V. MYŚL I SŁOWO

I

Badania rozpoczęliśmy od próby wyjaśnienia wewnętrznych stosunków między myślą i słowem kształtujących się na najbardziej pierwotnych szczeblach rozwoju filogenetycznego. Początek rozwoju myśli i słowa, przedhistoryczny okres myślenia i mowy nie wykazuje, jak się okazało, żadnych konkretnych stosunków i zależności między genetycznymi pierwocinami myśli i słowa. Tak więc wewnętrzne stosunki między słowem a myślą nie stanowią czegoś pierwotnego, z góry danego, co miałoby być przesłanką, podstawą i punktem wyjścia dla całego dalszego rozwoju, lecz dopiero powstają i kształtują się w procesie historycznego rozwoju świadomości człowieka. Nie są więc przesłanką, lecz wytworem stawania się człowieka.

Nawet na najwyższym szczeblu rozwoju świata zwierzęcego — u antropoidów — mowa fonetyczna, zupełnie przypominająca ludzką, wcale nie jest związana z — również antropoidalnym — intelektem. W początkowym okresie rozwoju dziecka można także bez wątpienia znaleźć przedintelektualne stadia w procesie kształtowania się mowy oraz prewerbalne stadium w rozwoju myślenia. Myśl i słowo nie są wzajemnie połączone jakimś pierwotnym związkiem. Związek ten powstaje, zmienia się i rozrasta w toku samego rozwoju myśli i słowa.

Niemniej jednak byłoby niesłuszne — co starałem się wyjaśnić na samym początku tej pracy — wyobrażać sobie myślenie i mowę jako dwa zewnętrzne względem siebie procesy, jako dwie niezależne siły, które przebiegają i działają równolegle lub krzyżują się w różnych punktach swych dróg i mechanicznie na siebie oddziałują. Pierwotny brak więzi między myślą i słowem żadną miarą nie oznacza, że może ona powstawać tylko jako zewnętrzny związek między dwoma różnorodnymi w swej istocie rodzajami czynności w naszej świadomości. Sprawa przedstawia się wręcz przeciwnie. Podstawowym metodologicznym błędem ogromnej większości badań nad myśleniem i mową, stanowiącym o ich jałowości, jak próbowałem wykazać na początku niniejszych rozważań, było właśnie pojmowanie stosunku między myślą i słowem jako dwóch niezależnych odrębnych i izolowanych elementów, które łącząc się jakoby zewnętrznie dają początek myśleniu werbalnemu z wszystkimi właściwymi mu cechami.

Starałem się wykazać, że metoda analizy oparta na takim pojmowaniu sprawy jest z góry skazana na niepowodzenie. Nie można bowiem badać cech myślenia werbalnego jako pewnej całości, rozkładając tę całość na elementy składowe, na mowę i myślenie, ponieważ pozbawiamy te elementy cech całości i tym samym tracimy możliwość wytłumaczenia tych cech. Badacz będący zwolennikiem tej metody przypomina człowieka, który chcąc wyjaśnić, dlaczego woda gasi ogień, rozkłada wodę na tlen i wodór, a w wyniku przekonuje się ze zdziwieniem, że tlen tylko podtrzymuje palenie, a wodór się spala. Próbowałem też wyjaśnić, że analiza, która stosuje metodę rozkładania na elementy, nie jest w istocie analizą w ścisłym tego słowa znaczeniu z punktu widzenia jej stosowania do rozwiązywania konkretnych problemów w jakiejś dziedzinie zjawisk. Jest to raczej podnoszenie do poziomu uogólnienia niż wewnętrzne rozczłonkowanie i wyodrębnienie czegoś cząstkowego, zawartego w fenomenie podlegającym wyjaśnieniu. Sama istota tej metody prowadzi raczej do uogólnienia niż do analizy. Jeśli ktoś powie, że woda składa się z wodoru i tlenu, powie coś, co w równej mierze dotyczy wody w ogóle, jak wszystkich jej cech: Oceanu Spokojnego, kropli deszczu albo gaszenia ognia i prawa Archimedesa. Podobnie jeśli ktoś powie, że myślenie werbalne obejmuje procesy intelektualne i funkcje ściśle werbalne, powie coś, co dotyczy myślenia werbalnego i wszystkich jego cech w ogólności, a tym samym nie powie nic, co może się przyczynić do rozwiązania konkretnego problemu z zakresu myślenia werbalnego.

Toteż od początku starałem się zająć inne stanowisko, ująć cały problem inaczej i zastosować w badaniu inną metodę analizy. Analizę rozkładającą na elementy próbowałem zastąpić analizą, która złożoną jedność myślenia werbalnego dzieli na jednostki, rozumiejąc przez nie takie wytwory analizy, które w odróżnieniu od elementu są konstytuującymi cząstkami pierwotnymi nie w stosunku do całego badanego zjawiska, lecz tylko w stosunku do poszczególnych, konkretnych jego aspektów czy cech, nie tracącymi później — jak elementy — cech przysługujących całości i podlegających wytłumaczeniu, lecz zawierającymi w najprostszej formie te cechy przysługujące całości, dla których uchwycenia przedsięwzięto analizę. Jednostka do której dochodzimy w tej analizie, zawiera w jakiejś najprostszej postaci cechy myślenia werbalnego jako jedności.

Za taką jednostkę odzwierciedlającą w najprostszej postaci jedność myślenia i mowy uważam znaczenie wyrazu. Jak już wyżej próbowałem wyjaśnić, znaczenie to niepodzielna jednostka obu procesów, o której nie sposób powiedzieć, czym jest: fenomenem mowy, czy fenomenem myślenia. Słowo bez znaczenia nie jest słowem, lecz pustym znakiem. Tak więc znaczenie stanowi konieczną, konstytuującą cechę słowa. Ono jest samym słowem, rozpatrywanym od strony wewnętrznej. Jeśli tak, to mamy prawo traktując słowo jako fenomen mowy uważać jego znaczenie od strony psychologicznej — o czym wielokrotnie przekonaliśmy się w toku badań — nie za co innego jak właśnie za uogólnienie, czyli pojęcie. Uogólnienie i znaczenie słowa to synonimy. Każde zaś uogólnienie, każde ukształtowanie się pojęcia jest najbardziej specyficznym, najprawdziwszym aktem myśli. Mamy zatem prawo uważać znaczenie słowa za fenomen myślenia.

Tak więc znaczenie słowa jest jednocześnie fenomenem mowy i intelektu. Nie oznacza to zewnętrznej jego przynależności do dwóch różnych dziedzin życia psychicznego, albowiem znaczenie słowa jest fenomenem myślenia tylko o tyle, o ile ze słowem wiąże się myśl i o ile jest ono jej ucieleśnieniem; i odwrotnie, jest fenomenem mowy tylko o tyle, o ile z myślą wiąże się mowa, którą oświetla jej blask. Znaczenie jest fenomenem myśli słownej, czy też usensownionego słowa. Krótko mówiąc, jest jednością słowa i myśli.

Wydaje się, że ta podstawowa teza całego badania po tym, co powiedzieliśmy, nie wymaga dalszych argumentów. Nasze badania eksperymentalne, jak sądzę, całkowicie ją potwierdziły i uzasadniły, pokazały, że operując znaczeniem słowa jako jednostką myślenia werbalnego rzeczywiście stwarzamy realną możliwość dokładnego zbadania rozwoju myślenia werbalnego i wyjaśnienia jego najważniejszych właściwości na różnych szczeblach. Głównym jednak wynikiem wszystkich naszych badań jest nie ta zasada sama przez się, lecz dalsza, wyprowadzona z samego badania, jako jego najważniejszy wniosek. Tym nowym i najistotniejszym wkładem do teorii myślenia i mowy, który zawdzięczamy temu badaniu, jest wykrycie faktu, że znaczenia słów rozwijają się. Zmiana znaczeń słów i ich rozwój — oto główne nasze odkrycie i ono po raz pierwszy pozwala ostatecznie zerwać z postulatem stałości i niezmienności znaczenia słowa, leżącym u podstawy wszystkich dotychczasowych teorii myślenia i mowy.

Wedle psychologii tradycyjnej związek między słowem i znaczeniem to zwykła więź asocjacyjna, która powstaje w wyniku wielokrotnej styczności w naszej świadomości obrazu słowa i obrazu przedmiotu oznaczonego tym słowem. Słowo ewokuje swoje znaczenie, dokładnie tak samo jak płaszcz znajomego przywodzi na myśl daną osobę, albo jak fasada domu wywołuje myśl o jego mieszkańcach. Powyższe stanowisko nie dopuszcza możliwości, by raz ustalone znaczenie słowa rozwijało się czy ulegało zmianom. Skojarzenie wiążące słowo ze znaczeniem może się utrwalać lub słabnąć, może się wzbogacać dzięki licznym związkom z innymi przedmiotami tego samego rodzaju, może przez podobieństwo lub przez kontakt objąć szerszy krąg przedmiotów, lub też przeciwnie, może go zwężać lub ograniczać; krótko mówiąc, może podlegać najrozmaitszym zmianom ilościowym i zewnętrznym, ale nie może zmieniać swej wewnętrznej natury psychologicznej, albowiem wtedy musiałoby przestać być tym, czym jest, a więc skojarzeniem.

Rzecz naturalna, że z tego punktu widzenia rozwój semantycznego aspektu mowy, rozwój znaczenia słów w ogóle nie da się objaśnić i jest niemożliwy. Znalazło to oddźwięk tak w językoznawstwie, jak w psychologii mowy dziecka i dorosłego. Od czasu, gdy w semazjologii, tj. w dziale językoznawstwa, który za przedmiot badania ma semantyczny aspekt mowy, wzięła górę asocjacyjna koncepcja słowa, traktuje się znaczenie słowa jako skojarzenie między dźwiękową formą słowa a jego treścią przedmiotową. Toteż budowa semantyczna wszystkich bez wyjątku słów, od najbardziej konkretnych do najbardziej abstrakcyjnych, jest jakoby taka sama; nie ma w nich niczego specyficznego dla mowy jako takiej, albowiem związek skojarzeniowy jednoczący słowo ze znaczeniem jest taką samą psychologiczną podstawą sensownej mowy jak związek wywołujący wspomnienie o człowieku na widok jego płaszcza. Słowo przypomina nam swoje znaczenie, tak jak jakaś rzecz przypomina inną. Nic więc dziwnego, że nie znajdując niczego specyficznego w związku słowa ze znaczeniem semantyka nie mogła wysunąć problemu rozwoju semantycznego aspektu mowy, problemu rozwoju znaczeń słów. Rozwój utożsamiano ze zmianami związków skojarzeniowych między poszczególnymi słowami i poszczególnymi przedmiotami: słowo, które dawniej oznaczało jeden przedmiot, połączyło się przez skojarzenie z innym. Płaszcz, zmieniając kolejno właścicieli, może początkowo budzić wspomnienia o jednym człowieku, potem o innym. Rozwój semantycznego aspektu mowy to dla językoznawstwa zmiany przedmiotowej treści słów, obca mu zaś pozostaje myśl, że w toku historycznego rozwoju języka zmienia się też semantyczna struktura znaczenia słowa, zmienia się psychologiczna natura tego znaczenia, że od najniższych i prymitywnych form uogólnienia myśl językowa przechodzi do form najwyższych i najbardziej złożonych, takich jak pojęcia abstrakcyjne, że wreszcie nie tylko treść przedmiotowa słowa, lecz sam charakter odbicia i uogólnienia rzeczywistości w słowie zmieniał się w toku historycznego rozwoju języka.

