejętności posługiwania się narzędziem) i mowę podobną do ludzkiej pod zupełnie innymi względami (fonetyka, funkcja emocjonalna, zalążki funkcji społecznej).

5. U antropoidów nie przejawia się charakterystyczny dla człowieka ścisły związek między myśleniem a mową. U szympansa nie ma żadnego bezpośredniego związku między tymi procesami.

6. W filogenezie myślenia i mowy można z całą pewnością skonstatować istnienie w rozwoju intelektu fazy przedjęzykowej a w rozwoju mowy fazy przedintelektualnej.

II

Stosunek obu linii rozwoju — myślenia i mowy — w ontogenezie jest znacznie bardziej mglisty i zagmatwany. Niemniej pozostawiając na uboczu zagadnienie, czy między ontogenezą i filogenezą zachodzi paralela czy odmienny, bardziej skomplikowany stosunek, możemy i tu skonstatować różne źródła genetyczne i różne linie rozwoju myślenia i mowy.

Całkiem niedawno otrzymano obiektywne, eksperymentalne dowody na to, że w rozwoju myślenia dziecka istnieje stadium przedjęzykowe. Z dziećmi, które nie opanowały jeszcze mowy, przeprowadzono odpowiednio zmodyfikowane köhlerowskie próby stosowane w badaniach nad szympansami. Köhler sam dla porównania niejednokrotnie badał dzieci. Biihler też systematycznie badał dzieci od tej strony. Oto, co pisze o swych próbach.

„Były to czynności zupełnie podobne do czynności szympansa, i dlatego tę fazę życia dziecka można umownie, ale dość trafnie nazwać wiekiem szympansa. U badanego dziecka faza ta obejmowała ostatni kwartał pierwszego roku życia. Dziecko w wieku szympansa dokonuje pierwszych swych odkryć, oczywiście, skrajnie prymitywnych, ale niezwykle ważnych w sensie duchowym" (13, s. 97).

Największe znaczenie teoretyczne ma w tych próbach, podobnie jak w badaniach nad szympansami, stwierdzenie, że zalążkowe reakcje intelektualne nie zależą od mowy. Notując to, Biihler stwierdza: „Mówiono, że okres stawania się człowiekiem (Mensch-werden) otwiera mowa; być może, że tak jest, ale wcześniejsze jest myślenie instrumentalne (Werkzeugdenken), czyli rozumienie mechanicznych połączeń i wymyślanie mechanicznych środków dla osiągnięcia mechanicznego celu. Słowem, zanim pojawi się mowa, czynność staje się subiektywnie usensowniona, a więc świadomie celowa" (13, s. 48).

Z dawien dawna wiadomo, że w rozwoju dziecka istnieją przedintelektualne źródła mowy. Krzyk, gaworzenie, a nawet pierwsze słowa dziecka stanowią zupełnie wyraźne stadia w rozwoju mowy, ale są to stadia przedintelektualne. Nie mają one nic wspólnego z rozwojem myślenia.

Panował powszechnie pogląd, że mowa dziecka na tym poziomie rozwoju stanowi głównie emocjonalną formę zachowania się. Najnowsze badania (Ch. Biihler i innych nad pierwszymi formami społecznego zachowania się dziecka i nad inwentarzem reakcji w pierwszym roku życia, badania jej współpracownic Hetzer i Thudor-Hart nad wczesnymi reakcjami dziecka na głos ludzki), dowiodły, że u dziecka w pierwszym roku życia, a więc w przedintelektualnej fazie rozwoju jego mowy, konstatujemy bujny rozwój jej funkcji społecznej.

Względnie skomplikowane i rozległe kontakty społeczne dziecka dają w rezultacie niezwykle wczesny rozwój „środków łączności". Udało się ustalić ponad wszelką wątpliwość, że już w trzecim tygodniu życia dziecko reaguje specyficznie na głos ludzki (reakcje przedsocjalne) oraz że u dziecka w drugim miesiącu życia głos ludzki wywołuje reakcję społeczną (20, s. 124). Podobnie śmiech, gaworzenie, okrzyki i gesty pełnią w pierwszych miesiącach życia dziecka rolę środków kontaktu społecznego.

Tak więc w pierwszym roku życia dziecka wyraźne są już te dwie funkcje mowy, które znamy z filogenezy.

Najważniejszym jednak faktem w rozwoju myślenia i mowy u dziecka jest ów moment w drugim roku życia, kiedy to linie rozwoju myślenia i mowy, przebiegające dotąd oddzielnie, zaczynają się krzyżować, pokrywać i dają początek zupełnie nowej, tak charakterystycznej dla człowieka formie zachowania się.

Lepiej i wcześniej niż inni badacze opisywał to najważniejsze wydarzenie w rozwoju psychicznym dziecka W. Stern, który sądził, że w dziecku „budzi się niejasna świadomość znaczenia języka i pragnienie zdobycia go". Dziecko — pisze Stern — dokonuje w tym okresie największego odkrycia w swoim życiu, że oto „każda rzecz ma swoją nazwą" (21, s. 92).

Jest to moment przełomowy, od którego mowa stopniowo intelektualizuje się, a myślenie werbalizuje. Moment ten wiąże się z dwoma obiektywnymi faktami, które pozwalają niezbicie stwierdzić, czy przełom w rozwoju mowy już się dokonał, czy jeszcze nie, a w przypadkach nienormalnego rozwoju lub jego zahamowania umożliwiają ocenę wielkości przesunięcia się tego momentu w czasie w porównaniu z rozwojem normalnego dziecka. Oba te fakty są ze sobą ściśle związane.

Pierwszy fakt: dziecko po tym przełomie zaczyna aktywnie wzbogacać swój słownik, swój zasób słów, pytając o nazwę każdego nowego przedmiotu. Drugi fakt, to niezwykle szybki, skokowy wzrost zapasu słów, dzięki właśnie aktywności poznawczej dziecka.

Zwierzę może, jak wiadomo, przyswoić sobie poszczególne wyrazy mowy ludzkiej i korzystać z nich w odpowiedniej sytuacji. Dziecko Jeszcze przed wystąpieniem tego okresu przyswaja sobie również poszczególne słowa, będące dlań bodźcami warunkowymi 1 zastępujące przedmioty, ludzi, czynności, stany i życzenia. Dziecko zna jednak w tym stadium tylko tyle, ile mu dali otaczający go ludzie.

Teraz sytuacja zmienia się radykalnie: widząc nowy przedmiot dziecko pyta o jego nazwę. Samo odczuwa potrzebę słów i dąży aktywnie do opanowania znaku, który odpowiada przedmiotowi, znaku, który służy do nazywania i komunikowania. Pierwsze stadium rozwoju mowy ma ze względu na swe znaczenie psychologiczne charakter afektywno-wolicjonalny — co słusznie zauważył Meumann, gdy tymczasem poczynając od tej chwili mowa wkracza w intelektualną fazę swego rozwoju. Dziecko jakby odkrywa funkcję symboliczną mowy.

„Opisany przed chwilą proces — pisze Stern — można niewątpliwie określić jako czynność myślową sensu stricto. Rozumienie stosunków między znakiem i znaczeniem, które ujawnia się u dziecka, jest czymś zasadniczo odmiennym od zwykłego posługiwania się wyobrażeniami i ich skojarzeniami, a żądanie, by każdy przedmiot bez względu na rodzaj miał swą nazwę, można traktować jako rzeczywiście pierwsze u dziecka pojęcie ogólne" (21, s. 83)

Warto temu poświęcić nieco uwagi, gdyż tu, w genetycznym punkcie styku myślenia z mową, zaciska się po raz pierwszy ten wielki supeł, który nazywa się problemem mowy i myślenia. Wypada więc zapytać, na czym polega ten moment, „to największe w życiu odkrycie, jakiego dokonało dziecko" i czy trafnie je interpretuje W. Stern?

Biihler porównuje to odkrycie z wynalazkami szympansa. „Można tę okoliczność rozważać i tłumaczyć, jak się komu żywnie podoba —■ pisze on — ale zawsze w decydującym momencie ujawni się paralela psychologiczna z wynalazkami szympansa" (22, s. 55). Tę myśl Bühlera rozwija K. Koffka, pisząc:

„Funkcja nazywania (Namengebung) jest odkryciem dokonanym przez dziecko, jego wynalazkiem, wykazującym całkowitą paralelę z odkryciami szympansa. Widzieliśmy, że te ostatnie miały charakter czynności strukturalnej. Analogicznie biorąc, można również nazywanie uznać za czynność strukturalną. Powiedziałbym, że słowo stanowi komponent struktury rzeczy, tak jak kij jest komponentem sytuacji, w której pragnie się nim dosięgnąć owocu" (23, s. 243).

O tym, czy tak jest właśnie, czy inaczej, czy istnieje i jak daleko sięga analogia między odkryciem przez dziecko sygnifikatywnej funkcji słowa a odkryciem przez szympansa „funkcjonalnego znaczenia" kija jako narzędzia i na czym polega różnica między tymi operacjami — o wszystkim tym będę mówił oddzielnie przy wyjaśnianiu stosunków funkcjonalnych i strukturalnych między myśleniem a mową. Obecnie podkreślę jeden tylko moment, ten mianowicie, że to „największe w życiu dziecka odkrycie" staje się możliwe dopiero na określonym, względnie wysokim szczeblu rozwoju myślenia i mowy. Aby „odkryć" mowę, trzeba myśleć.

A oto krótkie sformułowanie wniosków:

1. W ontogenetycznym rozwoju myślenia i mowy konstatujemy również odrębne źródła obu tych procesów.

2. W rozwoju mowy dziecka możemy bezspornie skonstatować występowanie „stadium przedintelektualnego", podobnie jak w rozwoju myślenia — „stadium przedjęzykowego".

3. Do pewnego momentu oba procesy rozwijają się niezależnie jeden od drugiego.

4. W określonym punkcie ich linie rozwojowe krzyżują się i odtąd myślenie staje się myśleniem opartym na słowie, a mowa staje się intelektualną.

III

Niezależnie od jakiegokolwiek rozwiązania skomplikowanego i nadal jeszcze spornego problemu stosunku między mową a myśleniem trudno jest nie uznać, że procesy mowy wewnętrznej mają decydujące i wyjątkowe znaczenie dla rozwoju myślenia. Jest ono tak wielkie, że wielu psychologów nawet utożsamia mowę wewnętrzną z myśleniem. Myślenie nie jest, ich zdaniem, niczym Innym jak zahamowaną, zatrzymaną, bezdźwięczną mową. Mimo to nie wyjaśniono dotąd w psychologii, jak mowa głośna przekształca się w wewnętrzną, w jakim wieku dokonuje się ta doniosła zmiana, jak przebiega, co ją wywołuje, jaka jest jej charakterystyka psychologiczna.

Watson, który utożsamia myślenie z mową wewnętrzną, słusznie stwierdza, że nie wiemy, ,,w jakim punkcie organizacji własnej mowy dziecko przechodzi od mowy głośnej do szeptu, a potem do mowy utajonej", ponieważ zagadnienie to „badano tylko przypadkowo" (24, s. 293). Sądzę jednak (w świetle własnych eksperymentów i obserwacji oraz ogólnej wiedzy o rozwoju dziecka), >.r samo stawianie sprawy tak, jak czyni to Watson, jest z gruntu niewłaściwe.

Brak jakichkolwiek podstaw do przypuszczenia, że rozwój mowy wewnętrznej odbywa się czysto mechanicznie, tj. przez stopniowy ubytek dźwięczności mowy, że przejście od mowy zewnętrznej (głośnej) do wewnętrznej (utajonej) odbywa się poprzez szept, tj. mowę na wpół cichą. Chyba nie jest tak, że dziecko mówi coraz ciszej i ciszej, by wreszcie dojść do mowy bezdźwięcznej. Innymi słowy, skłonny jestem zaprzeczyć temu, jakoby w genezie mowy dziecięcej występowała następująca kolejność etapów: mowa głośna — szept •— mowa wewnętrzna.