Tak więc ze stanowiska teorii asocjacyjnej rozwój semantycznego aspektu mowy w wieku dziecięcym jest niemożliwy i niewytłumaczalny. U dziecka rozwój znaczenia słowa może jedynie oznaczać czysto zewnętrzne i ilościowe zmiany związków skojarzeniowych zespalających słowo ze znaczeniem, jedynie ich wzbogacenie i utrwalenie. Że zaś sama struktura i natura związku słowa ze znaczeniem może się zmieniać i rzeczywiście się zmienia w toku rozwoju mowy dziecka — wszystko to jest ze stanowiska teorii asocjacyjnej niewytłumaczalne.

Wreszcie w funkcjonowaniu myślenia werbalnego u dojrzałego i rozwiniętego człowieka teoria ta też nie dostrzega niczego więcej prócz nieprzerwanego liniowego ruchu w jednej płaszczyźnie po drogach skojarzeń od słowa do jego znaczenia i odwrotnie. Rozumienie mowy polega na łańcuchu skojarzeń powstających w umyśle pod wpływem znanych obrazów słowa. Wyrażenie myśli w słowie jest odwrotnym ruchem po tych samych drogach skojarzeniowych od przedstawionych w myśli przedmiotów do ich oznaczeń werbalnych. Skojarzenie zawsze zapewnia ową dwustronną więź między dwoma wyobrażeniami: raz płaszcz przypomina człowieka, który go nosi, kiedy indziej widok człowieka przypomina jego płaszcz. W rozumieniu mowy i w wyrażaniu myśli w słowie nie ma więc niczego nowego i niczego specyficznego w porównaniu z jakimś aktem przypominania i kojarzeniowego wiązania.

Choć już dość dawno udowodniono eksperymentalnie i teoretycznie, że teoria asocjacyjna opiera się na nader kruchych podstawach, nie wywarło to żadnego wpływu na asocjacjonistyczne pojmowanie natury słowa i jego znaczenia. Szkoła würzburska, która swe główne zadanie widziała w udowodnieniu tezy, że myślenie to coś więcej niż skojarzeniowa gra wyobrażeń, że nie można prawami asocjacji tłumaczyć ruchu, łączenia się, przypominania sobie myśli, i starała się wykazać, że istnieją szczególne prawidłowości biegu myśli, nie tylko nic nie zrobiła, by zrewidować asocjacjonistyczne poglądy na naturę stosunku między słowem i znaczeniem, lecz nie uważała nawet za potrzebne wysunąć postulatu konieczności takiej rewizji. Oddzieliła mowę od myślenia, oddając Bogu, co boskie, a cesarzowi, co cesarskie. Wyzwoliła myśl z pęt wszystkiego, co obrazowe, zmysłowe, uwolniła ją spod władzy praw asocjacji, przekształciła w akt czysto duchowy. Był to nawrót do źródeł przednaukowej koncepcji spirytualistycznej Augustyna i Kartezjusza. Doprowadziło to w końcu do skrajnie subiektywnego idealizmu w nauce o myśleniu, czyli znacznie dalej posuniętego niż u Kartezjusza. Külpe powiedział: „Mówimy nie tylko cogito, ergo sum, lecz, coś więcej, że świat istnieje tak, jak go doznajemy i określamy" (39, s. 81). A więc myślenie oddano jako boskie Bogu, a psychologia myślenia otwarcie zaczęła się cofać do platońskich idei, co zresztą przyznał sam Külpe.

Wyzwalając myśl z pęt wszelkiej zmysłowości i przekształcając ją w czysty akt duchowy, psychologowie ci oderwali zarazem myślenie od mowy i oddali je całkowicie we władanie praw asocjacji. Związek między słowem i jego znaczeniem uważano za zwykłe skojarzenie również później, po pracach szkoły würzburskiej. W słowie widziano zewnętrzny przejaw myśli, jej szatę, która żadnego udziału w wewnętrznym życiu myśli nie bierze. Nigdy jeszcze myślenie i mowa nie były tak rozłączone, tak wzajem oderwane w mniemaniach psychologów jak właśnie u przedstawicieli szkoły würzburskiej. Odrzucenie asocjacjonizmu w dziedzinie myślenia w efekcie jeszcze bardziej umocniło asocjacjonistyczne pojmowanie mowy.

Psychologowie będący kontynuatorami tej szkoły nie tylko nie mogli od tej linii odejść, lecz szli jeszcze dalej w tym kierunku. Na przykład Selz, który wykazał cały bezsens konstelacyjnej, a więc koniec końców asocjacyjnej teorii myślenia twórczego, zastąpił ją inną teorią, która jeszcze bardziej pogłębiła przepaść między myślą i słowem, widoczną już w pierwszych pracach tego kierunku. Selz dalej badał myślenie samo w sobie, oderwane od mowy, i doszedł do wniosku, że myślenie twórcze człowieka niczym się nie różni od intelektualnych operacji szympansa, albowiem słowo w niczym nie zmienia natury myśli — tak wielka jest niezależność myślenia od mowy.

Nawet Ach, dla którego znaczenie słowa było przedmiotem specjalnego badania i który pierwszy przeciwstawi! się asocjacjonizmowi w teorii pojęć, zdobył się tylko na to, że obok tendencji asocjacjonistycznych uznał istnienie tendencji determinujących w procesie kształtowania się pojęć. Toteż w swoich koncepcjach pozostał przy dawnym pojmowaniu znaczenia słowa i utożsamił pojęcie ze znaczeniem słowa, wykluczając tym samym wszelką możliwość zmian i rozwoju pojęć. Znaczenie słowa, z chwilą gdy już powstało, pozostaje niezmienne i stałe. W chwili uformowania się znaczenia słowa droga jego rozwoju dobiegła końca. A przecież tego samego uczyli również ci psychologowie, których Ach zwalczał. Różnica między nim i jego przeciwnikami polega tylko na tym, że tamci inaczej widzieli początkowy moment w kształtowaniu się znaczeń słów. Niemniej jednak dla obu stron ów moment początkowy oznacza zakończenie rozwoju pojęcia.

Podobnie ułożyła się sprawa pojmowania myślenia i mowy w psychologii strukturalnej. Kierunek ten — głębszy, bardziej konsekwentny i bardziej pryncypialny od innych — też dążył do odrzucenia całej psychologii asocjacyjnej w ogóle. Dlatego nie poprzestał, wzorem jego poprzedników, na połowicznym rozwiązaniu tego zagadnienia, lecz starał się nie tylko myślenie, ale i mowę wyzwolić spod władzy praw asocjacji, by jedno i drugie w jednakowym stopniu podporządkować prawom kształtowania się struktury. Lecz, o dziwo, kierunek ten nie tylko nie posunął naprzód teorii myślenia i mowy, lecz w porównaniu z poprzednimi uczynił raczej krok wstecz.

Przedstawiciele tego kierunku zachowali pogląd, jakoby istniała głęboka przepaść między myśleniem i mową. Stosunek między myślą i słowem przedstawiali sobie jako zwykłą analogię, jako sprowadzenie obu do wspólnego mianownika strukturalnego, a w genezie pierwszych sensownych słów dziecka dopatrywali się analogii do intelektualnych operacji szympansa w doświadczeniach Köhlera. Według nich, słowo jest elementem struktury przedmiotu i uzyskuje pewne znaczenie funkcjonalne, podobnie jak pałka stanowi dla małpy element struktury sytuacji i służy do przyciągania owocu, czyli uzyskuje funkcjonalne znaczenie narzędzia. Tak więc związek między słowem a znaczeniem już nie jest pomyślany jako zwykła więź skojarzeniowa, lecz jako więź strukturalna. Jest to jakby krok naprzód. Jeśli jednak przyjrzymy się baczniej temu nowemu pojmowaniu sprawy, łatwo się przekonamy, że domniemany krok naprzód to zwykła iluzja i, prawdę mówiąc, stoimy jak dawniej przy rozbitym korycie psychologii asocjacyjnej.

Tak więc słowo i oznaczana nim rzecz tworzą jednolitą strukturę. Struktura ta jest absolutnie analogiczna do każdej innej strukturalnej więzi dwóch rzeczy i nie ma w niej niczego, co by było specyficzne dla słowa jako takiego. Dwa przedmioty, obojętne czy jest to pałka i owoc, czy słowo i przedmiot, łączą się w jedną strukturę wedle tych samych praw. Tak więc słowo tutaj znowu nie jest niczym innym jak tylko rzeczą w szeregu innych rzeczy; jest rzeczą i łączy się z innymi rzeczami wedle ogólnych strukturalnych praw łączenia się rzeczy. To zaś, co wyróżnia słowo od wszelkiej innej rzeczy, a jego strukturę od wszelkiej innej struktury, także to, jak słowo reprezentuje w świadomości rzecz, i to wreszcie, co słowo czyni słowem — wszystko to uchodzi uwagi badaczy. Nowa psychologia tak samo jak dawna negowała specyfikę słowa i jego stosunek do znaczenia, topiła te stosunki w morzu najrozmaitszych związków strukturalnych.

Dla wyjaśnienia koncepcji psychologii strukturalnej można by przytoczyć ten sam przykład ilustrujący naturę słowa, którym się posłużyłem, referując poglądy asocjacjonistów na temat istoty związków między słowem i znaczeniem. W przykładzie tym była mowa o tym, że słowo ewokuje znaczenie tak samo, jak płaszcz wywołuje obraz człowieka, którego przyzwyczailiśmy się w nim widzieć. Identycznie jest w psychologii strukturalnej, według której płaszcz i noszący go człowiek tworzą tak samo zwartą strukturę jak słowo i rzecz. To, że płaszcz może nam przypomnieć jego właściciela, a wygląd człowieka jego płaszcz, nowa psychologia tłumaczy prawami struktury.

Tak więc zamiast zasady kojarzenia mamy zasadą struktury, która tak samo w sposób uniwersalny i nie zróżnicowany obejmuje wszystkie stosunki między rzeczami. Od przedstawicieli dawnego kierunku słyszymy, że związek między słowem i znaczeniem kształtuje się tak samo jak związek między pałką i bananem. Czyż jednak nie jest to ta sama więź, którą ilustruje nasz przykład? Rzecz w tym, że nowa psychologia podobnie jak dawna wyklucza wszelką możliwość wyjaśnienia specyficznych stosunków między słowem i znaczeniem, albowiem stoi na stanowisku, że niczym się one nie różnią od wszelkich innych możliwych stosunków międzyprzedmiotowych. Wszystkie koty są szare w mroku powszechnej strukturalności, podobnie jak dawniej nie sposób je było rozróżnić w mroku uniwersalnej asocjacyjności.

Ach chciał zastąpić asocjację tendencją determinującą, psychologia postaci — zasadą struktury; cóż, kiedy oba te kierunki zachowują oba podstawowe momenty dawnej teorii; przyjmują, po pierwsze, że związek słowa ze znaczeniem jest identyczny ze związkiem dowolnych dwóch przedmiotów; po drugie, że znaczenie słowa nie podlega rozwojowi. Jak w dawnej psychologii, tak i w psychologii postaci przyjmuje się, że rozwój znaczenia słowa kończy się w chwili jego powstania. Oto dlaczego zmieniające się kierunki psychologiczne, które poważnie przecież rozwinęły takie działy psychologii jak teoria spostrzegania i pamięci, sprawiają wrażenie ciągłego dreptania w miejscu czy kręcenia się w kółko, gdy chodzi o problem myślenia i mowy. Nowa zasada wypiera starą, przy czym jest z reguły biegunowo przeciwna, ale w teorii myślenia i mowy obie są tak do siebie podobne jak bliźnięta jednojajowe. Okazuje się, że bywa tak, jak powiada francuskie przysłowie: im bardziej się coś zmienia, tym bardziej pozostaje tym, czym jest.

Jeśli w teorii mowy nowa psychologia utrzymuje się na dawnych pozycjach i całkowicie podtrzymuje pogląd, że myśl jest niezależna od słowa, to w dziedzinie teorii myślenia czyni wyraźny krok wstecz. Oto psychologowie postaci skłonni są odrzucić wszelkie prawidłowości specyficzne dla myślenia jako takiego i roztopić je w ogólnych prawach struktury. Szkoła würzburska nadała myśli rangę aktu czysto duchowego, słowo zaś poddała władzy zmysłowych skojarzeń. To był jej główny błąd. Ale przynajmniej potrafiła odróżnić specyficzne prawa łączenia się, ruchu i biegu myśli od bardziej elementarnych praw łączenia się i biegu wyobrażeń i spostrzeżeń. Pod tym względem stała wyżej od nowej psychologii. Psychologowie postaci, którzy do wspólnego strukturalnego mianownika sprowadzili spostrzeżenia kury domowej, intelektualną operację szympansa, pierwsze sensowne słowo dziecka i twórcze myślenie człowieka, nie tylko zatarli wszelkie granice między strukturą sensownego wyrazu a strukturą pałki i banana, lecz nawet granice między myśleniem w jego najwyższych formach a najbardziej elementarnym spostrzeżeniem.

Spróbujemy podsumować to, do czego nas doprowadza ten zwięzły krytyczny przegląd głównych teorii myślenia i mowy. Wszystko, co jest wspólne tym wytworom współczesnej myśli psychologicznej, łatwo da się ująć w dwóch podstawowych zasadach. Po pierwsze, żaden z tych kierunków nie uchwycił w psychologicznej naturze słowa tego, co jest najważniejsze, podstawowe i centralne, tego, co czyni słowo słowem i bez czego słowo przestaje być sobą samym: zawartego w nim uogólnienia jako zupełnie swoistego sposobu odbicia rzeczywistości w świadomości. Po drugie, wszystkie te teorie analizują słowo i jego znaczenie w oderwaniu od wszelkiego rozwoju. Oba te momenty są wewnętrznie z sobą powiązane, albowiem tylko adekwatne pojmowanie psychologicznej natury słowa pozwala zrozumieć możliwości rozwojowe słowa i jego znaczenia. W jakiej mierze różne kolejne kierunki podzielają opinię w kwestii obu tych momentów, w takiej mierze nie różnią się od siebie. Toteż walka, którą w dziedzinie teorii myślenia i mowy toczą z sobą poszczególne kierunki we współczesnej psychologii, przywodzi na myśl humorystyczny wiersz Heinego o rządach szacownego, wiernego sobie aż do śmierci starego Szablona, który zginął pchnięty kindżałem buntownika:

Gdy w chórze trąb biesiadnych podzielili
Następcy królestwo i tron,
Nowy Szablon, poszła fama,
Kubek w kubek jak stary Szablon.

II

Odkrycie zmienności znaczeń słów i ich rozwoju jest odkryciem podstawowym i tylko ono może wyprowadzić z impasu całą teorię myślenia i mowy. Znaczenie słowa zmienia się wraz z rozwojem dziecka, zmienia się przy różnych sposobach funkcjonowania myśli. Jest strukturą raczej dynamiczną niż statyczną. Ustalenie zmienności znaczeń stało się możliwe wówczas, gdy określono poprawnie istotę samego znaczenia. Ta zaś daje się poznać przede wszystkim w uogólnieniu, które stanowi podstawową cechę każdego słowa, albowiem każde słowo uogólnia.

Skoro jednak znaczenie słowa może zmieniać swą wewnętrzną naturę, to zmianom podlega również stosunek myśli do słowa. By zrozumieć zmienność i dynamikę stosunków myśli do słowa, trzeba wprowadzić do rozwiniętego w naszym badaniu genetycznego schematu zmian znaczeniowych jak gdyby przekrój poprzeczny. Trzeba wyjaśnić funkcjonalną rolę znaczenia słowa w akcie myślenia.

Dotychczas nie było jeszcze okazji, by przyjrzeć się całości procesu myślenia werbalnego. Lecz mamy już dość niezbędnych danych, aby w najogólniejszych zarysach nakreślić jego przebieg. Spróbujmy naszkicować pełny obraz złożonej struktury realnego procesu myślowego i jego skomplikowany przebieg od pierwszego, jeszcze mglistego momentu powstania myśli do jej ostatecznego wykończenia w postaci sformułowania werbalnego. W tym celu trzeba przejść od aspektu genetycznego do funkcjonalnego i naszkicować nie proces rozwoju znaczeń i zmian ich struktury, lecz proces funkcjonowania znaczeń w żywym przebiegu myślenia werbalnego. Jeżeli potrafimy tego dokonać, udowodnimy tym samym, że każdy szczebel rozwojowy ma nie tylko swoistą strukturę znaczenia werbalnego, lecz również właściwy sobie swoisty stosunek myślenia do mowy, wyznaczany przez tę strukturę. Jak wiadomo, problemy funkcjonalne najłatwiej rozwiązywać wówczas, gdy badanie dotyczy rozwiniętych i najwyższych form jakiejś czynności, w której cała zawiłość struktury funkcjonalnej jawi się w postaci rozczłonkowanej i dojrzałej. Pozostawmy więc na razie na boku problemy rozwoju i przeanalizujmy stosunek myśli do słowa w rozwiniętej świadomości.

Po pierwszych już próbach roztacza się przed nami wspaniały, złożony i niezwykle subtelny obraz, przewyższający subtelnością swojej architektoniki wszystkie schematy badaczy o najwspanialszej nawet wyobraźni. Potwierdza się słuszność wypowiedzi Tołstoja, że oto „stosunek słowa do myśli i tworzenie się nowych pojęć jest jakże skomplikowanym tajemniczym i delikatnym procesem duszy".

Zanim zajmiemy się schematycznym opisem tego procesu, poświęcimy słów kilka głównej i przewodniej idei, której rozwinięcie i objaśnienie wypełni całe dalsze badanie. Tę centralną ideę można wyrazić w następującej ogólnej formule: stosunek myśli do słowa to przede wszystkim nie rzecz, lecz proces, to ruch od myśli do słowa i przeciwnie, od słowa do myśli. W świetle analizy psychologicznej stosunek ten jest rozwijającym się procesem, obejmującym szereg faz i okresów, procesem podlegającym różnym zmianom, które ze względu na najbardziej istotne ich cechy można nazwać rozwojem w ścisłym tego słowa znaczeniu. Oczywiście, nie jest to rozwój w sensie, jaki zwykle mamy na myśli mówiąc o wieku, lecz rozwój funkcjonalny; rozwojem jest ruch samego procesu myślenia od myśli do słowa. Myśl nie jest wyrażona w słowie, lecz spełnia się w słowie. Można dlatego mówić o stawaniu się (o jedności bytu i niebytu) myśli w słowie. Każda myśl dąży do zjednoczenia czegoś z czymś, do ustalenia związku między czymś a czymś. Każdą myśl cechuje ruch, przebieg, rozwój, słowem — każda spełnia jakąś funkcję, jakąś pracę, rozwiązuje jakieś zadanie. Tok myśli jest wewnętrznym ruchem poprzez szereg poziomów, jak przejście myśli w słowo i słowa w myśl. Toteż podstawowym zadaniem analizy badającej stosunek myśli do słowa jako ruchu od myśli do słowa jest badanie faz, z których ów ruch się składa, odróżnianie szeregu poziomów, przez które ucieleśniająca się w słowie myśl przechodzi. Tu właśnie przed badaczem odkrywają się rzeczy, ,,o których nawet filozofom się nie śniło".

Analiza pozwala nam przede wszystkim odróżnić dwie płaszczyzny w samej mowie. Badania wykazują, że znaczeniowa, semantyczna strona mowy oraz jej strona zewnętrzna, foniczna, fizyczna tworzą prawdziwą jedność, niemniej ruch każdej z nich podlega własnym prawom. Jedność mowy jest jednością złożoną, a nie homogeniczną i jednorodną. Ruch w aspekcie semantycznym i fizycznym stwierdzamy w wielu faktach z zakresu rozwoju mowy dziecka. Przytoczymy dwa fakty najważniejsze.

Zewnętrzny aspekt mowy rozwija się u dziecka, jak wiadomo, od słowa do połączenia dwóch lub trzech słów, dalej od prostego zdania do ich łańcucha, do zdań złożonych i wreszcie do mowy wiązanej, składającej się z rozwiniętego szeregu wypowiedzi. Tak więc dziecko, opanowując fizyczny aspekt mowy, idzie od części do całości. Wiadomo również, że od strony znaczeniowej pierwsze słowo dziecka jest właśnie całym zdaniem. W rozwoju semantycznej strony mowy dziecko zaczyna od całości, od zdania, a dopiero potem przechodzi do opanowania cząstkowych jednostek znaczeniowych, znaczeń poszczególnych słów, rozbijając swą zwartą wyrażoną w jednowyrazowym zdaniu myśl na szereg poszczególnych, wzajemnie powiązanych znaczeń słownych. Jeśli więc spojrzymy na moment początkowy i końcowy w rozwoju semantycznej i fizycznej strony mowy, to łatwo się przekonamy, że rozwój idzie w dwóch przeciwnych kierunkach. Strona znaczeniowa mowy rozwija się od całości do części, od zdania do słowa, natomiast jej strona zewnętrzna — od części do całości, od słowa do zdania.