Nie ratuje także sytuacji inna, równie nieuzasadniona hipoteza Watsona, który pisze: „Być może, że początkowo te trzy etapy funkcjonują wspólnie". Brak jakichkolwiek obiektywnych danych, które przemawiałyby za tym „być może". Przeciwnie, powszechnie uznawany i podzielany także przez Watsona pogląd, że istnieje głęboka różnica funkcjonalna i strukturalna między mową głośną a wewnętrzną, przemawia przeciwko temu przypuszczeniu

"One naprawdę myślą głośno" — mówi Watson o małych dzieciach i ma rację, gdy przyczynę tego widzi w tym, że środowisko nie żąda szybkiego przekształcenia mowy zewnętrznej w mowę wewnętrzną (ibidem). „Nawet gdybyśmy zdołali wszystkie ukryte procesy zarejestrować na czułej płycie — mówi Watson — lub na cylindrze fonografu, to i tak wskutek wielkiej ilości skrótów nie moglibyśmy ich poznać. Chcąc je poznać, trzeba je prześledzić od momentu ich powstawania, kiedy mają charakter społeczny, aż do stadium końcowego, kiedy służą już tylko przystosowaniu indywidualnemu, a nie społecznemu" (24, s. 294).

Co uprawnia do przypuszczenia, że dwa procesy tak różne funkcjonalnie (ze względu na przystosowanie społeczne i indywidualne) i strukturalnie (gruntowne zmiany w procesie mowy wskutek skrótów) jak mowa głośna i mowa wewnętrzna są genetycznie równoległe, tj. istniejące jednocześnie lub występujące kolejno, jeśli je wiąże trzeci proces przejściowy (szept). Ten trzeci proces zajmuje między nimi środkowe miejsce czysto mechanicznie, formalnie, tj. wyłącznie fenotypowo, natomiast pod względem funkcjonalnym czy strukturalnym, a więc genotypowo procesem przejściowym żadną miarą nie jest.

To ostatnie twierdzenie zostało zweryfikowane eksperymentalnie w badaniu nad szeptem dzieci we wczesnym dzieciństwie. Okazało się, że: 1) pod względem struktury szeptu nie cechują żadne większe odchylenia od mowy głośnej, a co najważniejsze — żadne zmiany o tendencjach charakterystycznych dla mowy wewnętrznej; 2) pod względem funkcji szept również różni się głęboko od mowy wewnętrznej i nie zdradza nawet tendencji do upodobnienia się do niej; 3) genetycznie biorąc, można wywołać mowę szeptem bardzo wcześnie, natomiast mowa tego rodzaju sama nie rozwija się spontanicznie w sposób dający się zauważyć, aż do wieku szkolnego. Tezę Watsona potwierdza jedynie ten fakt, że już trzyletnie dziecko, ulegając presji wymogów społecznych, przechodzi — z trudem co prawda i na krótko — do mowy ściszonej i do szeptu.

Do analizy stanowiska Watsona skłania mnie nie tylko to, że jest ono bardzo rozpowszechnione i typowe dla zwolenników reprezentowanej przez tego badacza teorii myślenia i mowy oraz pozwala niezwykle plastycznie przeciwstawić analizę genotypową analizie fenotypowej, lecz przede wszystkim względy natury pozytywnej. W watsonowskim ujęciu problemu skłonny jestem dostrzegać słuszną wskazówkę metodyczną, jak dojść do rozwiązania całego problemu.

Rzecz w tym, by znaleźć ogniwo środkowe, które łączy procesy mowy zewnętrznej i wewnętrznej i stanowi przejście od jednego procesu do drugiego. Wyżej próbowałem dowieść, że pogląd Watsona, jakoby takim ogniwem był szept, nie znajduje potwierdzenia w obiektywnych danych. Przeciwnie, to, co nam wiadomo o szepcie dziecka, nie świadczy na korzyść przypuszczenia, że jest on jakoby procesem przejściowym od mowy zewnętrznej do wewnętrznej. Niemniej próba znalezienia tego środkowego ogniwa, pomijanego w większości badań psychologicznych, jest bezwzględnie słuszną wskazówką Watsona. Ów przejściowy proces od mowy zewnętrznej do wewnętrznej upatruję w tzw. egocentrycznej mowie dziecka, opisanej przez Piageta.

Mniemanie to potwierdzają obserwacje Lemaitre'a i innych badaczy mowy wewnętrznej u dzieci w wieku szkolnym, które dowiodły, że typ mowy wewnętrznej ucznia jest jeszcze bardzo labilny, nie ustalony — co, oczywiście, przemawia raczej za tym, że są to procesy jeszcze genetycznie młode, nie całkiem jeszcze okrzepłe i ukształtowane.

Wracając do problemu mowy egocentrycznej, pragnę podkreślić, że mowa ta, mimo jej czysto ekspresyjnej funkcji i funkcji rozładowującej, mimo że po prostu towarzyszy aktywności dziecka, bardzo łatwo staje się myśleniem sensu stricto, tzn. przyjmuje funkcję planowania operacji, rozwiązania nowego zadania, pojawiającego się w toku zachowania się.

Gdyby powyższe przypuszczenie potwierdziły dalsze badania, można by wysunąć wniosek mający wyjątkowe znaczenie teoretyczne. Stwierdzilibyśmy wtedy, że mowa staje się psychologicznie wewnętrzna, zanim się stanie wewnętrzna fizjologicznie. Funkcjonalnie rzecz biorąc, mowa egocentryczna to mowa wewnętrzna, dla siebie, mało zrozumiała dla otoczenia, mowa, która już głęboko wrosła w zachowanie się dziecka, ale pod względem fizjologicznym pozostaje jeszcze mową zewnętrzną, nie zdradzającą najmniejszej tendencji do przeobrażenia się w szept lub w jakąś inną półgłośną mowę.