Już ten jeden fakt pozwala dostrzec konieczność rozróżniania ruchu mowy od strony jej treści i ruchu od strony jej brzmienia. Ruchy te nie są zbieżne, nie zlewają się w jedną linię, lecz mogą przebiegać tak, jak w przytoczonym przykładzie, po liniach biegnących w przeciwnych kierunkach. Nie świadczy to bynajmniej o jakiejś przepaści między obu tymi stronami mowy lub o ich autonomiczności i niezależności. Wprost przeciwnie, ich rozróżnienie jest pierwszym niezbędnym krokiem ku stwierdzeniu ich wewnętrznej jedności. Jedność ta dopuszcza istnienie osobnego ruchu w każdej z tych stron mowy i istnienie złożonych stosunków między tymi ruchami. Lecz badanie stosunków leżących u podstaw jedności mowy można było zacząć dopiero wówczas, gdy dzięki analizie rozróżniliśmy te jej strony, między którymi jedynie mogą istnieć owe zawiłe stosunki. Gdyby obie strony mowy były tożsame, gdyby zlewały się w jedną linię, to nie można by było mówić o jakichkolwiek stosunkach w wewnętrznej strukturze mowy. W naszym przykładzie owa wewnętrzna jedność obu stron mowy o przeciwnych kierunkach w procesie rozwoju dziecka występuje nie mniej plastycznie jak ich wzajemna rozbieżność. Myśl dziecka rodzi się początkowo jako jakaś mglista i nierozczłonkowana całość, i właśnie dlatego musi znaleźć swój wyraz po stronie werbalnej w oddzielnym słowie. Dziecko jak gdyby wybiera dla swej myśli szatę słowną na miarę. W miarę, jak myśl dziecka ulega rozczłonkowaniu i ponownemu połączeniu się w całość, dziecko przechodzi w mowie od części do rozczłonkowanej całości. I odwrotnie, w miarę jak dziecko w mowie przechodzi od części do rozczłonkowanej całości w zdaniu — może również odpowiednio w myśleniu przejść od nierozczłonkowanej całości do części. Tak więc myśl i słowo od samego początku wcale nie są skrojone wedle jednego szablonu. W pewnym sensie można by powiedzieć, że istnieje między nimi raczej przeciwieństwo niż zbieżność. Struktura mowy nie jest zwykłym zwierciadlanym odbiciem struktury myśli; nie można jej wdziać na myśl jak gotową szatę. Mowa nie jest wyrazem gotowej myśli. Myśl przedzierzgnąwszy się w mowę zmienia się strukturalnie i rodzajowo. Myśl nie jest wyrażona w słowie, lecz spełnia się w nim. Toteż przeciwległe ukierunkowane procesy rozwojowe treściowej i dźwiękowej strony mowy tworzą prawdziwą jedność, właśnie przez swe przeciwległe ukierunkowanie.

Drugi, równie kardynalny fakt dotyczy późniejszego okresu rozwoju. Piaget, jak już wspomniałem, ustalił, że dziecko wcześniej opanowuje złożoną strukturę zdania pobocznego ze spójnikami „bo", „mimo że", „ponieważ", „chociaż", niż struktury semantyczne odpowiadające tym formom syntaktycznym. Gramatyka wyprzedza w rozwoju dziecka jego logikę. Dziecko, które zupełnie poprawnie i adekwatnie używa spójników wyrażających najrozmaitsze zależności przyczynowe, czasowe i inne, w ciągu całego okresu szkolnego nie uświadamia sobie jeszcze w swojej mowie spontanicznej i w odpowiedniej sytuacji sensu spójników i nie umie ich stosować w sposób zamierzony. A to znaczy, że przy opanowywaniu trudnych struktur składniowych rozwój strony semantycznej nie pokrywa się z rozwojem strony fizycznej. Analiza słowa mogłaby wykazać, że ta rozbieżność gramatyki z logiką w rozwoju mowy dziecka znowu, jak poprzednio, nie tylko nie wyklucza ich jedności, lecz przeciwnie, właśnie ona tylko umożliwia wewnętrzną jedność znaczenia i słowa, jedność, która jest wyrazem złożonych stosunków logicznych.

Może mniej bezpośrednio, lecz za to jeszcze plastyczniej widać ową rozbieżność między stroną semantyczną i fizyczną w funkcjonowaniu myśli rozwiniętej. Chcąc to wykryć, musimy przenieść naszą analizę z płaszczyzny genetycznej na funkcjonalną. Najpierw jednak zauważmy, że już fakty zaobserwowane w genezie mowy pozwalają wysunąć pewne istotne wnioski odnośnie do strony funkcjonalnej. Jeżeli rozwój strony znaczeniowej mowy we wczesnym dzieciństwie ma kierunek przeciwny niż rozwój strony dźwiękowej, to jest rzeczą zrozumiałą, że bez względu na to, w jakim punkcie zaczniemy rozpatrywać wzajemne relacje między tymi dwiema stronami mowy, nigdy nie znajdziemy pełnej zbieżności.

Lecz o wiele bardziej przekonująco przemawiają fakty, które bezpośrednio wynikają z funkcjonalnej analizy mowy. Są one dobrze znane współczesnemu psychologicznie nastawionemu językoznawstwu. Z wielu tego rodzaju faktów na pierwszym miejscu wymienić należy rozbieżność podmiotu i orzeczenia gramatycznego z psychologicznym.

„Nie ma chyba — mówi Vossler — bardziej fałszywego sposobu, interpretacji duchowej treści jakiegoś zjawiska językowego, aniżeli interpretacja gramatyczna. Tu muszą powstawać pomyłki w rozumieniu, spowodowane niezgodnością psychologicznego i gramatycznego podziału mowy. Uhland rozpoczyna prolog do swego Księcia Ernesta słowami „Surowe widowisko rozegra się przed wami". Podmiotem gramatycznym jest „surowe widowisko", a orzeczeniem „rozegra się". Jeśli jednak zważyć, jaka jest psychologiczna struktura tej wypowiedzi, co chciał powiedzieć poeta, podmiotem jest „rozegrać się", a „surowe widowisko" — orzeczeniem. Poeta chciał wyrazić myśl: to, co zobaczycie, jest tragedią. W świadomości słuchacza pierwsze było wyobrażenie, że przed nim rozegra się widowisko. O tym właśnie jest mowa w tym zdaniu, to więc jest psychologicznym podmiotem. Tym nowym, co się mówi o podmiocie, jest wyobrażenie tragedii, a to właśnie jest psychologicznym orzeczeniem.

Jeszcze lepiej ilustruje ową rozbieżność gramatycznego i psychologicznego podmiotu i orzeczenia taki oto przykład. W zdaniu: „zegarek upadł", oczywiście „zegarek" jest podmiotem, a „upadł" — orzeczeniem. Ale przypuśćmy, że zdanie to zostaje wypowiedziane dwukrotnie w różnych sytuacjach, a więc w tej samej formie wyraża dwie różne myśli. Oto zauważam, że zegarek stoi. Pytam o przyczynę i otrzymuję odpowiedź, że zegarek upadł. W tym wypadku w mojej świadomości zaistniało wcześniej wyobrażenie zegarka, a więc zegarek jest tutaj podmiotem psychologicznym, jest tym, o czym jest mowa. Jako drugie powstało wyobrażenie, że zegarek upadł i ten czasownik jest tu psychologicznym orzeczeniem, tym, co mówi o podmiocie. Gramatyczny podział zdania pokrywa się tu z psychologicznym. Lecz może się zdarzyć i tak, że się nie pokryje.

Pracując przy biurku, słyszę hałas spadającego przedmiotu. Pytam, co upadło, i słyszę tę samą odpowiedź: „Upadł zegarek". W tym wypadku w świadomości wcześniejsze jest wyobrażenie upadku. Czasownik „upadł" jest tym, o czym jest mowa w zdaniu, a więc jest psychologicznym podmiotem. Tym zaś, co się mówi o tym podmiocie, a co zjawiło się w świadomości jako drugie, jest wyobrażenie „zegarek"; ono też jest tu psychologicznym orzeczeniem. Właściwie myśl tę można wyrazić tak: to, co upadło, jest zegarkiem. Wówczas zbiegłoby się orzeczenie psychologiczne z gramatycznym. Lecz w naszym przykładzie tak nie jest. Analiza dowodzi, że w złożonej wypowiedzi każda część zdania może się stać psychologicznym orzeczeniem i wówczas otrzymuje akcent logiczny, którego funkcją semantyczną jest właśnie wyodrębnianie psychologicznego orzeczenia. „Kategoria gramatyczna jest do pewnego stopnia skamieliną kategorii psychologicznej — powiada Herman Paul — i dlatego należy ją ożywić akcentem logicznym, który uwydatnia jej strukturę semantyczną". Paul udowodnił, że za jedną i tą samą strukturą gramatyczną mogą się ukrywać różne postawy duchowe. Nie jest wykluczone, że zgodność między gramatyczną strukturą i psychologiczną strukturą mowy nie jest tak częsta, jak się nam wydaje. Jest to raczej nasz postulat, który rzadko albo i nigdy się nie ziszcza. Wszędzie — w fonetyce i morfologii, w słownictwie i semantyce, nawet w rytmice, metryce i muzyce — za gramatycznymi, a więc formalnymi kategoriami kryją się kategorie psychologiczne. Raz się pokrywają, kiedy indziej się rozchodzą. Można mówić nie tylko o psychologicznych elementach formy i znaczeniach, o psychologicznych podmiotach i orzeczeniach, lecz równie dobrze można mówić o psychologicznych: liczbie, rodzaju, przypadku, zaimku, części zdania, stopniu najwyższym, czasie przyszłym itd. Na równi z gramatycznymi i formalnymi pojęciami podmiotu, orzeczenia i rodzaju trzeba było przyjąć istnienie ich psychologicznych sobowtórów, czy też pierwowzorów. To, co z punktu widzenia języka jest błędem, może mieć wartość artystyczną, jeżeli jest tworem samorodnego talentu. Wyrażona wierszem myśl Puszkina, „jak rumianych ust bez uśmiechu, tak ruskiej mowy bez błędu gramatycznego nie lubię", ma głębsze znaczenie, niż to się niektórym wydaje. Zupełną likwidację niezgodności na korzyść ogólnego i na pewno słusznego wyrażenia można osiągnąć tylko poza językiem i jego nawykami — w matematyce. Kartezjusz pierwszy chyba dostrzegł w matematyce myślenie, które choć pochodzi z języka, przezwycięża go. Można powiedzieć tylko jedno: nasz zwykły język potoczny na skutek właściwych mu wahań i niezgodności o charakterze gramatycznym i psychologicznym jest w stanie chwiejnej równowagi między ideałami matematycznej i fantastycznej harmonii i w nieustannym ruchu, który nazywamy ewolucją.