Uzyskalibyśmy wówczas odpowiedź także na drugie pytanie teoretyczne: Dlaczego mowa staje się wewnętrzna? Odpowiedź ta brzmiałaby: mowa staje się wewnętrzna, ponieważ zmienia się jej funkcja. Zarysowałaby się też inna kolejność w rozwoju mowy niż ta, którą widzi Watson. Zamiast trzech etapów: mowa głośna, szept, mowa bezgłośna — mielibyśmy trzy etapy innego typu: mowę zewnętrzną, mowę egocentryczną i mowę wewnętrzną. Uzyskalibyśmy zarazem nader ważne narzędzie badania właściwości strukturalnych i funkcjonalnych mowy wewnętrznej na żywo, w procesie stawania się; byłoby to narzędzie obiektywne, ponieważ wszystkie te właściwości występowałyby już w mowie zewnętrznej, która właśnie poddaje się eksperymentowi i pomiarowi.

Nasze badania dowodzą, że mowa nie stanowi pod tym względem żadnego wyjątku od ogólnej reguły rozwoju jakiejkolwiek operacji psychicznej, wymagającej użycia znaków; niechaj to będzie operacja zapamiętywania mnemotechnicznego, procesy rachowania, czy jakaś inna operacja intelektualna, polegająca na użyciu znaków.

Badając eksperymentalnie różne rodzaje takich operacji miałem okazję stwierdzić, że w ich rozwoju można na ogół wyróżnić cztery podstawowe stadia. Pierwsze to tzw. stadium prymitywne, naturalne, kiedy to różne operacje występują w takiej postaci, w jakiej się uformowały na stopniu prymitywnego zachowania się. Temu stadium rozwojowemu odpowiadałaby mowa przedintelektualna i myślenie przedjęzykowe, o którym wyżej wspominałem.

Następne stadium nazwałem umownie stadium „naiwnej psychologii", przez analogię do nazwy ,.naiwna fizyka". Badacze intelektu praktycznego nazywają „naiwną fizyką" naiwne doświadczenie zwierzęcia lub dziecka odnośnie do cech fizycznych własnego ciała i otaczających je przedmiotów i narzędzi. To naiwne doświadczenie jest czynnikiem określającym w zasadzie sposób użycia narzędzi przez dziecko oraz przebieg pierwszych operacji jego praktycznego umysłu.

Coś podobnego obserwujemy też w sferze rozwoju zachowania się dziecka. I tu kształtuje się podstawowe naiwne doświadczenie psychologiczne odnośnie do cech tych podstawowych operacji psychicznych, z którymi dziecko ma do czynienia. Podobnie jednak jak w sferze rozwoju działań praktycznych, i tutaj owo naiwne doświadczenie dziecka okazuje się zazwyczaj niewystarczające, niedoskonałe, naiwne w ścisłym znaczeniu tego słowa, I dlatego powoduje nieadekwatne reagowanie na bodźce.

To stadium ma również wyraźny swój odpowiednik w rozwoju mowy dziecka. Chodzi o to, że opanowanie struktur i form gramatycznych wyprzedza w tym stadium opanowanie struktur 1 operacji logicznych. Dziecko używa zdań pobocznych, spójników „bo", „ponieważ", „gdyby", „gdy", „przeciwnie", „lecz" na długo przed opanowaniem stosunków przyczynowych, czasowych, warunkowych, przeciwstawnych itd. Dziecko opanowuje składnię mowy wcześniej od składni myśli. Badania Piageta dowiodły niezbicie, że rozwój gramatyki u dziecka wyprzedza rozwój jego logiki, a operacje logiczne odpowiadające opanowanym już wcześniej strukturom gramatycznym rozwijają się stosunkowo późno. W miarę jak owo naiwne doświadczenie psychiczne stopniowo wzrasta, następuje stadium znaku zewnętrznego, operacji zewnętrznych, za pomocą których dziecko potrafi rozwiązać wewnętrznie różne zadania umysłowe. Jest to dobrze nam znane stadium liczenia na palcach, stadium używania znaków mnemotechnicznych w zapamiętywaniu. W rozwoju mowy odpowiada lnu mowa egocentryczna.

Stadium czwarte nazywam obrazowo stadium „wrastania", ponieważ w tym stadium operacja zewnętrzna uchodzi w głąb, staje się operacją wewnętrzną i przez to ulega głębokim zmianom. Przykładem może być rachowanie w pamięci albo tak zwana „pamięć logiczna", która posługuje się „relacjami wewnętrznymi" W postaci znaków wewnętrznych.

W zakresie mowy odpowiednikiem jest tu mowa wewnętrzna, czyli bezgłośna. Najciekawsze zaś w tym wszystkim jest to, że między operacjami zewnętrznymi i wewnętrznymi istnieje stałe Współdziałanie, jedna forma operacji przechodzi w drugą. Najlepszym tego przykładem jest mowa wewnętrzna, która, jak utwierdził Delacroix, tym bardziej się zbliża do mowy zewnętrznej, im ściślej się z nią łączy w zachowaniu, a może nawet całkowicie się z nią utożsamić, jeśli zajdzie potrzeba (gdy np. przygotowujemy jakieś wystąpienie, wykład itp.). Tak więc w zachowaniu się rzeczywiście nie ma ostrych granic metafizycznych między tym, co zewnętrzne, a tym, co wewnętrzne, jedno z łatwością przechodzi w drugie, jedno rozwija się pod wpływem drugiego.

Jeśli teraz od genezy mowy wewnętrznej przejdziemy do problemu funkcjonowania mowy wewnętrznej u dorosłych, to staniemy przed tym samym pytaniem, które postawiliśmy rozważając ten problem u zwierząt i u dziecka: czy myślenie i mowa muszą się łączyć w zachowaniu się dorosłego, czy można te procesy utożsamiać? Wszystko, co w tej materii wiemy, każe nam odpowiedzieć na to pytanie przecząco.

Stosunek myślenia do mowy można w tym wypadku schematycznie przedstawić za pomocą dwóch przecinających się kół, co oznacza, że procesy mowy i myślenia w pewnych partiach się pokrywają. Jest to tzw. „sfera myślenia werbalnego". Lecz ona nie wyczerpuje ani wszystkich form myśli, ani wszystkich form mowy. Istnieje duża strefa myślenia, która nie wiąże się bezpośrednio z myśleniem werbalnym. Odnosi się to, na co już wskazywał Bühler, przede wszystkim do myślenia instrumentalnego i technicznego oraz do dziedziny tzw. intelektu praktycznego, który dopiero całkiem niedawno stał się przedmiotem usilnych badań.

Poza tym, jak stwierdzili eksperymentalnie za pomocą samoobserwacji przedstawiciele szkoły wurzburskiej, w myśleniu można się obejść bez obrazów i mowy. Najnowsze prace eksperymentalne też dowiodły, że mowa wewnętrzna nie wykazuje żadnego bezpośredniego i obiektywnego związku z ruchami języka lub krtani.

Brak też podstaw psychologicznych po temu, by wszystkie rodzaje aktywności mownej człowieka odnieść do myślenia. Gdy w procesie mowy wewnętrznej odtwarzamy jakiś wiersz, który znamy na pamięć, bądź w toku eksperymentu powtarzamy jakąś zadaną frazę, nic nie wskazuje wówczas na to, by te operacje wolno było zaliczyć do myślenia. Błąd ten popełnia Watson, który utożsamiając myślenie z mową, siłą rzeczy, musi wszystkie procesy mowy uważać za procesy intelektualne i zaliczyć do myślenia również procesy zwykłego pamięciowego odtwarzania tekstu werbalnego.

Podobnie mowę emocjonalno-ekspresyjną, mowę „lirycznie zabarwioną", choć ma wszystkie oznaki mowy, trudno chyba zalirzyć do czynności intelektualnych w ścisłym tego słowa znaczeniu.

Tak więc dochodzimy do wniosku, że i u dorosłego człowieka zespolenie myślenia z mową jest zjawiskiem cząstkowym, mającym swój walor i znaczenie wyłącznie w zastosowaniu do myślenia werbalnego. Natomiast dziedziny myślenia niewerbalnego i mowy nieintelektualnej nie podlegają bezpośrednio wpływom lego zespolenia i nie pozostają z nim w żadnym bezpośrednim związku przyczynowym.

IV

Mogę teraz podsumować rezultaty dotychczasowych rozważań. Zacząłem od próby prześledzenia genetycznych źródeł myślenia i mowy, opierając się na danych psychologii porównawczej. Współczesny stan wiedzy w tej dziedzinie nie pozwala odtworzyć w całej rozciągłości genetycznej drogi przedczłowieczego myślenia i mowy. Nie rozstrzygnięty pozostaje dotąd zasadniczy problem, czy małpy człekokształtne dysponują intelektem tego samego typu i rodzaju co intelekt człowieka. Köhler odpowiada na to pytanie twierdząco, inni autorzy — przecząco. Niezależnie jednak od tego, jaką odpowiedź na nie przyniosą dalsze badania, można już obecnie stwierdzić, że w świecie zwierzęcym droga ku ludzkiemu intelektowi nie pokrywa się z drogą ku ludzkiej mowie, że źródła genetyczne mowy i myślenia są różne.

Wszak nawet ci, którzy skłonni są przeczyć, że szympans Köhlera miał intelekt, nie mogą zaprzeczyć temu, że jest tu droga ku intelektowi, jego zaczątki, tj. wyższy typ kształtowania nawyków (2). Nawet Thorndike, który na długo przed Köhlerem interesował się tym zagadnieniem i rozstrzygnął je przecząco, uważał, że ze względu na typ zachowania się należy małpom przyznać najwyższą pozycję w świecie zwierzęcym (25). Inni autorzy, jak np. Borowski, skłonni są odmawiać nie tylko zwierzętom, lecz również człowiekowi tego najwyższego piętra w zachowaniu się, piętra, które stanowi nadbudowę nad nawykami, a któremu nadano szczególne miano — intelekt. Przedstawiciele tego poglądu sądzą, jak widać, że samo zagadnienie antropoidalności intelektu małp wymaga innego ujęcia.

Dla mnie nie ulega wątpliwości, że wyższy typ zachowania się szympansa — niezależnie od tego, jak się ten typ traktuje — jest zalążkiem ludzkiego typu zachowania się, a to z tego względu, że go cechuje używanie narzędzi. Odkrycie Köhlera nie jest dla marksizmu żadną niespodzianką. Marks pisał w swoim czasie: „Używanie i tworzenie narzędzi pracy, aczkolwiek występuje w zalążkowej postaci u niektórych rodzajów zwierząt, stanowi specyficzną, charakterystyczną cechę procesu pracy ludzi" (26, s. 153). Plechanow pisze w tym samym duchu: „Jak by nie było, zoologia przekazuje historii homo posiadającego już zdolność projektowania i używania najprostszych narzędzi" (27, s. 138).

Ten najwyższy rozdział zoopsychologii, którego narodzin jesteśmy świadkami, teoretycznie nie jest więc dla marksizmu czymś zgoła nowym. Warto podkreślić, że Plechanow mówi wyraźnie nie o działaniu instynktowym, jak na przykład budowaniu u bobrów, lecz o zdolności projektowania i używania narzędzi, czyli o operacji intelektualnej (3).

Nie jest również niczym nowym dla marksizmu, że źródła intelektu ludzkiego tkwią w świecie zwierzęcym. Engels, wyjaśniając sens heglowskiego rozróżnienia między rozsądkiem i rozumem, pisze: „Wszystkie czynności rozsądku są wspólne nam i zwierzętom: Indukcja, dedukcja, a więc i abstrahowanie (pojęcia rodzaju u Dido — czworonożne i dwunożne), analiza nie znanych przedmiotów (już rozbijanie orzecha jest początkiem analizy), synteza (w przebiegłych sztuczkach zwierząt) i jako połączenie obydwu — eksperyment (w wypadku nowych przeszkód oraz w sytuacjach trudnych). Z typu swego wszystkie te sposoby postępowania — a więc wszystkie uznawane przez zwyczajną logikę środki badania naukowego — są zupełnie jednakowe u ludzi i u wyższych zwierząt. Różnią się tylko stopniem (rozwoju każdej z tych metod) (4) (28, s. 232).