Jeżeli wszystkie te przykłady przytoczyłem, by wykazać niezgodność między fizyczną i semantyczną stroną mowy, to jednak chcę podkreślić, że owa niezgodność nie tylko nie wyklucza jedności obu stron, lecz przeciwnie, jedność tę zakłada. Przecież owa niezgodność nie tylko nie przeszkadza, by myśl urzeczywistniała się w słowie, lecz jest nawet koniecznym warunkiem, by ruch od myśli do słowa mógł się realizować. Oto dwa przykłady na dowód, jak zmiany w strukturze formalnej i gramatycznej radykalnie zmieniają sens mowy; przykłady te obrazują wewnętrzną zależność między dwoma planami mowy. Kryłow w bajce Ważka i mrówka zastąpił lafontainowskiego konika polnego ważką i nadał jej zupełnie nieodpowiedni epitet „trzpiotka". W języku francuskim słowo oznaczające konika polnego (la cigale) jest rzeczownikiem rodzaju żeńskiego, i dlatego bardzo dobrze nadaje się do tego, by w jego obrazie ucieleśnić kobiecą lekkomyślność i beztroskę. Tymczasem w dosłownym przekładzie rosyjskim: „Konik polny i mrówka" — owa cecha trzpiotowości musi przepaść. Toteż u Kryłowa rodzaj gramatyczny zmajoryzował realne znaczenie i oto konik polny przedzierzgnął się w ważkę, przy czym poeta nie odjął jej żadnej cechy konika polnego (skakała, śpiewała), chociaż ważka nie skacze i nie śpiewa. Adekwatny przekaz całej pełni treści wymagał, by koniecznie utrzymać kategorię gramatyczną rodzaju żeńskiego dla bohaterki bajki.

Coś przeciwnego zdarzyło się w przekładzie wiersza Heinego Sosna i palma. W języku niemieckim „sosna" jest rzeczownikiem rodzaju męskiego. W tym zestawieniu cała historia uzyskuje symboliczne znaczenie miłości do kobiety i dlatego Tiutczew chcąc ten odcień znaczeniowy utworu w języku niemieckim utrzymać w przekładzie zastąpił sosnę cedrem.

Lermontow, tłumacząc tenże wiersz ściśle, pozbawił go tego odcienia zmysłowego i przez to nadał mu zupełnie inny sens, bardziej oderwany i uogólniony. Tak oto zmiana jednego gramatycznego szczegółu zmienia w odpowiednich warunkach całą znaczeniową stronę mowy.

Jeżeli spróbujemy podsumować wyniki analizy, to możemy powiedzieć, że rozbieżność między obiema stronami mowy, obecność wewnętrznej strony mowy, utajonej w słowach, samodzielność gramatyki myśli, składni znaczeń słów każą nam widzieć w najprostszej wypowiedzi nie jakiś raz na zawsze dany, stały stosunek między znaczeniową i foniczną stroną mowy, lecz ruch, przejście od składni znaczeń do składni słów, przekształcenie gramatyki myśli w gramatykę słów, zmianę rodzajową struktury znaczeniowej przy jej realizacji w słowie.

Jeżeli zaś fizyczna strona mowy nie pokrywa się z semantyczną, to wypowiedź słowna nie może powstać od razu w gotowej, pełnej postaci, albowiem składnia semantyczna i słowna powstają, jak widzieliśmy, nie jednocześnie i nie razem, lecz przechodzą jedna w drugą. Ów złożony proces przejścia od znaczeń do dźwięków rozwija się i tworzy jedną z głównych linii rozwojowych w doskonaleniu się myślenia werbalnego. Podział mowy na semantykę i fonologię nie jest dany od razu i od samego początku, lecz powstaje w toku rozwoju: dziecko musi odróżnicować oba aspekty mowy, uświadomić sobie różnicę między nimi i naturę każdego z nich, aby możliwe się stało owo stąpanie po szczeblach, które siłą rzeczy musi istnieć w żywym procesie sensownego mówienia. Pierwotnie widzieliśmy u dziecka brak uświadomienia sobie form słowa, znaczeń słowa oraz brak zróżnicowania ich obu. Słowo i jego strukturę dźwiękową dziecko percypuje jako część rzeczy lub jako jej cechę, nieodłączną od innych jej cech. Zjawisko takiej percepcji cechuje prawdopodobnie każdą prymitywną świadomość językową.

Humboldt opowiada anegdotę, jak to pewien prosty człowiek, słuchając rozmowy dwóch studentów astronomii o gwiazdach, zapytał: „Rozumiem, że różnymi przyrządami ludzie potrafili zmierzyć odległość od Ziemi do najodleglejszych gwiazd i dowiedzieć się, gdzie się one znajdują i jak się poruszają. Ale skąd ludzie wiedzą, jak się gwiazdy nazywają?" Wydawało mu się, że nazw gwiazd można się dowiedzieć tylko od nich samych. Proste doświadczenia z dziećmi dowodzą, że jeszcze w wieku przedszkolnym dziecko objaśnia nazwy przedmiotów ich cechami: „krowa nazywa się «krową», bo ma rogi; «cielę» — bo jego rogi są jeszcze maleńkie; «koń» — bo nie ma rogów; «pies» — bo nie ma rogów i jest mały; a «auto» — bo w ogóle nie jest zwierzątkiem".

Na pytanie, czy można nazwę jednego przedmiotu zastąpić inną, np. czy można krowę nazwać atramentem, a atrament krową, dzieci odpowiadają, że nie, bo atramentem się pisze, a krowa daje mleko. Przeniesienie nazwy oznacza jak gdyby również przeniesienie cechy jednej rzeczy na drugą. Tak ściśle i nierozłącznie wiązane są wzajemnie cechy rzeczy z jej nazwą. Jak trudno dziecku przenosić nazwę jednej rzeczy na drugą, widać z doświadczeń, w których wedle instrukcji umownie nazywano przedmioty nieprawdziwie. W eksperymencie zamieniono nazwy „krowa" — „pies" oraz „okno" — „atrament". Jeżeli pies ma rogi, to czy daje mleko?" — zapytano dziecko. — „Daje". „A czy krowa ma rogi?" — „Ma". „Przecież krowa to pies, a czy pies ma rogi?" •— „Pewnie, bo jeżeli pies nazywa się «krową», a przecież tak się nazywa —■ to powinien mieć rogi. Jeżeli pies nazywa się «krową», to znaczy, że powinien mieć i rogi. U takiego psa, który nazywa się «krową», muszą być jakieś małe rogi".

Ten przykład poucza, jak trudno dziecku oddzielić nazwę rzeczy od jej cech i jak cechy rzeczy niczym majątek za właścicielem podążają za nazwą przy jej przeniesieniu. Identyczne rezultaty otrzymujemy, pytając o cechy atramentu i okna, gdy zamieniamy ich nazwy. Najpierw z wielką trudnością otrzymujemy prawidłowe odpowiedzi, lecz na zapytanie, czy atrament jest przezroczysty, otrzymujemy odpowiedź przeczącą. „Ale przecież atrament to okno, a okno to atrament". „A jak atrament, to atrament jest nieprzezroczysty".

Przykład ten miał tylko zilustrować zasadę, że oba aspekty słowa, dźwiękowy i znaczeniowy, stanowią dla dziecka bezpośrednią jedność, nie odróżnicowaną i nie uświadomioną. Jedną z najważniejszych linii w rozwoju mowy dziecka jest właśnie to, że ono zaczyna odróżnicowywać i uświadamiać sobie ową jedność. Tak więc w początkach rozwoju występuje zlanie się obu stron mowy, a potem stopniowe ich rozdzielenie tak, że dystans między nimi rośnie wraz z wiekiem i każdemu szczeblowi rozwoju znaczeń wyrazów i szczeblowi uświadamiania ich sobie odpowiada własny specyficzny stosunek semantycznej i fizycznej strony mowy oraz własna specyficzna droga przejścia od znaczenia do dźwięku. Ze słabym stopniem rozgraniczenia obu stron mowy wiąże się ograniczona możliwość wyrażania myśli i jej rozumienia w młodszym wieku. W świetle poczynionych we wstępie uwag na temat funkcji komunikacyjnej znaczeń staje się jasne, że werbalne porozumienie się dziecka pozostaje w bezpośrednim związku z różnicowaniem znaczeń wyrazów i uświadamianiem ich sobie.

W celu uzupełnienia tej myśli omówmy pewną niezwykle istotną właściwość struktury znaczeniowej słów, o której była mowa przy analizie rezultatów eksperymentu. Tam rozróżniałem w strukturze semantycznej słowa jego odniesienie przedmiotowe i jego znaczenie oraz próbowałem wykazać, że jedno nie jest zbieżne z drugim. Od strony funkcjonalnej pozwoliło to rozróżnić w słowie funkcję indykatywną i nominatywną, z jednej strony, i funkcję sygnifikatywną, z drugiej. Porównując te stosunki strukturalne i funkcjonalne na początku, w środku i na końcu rozwoju, zauważymy następującą prawidłowość genetyczną: na początku rozwoju istnieje w strukturze słowa tylko jego odniesienie przedmiotowe a z funkcji tylko indykatywną i nominatywna. Znaczenie niezależne od odniesienia przedmiotowego i sygnifikacja niezależna od wskazywania na przedmiot i nazywania go powstają później i rozwijają się tymi drogami, które wyżej starałem się prześledzić i zarysować.

Najważniejsze jednak jest to, że te strukturalne i funkcjonalne właściwości słowa, gdy tylko powstały, cechuje u dziecka ukierunkowanie w dwie przeciwległe strony. Po pierwsze, odniesienie przedmiotowe słowa wyrażone jest u dziecka o wiele wyraźniej i silniej niż u dorosłego, bo dla dziecka słowo jest częścią przedmiotu, jedną z jego cech i z nim zespala się nieporównanie ściślej niż słowo człowieka dorosłego. To właśnie warunkuje o wiele większą wagę odniesienia przedmiotowego w słowie dziecka. Z drugiej zaś strony właśnie dlatego, że słowo wiąże się u dziecka z przedmiotem ściślej niż u dorosłego i jest jak gdyby częścią przedmiotu, łatwiej też niż u dorosłego może się od przedmiotu oderwać, zastąpić go w myślach i żyć życiem samodzielnym. Tak więc słabe odróżnicowanie odniesienia przedmiotowego i znaczenia słów powoduje, że słowo dziecka jest jednocześnie i bliższe, i bardziej odległe od rzeczywistości niż słowo człowieka dorosłego. A zatem: dziecko początkowo nie różnicuje znaczenia słów i przedmiotu, znaczenia i formy dźwiękowej słowa, lecz dopiero w miarę rozwoju uogólnienia oraz pod koniec rozwoju, kiedy to tam, gdzie napotykamy już prawdziwe pojęcie, powstają złożone stosunki między rozczłonkowanymi stronami mowy, o których była mowa wyżej.

Temu rosnącemu z wiekiem różnicowaniu dwóch stron mowy towarzyszy również przebywanie przez myśl drogi rozwojowej, jaką jest przekształcanie składni znaczeń w składnię słów. Myśl wyciska pieczęć akcentu logicznego na jednym z wyrazów zdania, wyodrębniając w ten sposób orzeczenie psychologiczne, bez którego żadne zdanie nie może być zrozumiałe. Mówienie wymaga przejścia z planu wewnętrznego na zewnętrzny, a rozumienie zakłada ruch odwrotny, od planu zewnętrznego do wewnętrznego.

III

Pójdźmy jednak o krok dalej po wyznaczonej drodze i wniknijmy nieco głębiej w wewnętrzną stronę mowy. Semantyczny aspekt mowy jest dopiero początkowym i pierwszym z wszystkich jej aspektów wewnętrznych. Za nim jawi się przed badaczem problem mowy wewnętrznej. Bez poprawnego rozumienia psychologicznej natury mowy wewnętrznej nie może być mowy o wytłumaczeniu stosunku myśli do słowa w jego prawdziwej złożoności, aczkolwiek jest to najbardziej chyba zagmatwany problem z wszystkich dotyczących teorii myślenia i mowy. Toteż wart jest specjalnego badania; oczywiście, nie można nie przytoczyć niektórych podstawowych danych z badań nad mową wewnętrzną, bez których analiza stosunku myśli do słowa nie wydaje się możliwa.

Gmatwanina zaczyna się od niejasności terminologicznych. Spotykany w literaturze termin „mowa wewnętrzna" lub „endofazja" odnosi się do najrozmaitszych zjawisk. Z tego wynika szereg nieporozumień, albowiem uczeni często dyskutują o różnych rzeczach oznaczając je tym samym terminem. Jakakolwiek systematyzacja naszej wiedzy o naturze mowy wewnętrznej jest niemożliwa bez uzgodnienia terminologii. Nikt się dotychczas tym nie zajął, toteż próżno szukać w literaturze jakiegoś systematycznego opisu najprostszych choćby danych faktycznych odnoszących się do mowy wewnętrznej.

Pierwotnie pojmowano mowę wewnętrzną jako pamięć werbalną. Można przecież wyrecytować z pamięci wiersz, ale można także odtworzyć go tylko w wyobraźni. Słowo z równym powodzeniem można zastąpić jego wyobrażeniem, obrazem pamięciowym, jak każdy inny przedmiot. Wówczas mowa wewnętrzna różni się od zewnętrznej tak samo jak wyobrażenie przedmiotu od realnego przedmiotu. Tak też rozumieli mowę wewnętrzną autorzy francuscy, którzy próbowali zbadać, w jakich modelach pamięci — akustycznych, optycznych, motorycznych i syntetycznych — zachodzi to przypominanie sobie słów. Jak zobaczymy, pamięć werbalna jest jednym z momentów stanowiących o naturze mowy wewnętrznej, sama przez się jednak nie tylko nie wyczerpuje tego pojęcia, lecz nawet bezpośrednio się z nim nie pokrywa. Dawni autorzy zawsze kładli znak równości między odtwarzaniem słów w wyobraźni a mową wewnętrzną. W istocie są to dwa różne procesy.

Drugie znaczenie mowy wewnętrznej wiązane bywa zwykle ze skróceniem zwykłego aktu mowy. Mowę wewnętrzną nazywa się wówczas mową bezgłośną, bezdźwięczną, niemą, a więc mową minus dźwięk, wedle znanej definicji Millera. Według Watsona, jest to ta sama mowa zewnętrzna, tylko nie doprowadzona do końca. Biechtieriew określa ją jako refleks mowy, nie ujawniony w jego części motorycznej, a Sieczenow jako odruch przerwany po przebyciu dwóch trzecich drogi. Takie pojmowanie mowy wewnętrznej może, oczywiście, stanowić jeden z elementów podrzędnych naukowego pojęcia mowy wewnętrznej. Stanowisko to jednak, podobnie jak pierwsze, nie tylko nie wyczerpuje całego pojęcia, lecz w ogóle się z nim nie pokrywa. Bezdźwięczna artykulacja jakiegoś słowa żadną miarą nie świadczy o obecności procesów mowy wewnętrznej. Ostatnio Schiłling zaproponował terminologiczne rozróżnienie mowy wewnętrznej od mówienia wewnętrznego, rozumiejąc przez to ostatnie tę samą treść, którą wspomniani autorzy nadawali pojęciu mowy wewnętrznej. Pojęcie to różni się od mowy wewnętrznej ilościowo i jakościowo. Ilościowo tym, że obejmuje tylko aktywne procesy czynności mowy, jakościowo zaś tym, że uwzględnia początkowo motoryczną czynność mowy. Z tego punktu widzenia mówienie wewnętrzne to cząstkowa funkcja mowy wewnętrznej, to akt kinestetyczny o charakterze inicjującym, dostarczający impulsów które w ogóle nie znajdują odbicia w postaci ruchów artykulacyjnych, albo tylko w postaci ruchów niejasno wyrażonych i bezdźwięcznych, ruchów towarzyszących, wzmacniających lub hamujących funkcję myślową.

Trzecia wreszcie, najbardziej mglista interpretacja ujmuje mowę wewnętrzną nader szeroko. Nie tu miejsce na historyczny rozbiór tego stanowiska, aczkolwiek nie od rzeczy będzie spojrzeć na współczesną literaturę przedmiotu.

Goldstein nazywa mową wewnętrzną wszystko, co poprzedza motoryczny akt mówienia, całą w ogóle wewnętrzną stronę mowy, w której rozróżnia dwa momenty: wewnętrzną formę mowy lingwisty albo motywy mowy Wundta oraz owo nieokreślone, nie sensoryczne ani motoryczne, lecz specyficzne przeżycie mowy, które jest każdemu tak dobrze znane, że wymyka się dokładnej charakterystyce. Jednocząc w ten sposób w pojęciu mowy wewnętrznej całą wewnętrzną stronę każdej czynności mowy, łącząc pojęcie mowy wewnętrznej autorów francuskich ze słowem-pojęciem autorów niemieckich, Goldstein czyni z niej centralne ogniwo mowy. Słuszna jest część negatywna jego definicji, mianowicie podkreślenie, że znaczenie procesów sensorycznych i motorycznych jest w mowie wewnętrznej podrzędne. Część pozytywna jest jednak bardzo zagmatwana, i dlatego fałszywa. Trudno przecież się zgodzić z utożsamianiem centralnego punktu całej mowy z intuicyjnym przeżyciem, nie nadającym się do analizy funkcjonalnej, strukturalnej i w ogóle obiektywnej. Trudno też nie sprzeciwić się utożsamianiu mowy wewnętrznej z tym przeżyciem, w którym toną i znikają bez śladu jej dobrze wyodrębniające się w analizie psychologicznej poszczególne aspekty strukturalne. Owo centralne przeżycie mowy jest wspólne wszystkim rodzajom czynności mowy i już przez to absolutnie się nie nadaje do wyodrębniania w nim tej specyficznej i swoistej funkcji mowy, która jedynie zasługuje na nazwę mowy wewnętrznej. Chcąc wyciągnąć dalsze konsekwentne wnioski ze stanowiska Goldsteina, trzeba by stwierdzić, że jego mowa wewnętrzna wcale nie jest mową, lecz myślową i emocjonalno-wolicjonalną czynnością, ponieważ zawiera motywy mowy i myśl wyrażoną w słowie. W najlepszym wypadku czynność ta obejmuje w postaci nie rozczłonkowanej wszystkie poprzedzające proces mówienia procesy wewnętrzne, a więc całą wewnętrzną stronę mowy zewnętrznej.

Poprawne rozumienie mowy wewnętrznej powinno przyjąć jako punkt wyjścia to, że mowa wewnętrzna jest strukturą o specyficznej naturze psychologicznej, jest szczególnym rodzajem czynności mowy o zupełnie specyficznych właściwościach, którego stosunek do innych postaci czynności mowy jest bardzo złożony.

Zbadanie tych stosunków mowy wewnętrznej do myśli oraz do słowa wymaga przede wszystkim znalezienia specyficznych różnic między nią a myślą i słowem oraz wyjaśnienia jej wyjątkowej funkcji. Bo chyba nie jest wszystko jedno, czy mówimy do siebie czy do innych. Mowa wewnętrzna jest mową dla siebie. Mowa zewnętrzna jest mową dla innych. Trudno nawet przypuścić, by ta zasadnicza, ta fundamentalna różnica funkcjonalna między •obiema postaciami mowy mogła pozostać bez skutków dla struktury obu funkcji mowy. Toteż, jak się wydaje, mylą się Jackson i Head, gdy twierdzą, że mowa wewnętrzna różni się od zewnętrznej tylko stopniem, a nie naturą. Tu nie idzie o wokalizację. Obecność lub brak wokalizacji nie jest tym, co tłumaczy naturę mowy wewnętrznej, lecz skutkiem wynikającym z jej natury. Można w pewnym sensie powiedzieć, że mowa wewnętrzna nie tylko nie jest tym, co poprzedza mowę zewnętrzną lub odtwarza ją w pamięci, lecz jest czymś przeciwstawnym do mowy zewnętrznej. Mowa zewnętrzna jest procesem przekształcania myśli w słowa, jest materializacją i obiektywizacją myśli. Mowa wewnętrzna natomiast jest procesem o kierunku przeciwnym, idącym od zewnątrz do wewnątrz, procesem wyparowywania mowy w myśl. I to właśnie stanowi o strukturze tej mowy, z wszystkim, co ją odróżnia od struktury mowy zewnętrznej [a].

Mowa wewnętrzna jest bodajże najtrudniejszą dziedziną badań w psychologii. Dlatego też w odnośnych teoriach aż się roi od zupełnie dowolnych konstrukcji i spekulacji, a brak niemal zupełnie danych faktycznych. Eksperymenty w tej dziedzinie stosowano tylko w sposób poglądowy. Badacze próbowali ułowić jakieś ledwie dostrzegalne, w najlepszym razie trzecioplanowe, a na pewno leżące poza centralnym jądrem mowy wewnętrznej, towarzyszące zmiany motoryczne w artykulacji i oddychaniu. Był to problem niemal zupełnie niedostępny dla eksperymentu, dopóki nie udało się zastosować metody genetycznej. Rozwój i tu okazał się kluczem do zrozumienia jednej z najtrudniejszych wewnętrznych funkcji świadomości ludzkiej. Znalezienie adekwatnej metody badania mowy wewnętrznej ruszyło cały problem z martwego punktu. Toteż zajmiemy się przede wszystkim metodą.

Piaget pierwszy chyba dostrzegł szczególną funkcję egocentrycznej mowy dziecka i potrafił docenić jej znaczenie teoretyczne. Zasługą jego jest to, że nie pominął tego aż nadto częstego i każdemu, kto widział dziecko, znanego faktu, lecz starał się go zbadać oraz teoretycznie przemyśleć. Ale i on pozostał ślepy na to, co najważniejsze w mowie egocentrycznej — na jej genetyczne pokrewieństwo i związek z mową wewnętrzną i wskutek tego fałszywie zinterpretował jej naturę od strony funkcjonalnej, strukturalnej i genetycznej. W naszych badaniach nad mową wewnętrzną, wychodząc zresztą od prac Piageta, zajęliśmy się głównie problemem stosunku mowy egocentrycznej do wewnętrznej. I to, jak się wydaje, po raz pierwszy otworzyło perspektywy dla eksperymentalnego zbadania istoty mowy wewnętrznej w sposób niebywale pełny.