Równie jasna jest wypowiedź Engelsa o źródłach mowy u zwierząt. „W granicach własnego kręgu wyobrażeń zwierzę może nauczyć się również rozumieć to, co mówi" — pisze Engels, przytaczając całkowicie obiektywne kryteria takiego rozumienia. „Nauczcie papugę obelżywych słów, tak żeby nabrała pojęcia o ich znaczeniu (ulubiona rozrywka marynarzy powracających z gorących krajów), podrażnijcie ją, a niebawem przekonacie się, że umie stosować obelżywe słowa nie mniej trafniej niż berlińska przekupka. Podobnie, gdy żebrze o łakocie" (5) (28, s. 176).

Nie mam bynajmniej zamiaru przypisywać Engelsowi mniemania, że u zwierząt obserwujemy myślenie ludzkie lub przynajmniej podobne do ludzkiego. Sam jestem jak najdalej od tego, by takiej koncepcji bronić. Postaram się niżej wyjaśnić właściwy zakres tych twierdzeń Engelsa i ich rzeczywisty sens. Nie mamy prawa negować, że w świecie zwierzęcym zarysowują się genetyczne drogi ku intelektowi i mowie ludzkiej. Drogi te są — jak się znowu okazuje — różne dla obu rozważanych tu form zachowania.

Tak np. wybitne zdolności papugi w zakresie uczenia się mowy nie łączą się u niej wprost z wyższym rozwojem zaczątków myślenia i przeciwnie — u niektórych przedstawicieli świata zwierzęcego przy wyższym rozwoju tych zaczątków trudno dostrzec sukcesy w opanowaniu mowy. Jedno i drugie ma swoją własną drogę, swoją odrębną linię rozwoju (6).

Pozostawiając całkowicie na uboczu zagadnienie relacji między ontogenezą i filogenezą, można skonstatować na podstawie danych eksperymentalnych, że źródła i drogi rozwoju intelektu i mowy dziecka są również odmienne. Do pewnego momentu obserwujemy przedintelektualne dojrzewanie mowy i niezależnie od tego przedjęzykowe dojrzewanie intelektu. W pewnym zaś momencie — jak twierdzi wnikliwy obserwator mowy dziecięcej, Stern — następuje przecięcie się obu linii rozwojowych. Mowa staje się intelektualna, a myślenie staje się werbalne — i w tym Stern upatruje największe odkrycie, jakiego dokonuje dziecko.

Niektórzy badacze, jak Delacroix, skłonni są temu zaprzeczać i negować ogólne znaczenie pierwszego wieku pytań u dziecka (jak to przyjęto nazywać), w odróżnieniu od drugiego wieku pytań (który następuje o cztery lata później i odznacza się zadawaniem pytania „dlaczego"). W każdym razie odmawiają temu zjawisku znaczenia, jakie przypisywał mu Stern — znaczenia symptomu pozwalającego orzec, że dziecko odkryło, iż „każda rzecz ma swoją nazwę" (15, s. 286). Wallon sądzi, że przez jakiś czas nazwa jest dla dziecka raczej atrybutem przedmiotu niż jego substytutem. „Dziecko w wieku 1 r. 6 m. pytając o nazwę każdego przedmiotu ujawnia, że dopiero co odkryło związek, ale nic nie wskazuje na to, że nie widzi w jednym atrybutu drugiego. Tylko systematyczna generalizacja pytań może świadczyć o tym, że nie chodzi tu o przypadkowy, bierny związek, lecz o tendencję poprzedzającą czynność poszukiwania symbolicznego znaku dla każdej realnej rzeczy" (15, s. 287).

K. Koffka reprezentuje, jak widzieliśmy, stanowisko pośrednie. Z jednej strony, podkreśla w ślad za Bühlerem analogię między odkryciem przez dziecko nominatywnej funkcji języka a wynalezieniem narzędzi przez szympansa. Z drugiej zaś strony, ogranicza tę analogię uważając, że słowo wchodzi w strukturę rzeczy tak samo jak inne jej komponenty, a niekoniecznie jako funkcjonalne znaczenie znaku. Na jakiś czas — jego zdaniem — słowo staje się dla dziecka właściwością rzeczy na równi z innymi jej właściwościami.

Owa jednak „właściwość" rzeczy — daje się od rzeczy oddzielić (verschiebbar); można widzieć rzecz, nie słysząc jej nazwy, podobnie jak np. można uważać oczy za trwałą, ale dającą się oddzielić od matki jej cechę, której nie widać, gdy matka odwraca głowę. ,,U naiwnych ludzi rzecz ma się zupełnie tak samo: niebieska suknia pozostaje niebieska nawet w ciemności, gdy nie widzimy jej koloru. Ale nazwa jest właściwością każdego przedmiotu i dziecko uzupełnia każdą strukturę zgodnie z tą regułą (23, s. 244).

Bühler podkreśla również, że każdy nowy przedmiot stanowi dla dziecka sytuację zadaniową, którą według ogólnego schematu rozwiązuje wymieniając słowa. Gdy zaś brak mu słowa na oznaczenie przedmiotu, domaga się go od dorosłych (22, s. 54).

Sądzę, że jest to pogląd najbliższy prawdzie, który likwiduje znakomicie kwestie sporne między Sternem a Delacroix. Dane etnopsychologii, a zwłaszcza psychologii mowy dziecięcej (por. zwłaszcza Piageta, 29) przemawiają za tym, że słowo długo pozostaje dla dziecka raczej właściwością rzeczy niż jej symbolem; dziecko, jak widzieliśmy opanowuje strukturę zewnętrzną wcześniej niż wewnętrzną. Opanowuje strukturę zewnętrzną: słowo — rzecz, która dopiero później staje się strukturą symboliczną.

Lecz znowu, jak przy eksperymentach Köhlera, stajemy wobec zagadnienia, którego nauka jeszcze nie zdążyła rozstrzygnąć. Mamy szereg hipotez, z których możemy tylko wybrać najbardziej prawdopodobną. Tą najbardziej prawdopodobną jest właśnie „pogląd pośredni".