Wyłuszczyłem wszystkie podstawowe racje, które skłoniły nas do wniosku, że mowa egocentryczna to szereg stopni poprzedzających rozwój mowy wewnętrznej. Zaznaczę jeszcze, że racje te były trojakie: funkcjonalne (funkcje mowy egocentrycznej są podobne do funkcji mowy wewnętrznej), strukturalne (mowa egocentryczna jest strukturalnie bliska mowie wewnętrznej) oraz genetyczne (skonfrontowawszy stwierdzony przez Piageta fakt zanikania mowy egocentrycznej na początku wieku szkolnego z szeregiem faktów, które świadczą, że wówczas zaczyna się rozwijać mowa wewnętrzna, doszedłem do wniosku, że w istocie na progu wieku szkolnego mowa egocentryczna nie zanika, lecz przechodzi i przerasta w mowę wewnętrzną). Ta nowa hipoteza robocza dotycząca struktury, funkcji i losu mowy egocentrycznej nie tylko pozwoliła radykalnie przebudować całą teorię mowy egocentrycznej, lecz i zajrzeć w głąb problemu mowy wewnętrznej. Jeżeli zasługuje na zaufanie przypuszczenie, że mowa egocentryczna jest wczesną formą mowy wewnętrznej, to tym samym zagadnienie metody badania mowy wewnętrznej jest rozwiązane.

Mowa egocentryczna jest w tym przypadku kluczem do zbadania mowy wewnętrznej. Po pierwsze, mowa egocentryczna jest jeszcze mową zwokalizowaną, mową brzmiącą, a więc mową zewnętrzną, ale zarazem ze względu na funkcję i strukturę jest mową wewnętrzną. Gdy bada się złożone procesy wewnętrzne, trzeba po to, by przeeksperymentować, by zobiektywizować zaobserwowany proces wewnętrzny — eksperymentalnie ująć jego stronę zewnętrzną, związać go z jakąś czynnością zewnętrzną, wydobyć ją na wierzch, dla umożliwienia analizy obiektywno-funkcjonalnej, opartej na obserwacji zewnętrznej strony procesu wewnętrznego. A mowa egocentryczna sama stwarza jak gdyby eksperyment naturalny, zbudowany wedle tego typu. Jest to mowa wewnętrzna dostępna bezpośredniej obserwacji i eksperymentowaniu, jest to więc proces z natury wewnętrzny, ale ze względu na przejawy —• zewnętrzny. Oto dlaczego zbadanie mowy egocentrycznej jest, moim zdaniem, główną metodą badania mowy wewnętrznej.

Metoda ta ma drugi jeszcze walor: pozwala zbadać mowę egocentryczną nie statycznie, lecz dynamicznie, w procesie jej rozwoju, w procesie stopniowego zanikania jednych jej cech przy powolnym narastaniu innych. To z kolei pozwala wnioskować o tendencjach rozwojowych mowy wewnętrznej, analizować to, co w niej jest nieistotne i w procesie rozwoju odpada, jak i to, co istotne, a w toku rozwoju wzmacnia się i narasta. Wreszcie, badając te genetyczne tendencje mowy wewnętrznej, można metodą interpolacji wysnuć wnioski dotyczące tego, czym też jest ruch od mowy egocentrycznej do wewnętrznej, a więc jaka jest natura mowy wewnętrznej.

Zanim przedstawię najważniejsze wyniki uzyskane tą metodą, zatrzymam się chwilę nad sprawą pojmowania istoty mowy wewnętrznej, by ostatecznie wyjaśnić teoretyczną podstawę naszej metody. Punktem wyjścia niech będzie konfrontacja dwóch teorii mowy egocentrycznej — Piageta i naszej. Według Piageta mowa egocentryczna dziecka bezpośrednio wyraża egocentryzm myśli dziecka, a ten z kolei stanowi kompromis między pierwotnym autyzmem w myśleniu dziecka i jego stopniową socjalizacją — kompromis właściwy każdemu szczeblowi wieku, kompromis, rzec by można, dynamiczny, w którym w miarę rozwoju dziecka kurczą się elementy autyzmu, a przybywa elementów mowy uspołecznionej, przez co egocentryzm w myśleniu i w mowie stopniowo maleje do zera.

Tak pojmuje Piaget istotę mowy egocentrycznej i stąd wynikają jego poglądy na jej strukturę, funkcję i jej losy. W mowie egocentrycznej dziecko nie ma potrzeby przystosowywać się do myśli człowieka dorosłego; toteż jego myśl jest maksymalnie egocentryczna, a tym samym i mowa egocentryczna, przez swoją skrótowość i inne cechy strukturalne, jest niezrozumiała dla innych. Funkcjonalnie zaś nie może ona być w tym wypadku niczym innym jak zwykłym akompaniamentem do głównej melodii dziecięcych czynności, który niczego w niej samej nie zmienia. Jest to raczej zjawisko towarzyszące niż zjawisko o samodzielnym znaczeniu funkcjonalnym. Mowa ta nie spełnia żadnych funkcji w zachowaniu się i myśleniu dziecka. A ponieważ jest wyrazem egocentryzmu dziecka, ten zaś jest skazany na powolne obumieranie w toku rozwoju dziecka — siłą rzeczy jej losy genetyczne też są powolnym obumieraniem, podobnie jak w myśli dziecka obumiera egocentryzm. Mowa egocentryczna rozwija się więc po krzywej opadającej, której wierzchołek znajduje się na początku rozwoju, i spada do zera na progu wieku szkolnego. Można ją scharakteryzować słowami Liszta o cudownych dzieciach: że cała ich przyszłość jest w przeszłości. Mowa ta nie ma przyszłości, nie powstaje i nie rozwija się razem z dzieckiem, lecz obumiera i zamiera, będąc procesem z natury raczej inwolucyjnym niż ewolucyjnym. Jeżeli więc mowa egocentryczna rozwija się po nieustannie zanikającej krzywej, to na każdym danym szczeblu rozwoju dziecka pojawia się ona na gruncie niedostatecznego uspołecznienia mowy dziecka, jest pierwotnie indywidualna i bezpośrednio wyraża stopień tego niedostatecznego uspołecznienia.

Według zaś przeciwnej teorii mowa egocentryczna dziecka jest: jednym z objawów przechodzenia od funkcji interpsychicznych do intrapsychicznych, tzn. od form społecznej, zespołowej czynności dziecka do jego czynności indywidualnych. Przejście to — o czym pisałem już w jednej z poprzednich prac — jest ogólnym prawem rozwojowym wszystkich wyższych funkcji psychicznych, powstających pierwotnie jako formy czynności w warunkach współpracy i dopiero później przenoszonych przez dziecko w sferę własnych psychicznych form czynności. Mowa dla siebie powstaje przez różnicowanie pierwotnie społecznej funkcji mowy dla innych. Nie stopniowe uspołecznienie dziecka od zewnątrz, lecz stopniowa indywidualizacja na gruncie wewnętrznej postawy społecznej dziecka jest główną drogą jego rozwoju. W związku z tym zmieniają się też nasze poglądy na zagadnienie struktury, funkcji i losów mowy egocentrycznej. Jej struktura, jak się wydaje, rozwija się równolegle z wyodrębnianiem się jej funkcji i zgodnie z jej funkcjami. Innymi słowy, mowa uzyskując nowe przeznaczenie ulega, rzeczywiście, zmianom strukturalnym zgodnie z nowymi funkcjami. Poniżej omówię szczegółowo te właściwości strukturalne. Teraz powiem tylko, że one nie obumierają, nie zanikają, nie ulegają inwolucji, lecz wzmacniają się i narastają, rozwijają się z wiekiem dziecka, tak że ich rozwój, jak zresztą cały rozwój mowy egocentrycznej, nie przebiega po krzywej zanikającej, lecz po krzywej wznoszącej się.

W świetle przeprowadzonych eksperymentów funkcja mowy egocentrycznej jest pokrewna funkcji mowy wewnętrznej. To zgoła nie akompaniament, lecz samodzielna melodia, samodzielna funkcja, która służy celom orientacji intelektualnej, uświadomieniu i pokonywaniu trudności i przeszkód, celom rozumienia i myślenia, jest to mowa dla siebie, obsługująca w sposób głęboko intymny myślenie dziecka. A geneza mowy egocentrycznej ani trochę nie przypomina tego, co o niej mówi Piaget. Jej rozwój nie przebiega po linii opadającej, lecz po wstępującej; nie jest inwolucją, lecz prawdziwą ewolucją; wcale nie przypomina tych dobrze znanych z biologii i pediatrii procesów inwolucyjnych, które mają miejsce przy obumieraniu, jak np. odpadanie pępowiny u noworodka itp. O wiele bardziej mowa ta przypomina wszystkie procesy rozwoju u dziecka skierowane ku przodowi, które w istocie są procesami konstruktywnymi, twórczymi, mającymi pozytywne znaczenie. Ze stanowiska rozwijanej tu hipotezy mowa egocentryczna jest mową wewnętrzną ze względu na swą funkcję psychologiczną, a zewnętrzną ze względu na swą strukturę. Jej losem jest przerastanie w mowę wewnętrzną.

W porównaniu z hipotezą Piageta nasza teoria odznacza się, jak sądzę, wieloma walorami. Po pierwsze, pozwala bardziej adekwatnie i lepiej wytłumaczyć strukturę, funkcję i losy mowy egocentrycznej; po drugie, lepiej się zgadza z eksperymentalnie stwierdzonymi faktami wzrostu współczynnika mowy egocentrycznej w sytuacjach trudnych, wymagających udziału świadomości i przemyślenia — słowem, z faktami, których teoria Piageta wytłumaczyć nie potrafiła.

Lecz najważniejszym i decydującym walorem jest to, że hipoteza nasza pozwala zadowalająco wytłumaczyć paradoksalną i inaczej niemożliwą do wytłumaczenia sytuację opisaną przez samego Piageta. Według bowiem jego teorii, mowa egocentryczna obumiera z wiekiem, zmniejsza się ilościowo w miarę rozwoju dziecka. Można się zatem spodziewać, że jej strukturalne właściwości też powinny się kurczyć, a nie wzrastać w miarę jej obumierania, albowiem trudno sobie wyobrazić, by to obumieranie obejmowało jedynie ilościową stronę procesu i w ogóle nie pozostawiało śladu na jego wewnętrznej strukturze. W okresie między trzecim a siódmym rokiem życia, tj. między najwyższym i najniższym punktem w rozwoju mowy egocentrycznej, egocentryzm myśli dziecka zmniejsza się ogromnie. Jeżeli strukturalne właściwości mowy egocentrycznej wywodzą się właśnie z egocentryzmu, to można się spodziewać, że właściwości strukturalne, których sumarycznym wyrazem jest niezrozumiałość tej mowy dla innych, będą się tak samo zacierać, zmniejszając się stopniowo do zera, jak sama częstość występowania tej mowy. Krótko mówiąc, należałoby oczekiwać, że proces obumierania mowy egocentrycznej znajduje również wyraz w obumieraniu jej wewnętrznych właściwości strukturalnych, innymi słowy, że mowa ta swą wewnętrzną strukturą też będzie coraz bardziej przypominać mowę uspołecznioną, że więc będzie coraz zrozumialsza. A co mówią o tym fakty? Czyja mowa jest bardziej niezrozumiała: dziecka trzyletniego czy siedmioletniego? Jednym z najważniejszych wyników naszego badania jest ustalenie faktu, że właściwości strukturalne mowy egocentrycznej, w których odbija się jej odchylenie od mowy społecznej, a które powodują jej niezrozumiałość dla innych, nie kurczą się, lecz wzmagają się z wiekiem, że są minimalne w wieku lat trzech a maksymalne w wieku lat siedmiu i wreszcie że nie obumierają, lecz ewoluują, że wykazują przeciwne prawidłowości rozwojowe w porównaniu ze współczynnikiem mowy egocentrycznej. Jeśli ten ostatni bez przerwy spada w miarę rozwoju, by zbliżyć się do zera i równać się zeru na progu wieku szkolnego, to odnośne właściwości strukturalne rozwijają się w przeciwnym kierunku, wznosząc się od niemal zerowego poziomu w wieku lat trzech do niemal w pełni uformowanej swoistej struktury ogółu różnic strukturalnych.