Co przemawia za jego słusznością? Po pierwsze, bez wahania wyrzekam się poglądu, który przypisuje dziecku w wieku 1;6 odkrycie funkcji symbolicznej języka, czyli świadome i wysoce skomplikowane operacje intelektualne, co, skrótowo biorąc, trudno dobrze powiązać z ogólnym poziomem rozwoju umysłowego dziecka w tym wieku. Po drugie, moje wywody są w całkowitej zgodzie z innymi danymi eksperymentalnymi. Wszystkie one bez wyjątku dowodzą, że funkcjonalne posługiwanie się znakiem, nawet prostszym niż słowo, pojawia się dopiero u starszego dziecka, a przekracza możliwości dziecka w wieku 1;6. Po trzecie, moje wywody są zgodne z ogólnymi danymi psychologii mowy dziecięcej, z których wynika, że dziecko długo jeszcze nie uświadamia sobie symbolicznego znaczenia mowy i posługuje się słowem jako jedną z właściwości rzeczy. Po czwarte, obserwacja dzieci nienormalnych, na którą powołuje się Stern (zwłaszcza obserwacja Heleny Keller), wykazuje, jak to określa K. Bühler, który sam prześledził przebieg tego momentu u uczących się mówić głuchoniemych dzieci, że nie występuje u nich „odkrycie", które można by co do sekundy umiejscowić w czasie, lecz przeciwnie, że zachodzi szereg prowadzących do niego zmian „molekularnych" (22).

Wreszcie, po piąte, wszystko to zgadza się całkowicie z tą ogólną linią opanowywania znaku, jaką nakreśliłem w poprzednim rozdziale na podstawie badań eksperymentalnych. Nigdy u dziecka, nawet w wieku szkolnym, nie udało się zaobserwować bezpośredniego odkrycia, prowadzącego od razu do funkcjonalnego korzystania ze znaku. Poprzedza je zawsze stadium ,,naiwnej psychologii", stadium ujmowania czysto zewnętrznej struktury znaku, dzięki któremu dopiero później, w procesie posługiwania się znakiem, dziecko dochodzi do poprawnego używania znaku. Dziecko traktujące słowo jako jeszcze jedną — obok innych — właściwość rzeczy znajduje się w tym właśnie stadium rozwoju mowy.

Wszystko to przemawia za tezą Sterna, którego jednak wprowadziło w błąd zewnętrzne, tj. fenotypowe podobieństwo i interpretacja pytań dziecka. Czy jednak w związku z tym nie upada wynikający z analizy przedstawionego wyżej schematu ontogenetycznego rozwoju myślenia i mowy wniosek podstawowy, że i w ontogenezie myślenie i mowa rozwijają się do określonego momentu niezależnie od siebie, a dopiero później ich linie rozwojowe przecinają się?

W żadnym wypadku. Wniosek ten jest słuszny niezależnie od tego, czy teza Sterna utrzyma się, czy upadnie, a jej miejsce zajmie jakaś inna. Wszyscy są zgodni co do tego, że ustalone eksperymentalnie przez Köhlera i innych początkowe formy reakcji intelektualnych dziecka są równie niezależne od mowy jak czynności szympansa (15, s. 283). Wszyscy godzą się również z tym, że początkowe stadia rozwoju mowy dziecka są stadiami przedintelektualnymi.

Jeśli nasz wniosek jest oczywisty w odniesieniu do gaworzenia dziecka, to można go odnieść równie bezspornie do pierwszych słów przez nie wymawianych. Co prawda w ostatnich czasach wielu badaczy kwestionuje tezę Meumanna, że pierwsze słowa dziecka mają charakter wyłącznie afektywno-wolicjonalny, że są znakami „uczuć lub pragnień", że pozbawione są jakiegokolwiek obiektywnego znaczenia, a stanowią tylko — podobnie jak u zwierząt — reakcję czysto subiektywną. Stern skłania się ku poglądowi, że elementy obiektywne nie zostały jeszcze w tych pierwszych słowach wyodrębnione (6). Dclacroix zaś dopatruje się związku między pierwszymi słowami a obiektywną sytuacją (15). Lecz obaj ci autorzy przyznają zgodnie, że słowo nie ma żadnego stałego i trwałego znaczenia obiektywnego, że w tym aspekcie przypomina ono raczej wymyślanie uczonej papugi. Skoro same pragnienie i uczucia, reakcje emocjonalne łączą się z obiektywną sytuacją, to również łączą się z nią i słowa. Ale nie podważa to w istocie ogólnej tezy Meumanna (15, s. 280).

Obecnie można już podsumować nasze rozważania dotyczące ontogenezy mowy i myślenia. Źródła i drogi rozwoju myślenia i mowy w ontogenezie są do pewnego momentu odrębne. Rzeczą nową i przez nikogo nie kwestionowaną jest fakt przecięcia się tych obu dróg rozwoju. Czy następuje ono w jednym czy w wielu punktach, dokonuje się od razu, katastroficznie, czy narasta powoli i stopniowo, by nagle wybuchnąć, czy jest rezultatem odkrycia czy następstwem procesu strukturalnego i długotrwałych, funkcjonalnych zmian, czy przypada na wiek dwu lat czy na wiek szkolny — niezależnie od tych ciqgle jeszcze spornych kwestii pozostaje nie zmieniony fakt podstawowy, że w pewnym momencie obie linie rozwojowe przecinają się.

Podsumujmy też rozważania na temat mowy wewnętrznej. I tu mamy do czynienia z szeregiem kwestii: czy mowa wewnętrzna rozwija się z szeptu czy z mowy egocentrycznej, czy rozwój jej odbywa się jednocześnie z rozwojem mowy zewnętrznej, czy pojawia się dopiero wtedy, gdy ta ostatnia osiąga wysoki poziom, czy mowę wewnętrzną i związane z nią myślenie można traktować jako określone stadium rozwoju każdej kulturowej formy zachowania się? Różne próby rozwiązania tych niezwykle ważnych zagadnień nie są w stanie podważyć naszego następującego wniosku: mowa wewnętrzna rozwija się poprzez nagromadzenie długotrwałych zmian funkcjonalnych i strukturalnych, powstaje jako odgałęzienie mowy zewnętrznej dziecka poprzez dyferencjację funkcji społecznej i egocentrycznej, i wreszcie przyswojona przez dziecko struktura mowy staje się podstawową strukturą jego myślenia.

Jednocześnie odsłania się centralny, bezsporny i decydujący fakt: zależność rozwoju myślenia od mowy, od środków myślenia i od społeczno-kulturowego doświadczenia dziecka. Rozwój mowy wewnętrznej zależy przede wszystkim od wpływów zewnętrznych. Rozwój logiki dziecka — jak dowiodły badania Piageta — jest funkcją jego mowy uspołecznionej. Krótko można by sformułować tę tezę tak: myślenie dziecka rozwija się w miarę przyswajania sobie przez nie społecznych środków myślenia, czyli mowy.

Bliscy jesteśmy już sformułowania głównej tezy całej pracy, tezy o ogromnej wadze metodologicznej dla ujęcia całokształtu problemu. Prowadzi do niej porównanie rozwoju mowy wewnętrznej i myślenia werbalnego z rozwojem intelektu w świecie zwierzęcym i w najwcześniejszym dzieciństwie, wykazujące w nich obu odmienne linie przebiegu. Z porównania tego wynika, że jeden rozwój nie jest po prostu kontynuacją drugiego, lecz że następuje zmiana samego typu rozwoju — z biologicznego na społeczno-kulturowy.

Mam nadzieję, że w poprzednich rozdziałach wykazałem wystarczająco jasno, iż myślenie werbalne nie stanowi wrodzonej, naturalnej formy zachowania się, lecz jest formą społeczno-historyczną, wyróżniającą się szeregiem specyficznych właściwości i prawidłowości, których nie ma w naturalnych formach myślenia i mowy. Sedno rzeczy tkwi jednak w tym, że uznając historyczny charakter myślenia werbalnego, należy do tej formy zachowania się zastosować też wszystkie tezy metodologiczne, jakie materializm historyczny ustalił dla wszystkich zjawisk historycznych w społeczeństwie ludzkim. I wreszcie, można z góry oczekiwać, że sam typ historycznego rozwoju zachowania się okaże się w zasadniczych rysach bezpośrednio zależny od ogólnych praw historycznego rozwoju społeczeństwa ludzkiego.

Problem myślenia i mowy wykracza tym samym poza granice metodologiczne przyrodoznawstwa i staje się centralnym zagadnieniem psychologii historycznej, tj. psychologii społecznej. Zmianie ulega też metodologiczne ujęcie problemu. Nie rozwijałem go w całej rozciągłości, uważałem za stosowne zwrócić jedynie uwagę na pewne węzłowe jego punkty, wprawdzie metodologicznie najtrudniejsze, ale najbardziej centralne i doniosłe dla analizy zachowania się człowieka, według zasad materializmu dialektycznego i historycznego.

Sam zaś problem myślenia i mowy, podobnie jak poruszone przeze mnie mimochodem liczne szczegółowe punkty funkcjonalnej i strukturalnej analizy relacji między obu procesami, powinien stać się przedmiotem specjalnego badania.


(1) Hempelmann uznaje tylko ekspresyjną funkcję mowy zwierzęcej, chociaż nie zaprzecza, że ostrzegawcze sygnały głosowe itp. pełnią obiektywnie funkcję komunikacyjną (F. Hempelmann Tierpsychologie vom Standpunkte des Biologen. 1926, s. 330).

(2) Thorndike w doświadczeniach z małpami niżej uorganizowanymi zaobserwował proces nagiego opanowania przez nie nowych ruchów dostosowanych do celu i szybkiego, częstokroć momentalnego wyzbycia się ruchów nieprzydatnych. Szybkość tego procesu —■ pisze ten badacz — może ,,wytrzymać porównanie z odpowiednimi zjawiskami u człowieka". Ten typ rozwiązania różni się od tego, co obserwujemy u kotów, psów, kur, u których proces wyzbywania się ruchów niecelowych ma charakter stopniowy.

(3) U szympansa nie stykamy się — rzecz jasna — z instynktownym używaniem narzędzi, lecz z zalążkami rozumnego posługiwania się nimi. „Jasne jest jak dzień — czytamy u Plechanowa — że posługiwanie się narzędziami, nawet doskonałymi, zakłada względnie duży rozwój zdolności umysłowych" (27, s. 138).

(4) W innym miejscu Engels pisze: „Rozumie się samo przez się, że nie przychodzi mi na myśl odmawiać zwierzętom zdolności do planowego, uprzednio przemyślanego działania" (tj. działań tego typu, jakie występują u köhlerowskiego szympansa). Engels uważa, że: „Planowe działanie istnieje w zarodku już wszędzie, gdzie protoplazma — ■ żywe białko — istnieje i reaguje", ale zdolność ta „osiąga już u ssaków wysoki poziom" (28, s. 132).

(5) Oto inna tego typu wypowiedź Engelsa: „Zwierzęta, nawet najbardziej rozwinięte, mają sobie do zakomunikowania tak niewiele, że mogą to uczynić bez pomocy artykułowanej mowy". Zwierzęta domowe mogą odczuwać potrzebę mówienia. „Często odczuwają one niezdolność do mówienia jako brak, któremu co prawda wobec ich zbyt jednostronnie wyspecjalizowanych organów głosowych —■ niestety, zaradzić nie można. Tam zaś, gdzie organ głosowy jest odpowiedni, niezdolność ta w pewnych granicach odpada. Na przykład u papugi." (28, s. 176).

(6) Bastian Schmidt zauważa, że rozwój mowy nie jest bezpośrednim wskaźnikiem rozwoju psychiki i zachowania się w świecie zwierzęcym. Tak np. słoń i koń znajdują się pod tym względem za świnią i kurą.(Die Sprache und andere Ausdruckformen der Tiere. 1923, s. 46).

Powrót do spisu treści