Tego faktu teoria Piageta nie tłumaczy. Trudno bowiem zrozumieć, jak to się dzieje, że procesy obumierania egocentryzmu dziecka i samej mowy egocentrycznej wraz z wewnętrznymi jej cechami tak gwałtownie się potęgują. Co więcej, fakt ten rzuca snop światła na ów kamień węgielny całej Piagetowskiej teorii mowy egocentrycznej: na zmniejszanie się współczynnika mowy egocentrycznej w miarę dorastania dziecka.

Co w istocie oznacza spadek współczynnika mowy egocentrycznej? Cechy strukturalne mowy wewnętrznej i ich dyferencjacja funkcjonalna z mową zewnętrzną rosną z wiekiem. Czegoż więc ubywa? Spadek mowy egocentrycznej jest świadectwem tego jedynie, że słabnie jedna tylko jej cecha — jej wokalizacja, jej brzmienie. Czy można z tego wysnuwać wniosek, że obumieranie wokalizacji jest równe obumieraniu całej mowy egocentrycznej? Wydaje się to niedopuszczalne, albowiem wówczas staje się niewytłumaczalny rozwój cech strukturalnych i funkcjonalnych. Wprost przeciwnie, w świetle tego momentu staje się zrozumiały spadek współczynnika mowy egocentrycznej. Sprzeczność między gwałtownym ubytkiem jednej oznaki mowy egocentrycznej (wokalizacji) a równie gwałtownym wzrostem innych (różnicowania strukturalnego i funkcjonalnego) jest, jak się okazuje, tylko pozorna, złudna, iluzoryczna.

W dalszych rozważaniach będę się opierał na niewątpliwym, eksperymentalnie stwierdzonym fakcie. Właściwości strukturalne i funkcjonalne mowy egocentrycznej narastają wraz z rozwojem dziecka. U dziecka trzyletniego różnica między tą mową a mową komunikatywną równa jest niemal zeru. Mowa dziecka siedmioletniego pod względem właściwości funkcjonalnych i strukturalnych różni się całkowicie od mowy społecznej dziecka trzyletniego. I tu właśnie widać, jak z wiekiem postępuje różnicowanie się dwóch funkcji mowy oraz wyodrębnienie się mowy dla siebie i mowy dla innych z ogólnej nierozczłonkowanej funkcji mowy, która w dzieciństwie spełnia oba te zadania niemal jednakowo. Jest to bezsporne, jest to fakt, a z faktami, jak wiadomo, dyskutować trudno.

Jeśli zaś jest to prawdą, to wszystkie pozostałe problemy stają się zrozumiałe same przez się. Jeżeli właściwości strukturalne i funkcjonalne mowy egocentrycznej, tj. jej struktura wewnętrzna i sposób jej funkcjonowania, coraz bardziej się rozwijają i wyodrębniają od mowy zewnętrznej, to w miarę wzrostu tych specyficznych cech mowy egocentrycznej powinna też obumierać jej strona zewnętrzna, dźwiękowa, jej wokalizacja powinna cichnąć i zanikać zupełnie, jej zewnętrzne przejawy powinny spadać do zera, co też widać w obniżaniu się współczynnika mowy egocentrycznej w wieku od trzech do siedmiu lat. O ile wyodrębnia się funkcja mowy egocentrycznej, owej mowy dla siebie, o tyle jej wokalizacja staje się zbędna funkcjonalnie i bezsensowna (wiem, co chcę powiedzieć, zanim powiem to głośno), a o ile wzrastają cechy strukturalne mowy egocentrycznej, o tyle jej wokalizacja staje się niemożliwa. Zupełnie różna strukturalnie mowa dla siebie w żaden sposób nie może się uzewnętrznić w zupełnie jej obcej strukturze mowy zewnętrznej; strukturalnie swoista forma mowy, która powstaje w owym okresie, musi też mieć własną formę wyrazu, albowiem jej strona fizyczna przestaje się pokrywać ze stroną fizyczną mowy zewnętrznej. Wzrost strukturalnych właściwości mowy egocentrycznej, jej wyodrębnianie się jako samodzielnej funkcji mowy, jej stopniowe powstawanie i kształtowanie własnej wewnętrznej natury musi sprawić, że mowa ta w jej przejawach zewnętrznych coraz bardziej ubożeje, coraz bardziej się oddala od mowy zewnętrznej, coraz bardziej traci swą wokałizację. W końcu, w jakimś momencie rozwoju, gdy owo wyodrębnienie się mowy egocentrycznej osiąga pewien konieczny pułap, gdy mowa dla siebie ostatecznie się oddziela od mowy dla innych, musi przestać być mową brzmiącą i musi stworzyć iluzję zniknięcia i zupełnego obumierania.

Jednakże to właśnie jest iluzją. Jeśli spadek współczynnika mowy egocentrycznej do zera przyjmiemy za symptom jej obumierania, to moment, w którym dziecko przestaje używać palców przy rachowaniu i od rachowania na głos przechodzi do rachowania w pamięci, będziemy zmuszeni uważać za zanik rachowania. W istocie za tym symptomem obumierania, za tym negatywnym, inwolucyjnym symptomem kryje się treść bardzo pozytywna. Spadek współczynnika mowy egocentrycznej i zmniejszanie się jej wokalizacji ma ścisły związek z wewnętrznym wzrostem i wyodrębnianiem się nowej postaci mowy dziecka i sprawia tylko wrażenie symptomów negatywnych i inwolucyjnych, stanowiąc w istocie symptomy ewolucyjne, symptomy posuwającego się naprzód rozwoju. Za nimi kryje się nie obumieranie, lecz narodziny nowe] formy mowy.

Na zmniejszanie się zewnętrznych przejawów mowy egocentrycznej należy patrzeć jako na przejaw rozwijającego się oderwania od fonicznego aspektu mowy — jednej z podstawowych konstytuujących cech mowy wewnętrznej — jako na postępujące odróżnicowywanie się mowy egocentrycznej od mowy komunikatywnej, jako na oznakę tego, iż dziecko już potrafi myśleć słowami, przedstawiać je sobie zamiast je wymawiać; operować obrazem słowa zamiast samym słowem. Oto przyczyna, dla której, spadek współczynnika mowy egocentrycznej jest symptomem o znaczeniu pozytywnym. Spadek ten ma przecież określony sens: zmierza w określonym kierunku, i to w tym samym, w jakim się rozwijają funkcjonalne i strukturalne cechy mowy egocentrycznej, mianowicie ku mowie wewnętrznej. Podstawową różnicą między mową wewnętrzną a zewnętrzną jest brak wokalizacji.

Mowa wewnętrzna jest mową niemą, mową milczącą; jest to jej cecha kardynalna. Lecz właśnie w tym kierunku — w sensie stopniowego wzrostu tej różnicy — ewoluuje mowa egocentryczna. Jej wokalizacja spada do zera i mowa ta staje się mową niemą. Lecz tak właśnie musi być, jeżeli jest to genetycznie wczesny etap rozwoju mowy wewnętrznej. Fakt, że cecha ta rozwija się stopniowo, że mowa egocentryczna wyodrębnia się wcześniej pod względem funkcjonalnym i strukturalnym aniżeli głosowym, wskazuje tylko na to, co sam uczyniłem fundamentem hipotezy o rozwoju mowy wewnętrznej — że mianowicie mowa" wewnętrzna nie rozwija się z mowy zewnętrznej przez osłabienie jej fonii, przechodząc od mowy do szeptu i od szeptu do mowy niemej, lecz przez funkcjonalne i strukturalne wyodrębnienie się od mowy zewnętrznej, gdy dziecko przechodzi od niej do mowy egocentrycznej i od mowy egocentrycznej do mowy wewnętrznej.

Tak więc pozorna okazuje się sprzeczność między obumieraniem zewnętrznych przejawów mowy egocentrycznej i potęgowaniem się jej cech wewnętrznych. W istocie bowiem za spadkiem współczynnika mowy egocentrycznej kryje się pozytywny rozwój jednej z centralnych cech mowy wewnętrznej: oderwanie się od dźwiękowego aspektu mowy i ostateczne odróżnicowanie się od mowy zewnętrznej. Tak więc trzy podstawowe grupy cech — funkcjonalne, strukturalne i genetyczne — i wszystkie znane nam fakty z dziedziny rozwoju mowy egocentrycznej (nie wyłączając również faktów ustalonych przez Piageta) zgodnie dowodzą, że rozwój mowy egocentrycznej idzie w kierunku mowy wewnętrznej i nie sposób rozumieć go inaczej jak stopniowe, postępujące narastanie wszystkich podstawowych różnicujących oznak mowy wewnętrznej.

Dostrzegam w tym niezbite potwierdzenie przedstawionej tu hipotezy o genezie i istocie mowy egocentrycznej i równie niezbity dowód, że zbadanie mowy egocentrycznej jest podstawową metodą poznania istoty mowy wewnętrznej. Aby jednak hipotetyczne przypuszczenie mogło przekształcić się w teoretyczną pewność, trzeba znaleźć możliwości dla przeprowadzenia krytycznego eksperymentu, który by nie pozostawił cienia wątpliwości co do tego, która z dwóch przeciwstawnych interpretacji procesu rozwoju mowy egocentrycznej odpowiada rzeczywistości. Rozpatrzmy dane tego krytycznego eksperymentu.

Przypomnijmy sobie teoretyczną sytuację, którą miał wyjaśnić nasz eksperyment. Piaget sądzi, że mowa egocentryczna powstaje na gruncie niedostatecznego uspołecznienia mowy pierwotnie indywidualnej. Mnie zaś wydaje się, że u jej źródeł leży niedostateczna indywidualizacja mowy pierwotnie społecznej, jej niewystarczające wyodrębnienie się i odróżnicowanie się. W pierwszym przypadku mowa egocentryczna jest punktem na krzywej opadającej, której kulminacja już minęła. Mowa egocentryczna obumiera. Na tym właśnie polega jej rozwój. Ona ma tylko przeszłość. W drugim przypadku mowa egocentryczna jest punktem na krzywej wznoszącej się, której punkt kulminacyjny leży z przodu. Rozwija się w mowę wewnętrzną i ma przyszłość. W pierwszym przypadku mowa dla siebie, a więc mowa wewnętrzna, rozwija się zewnątrz w miarę socjalizacji mowy, tak jak biała woda wyciska czerwoną wedle wspomnianej zasady. W drugim przypadku mowa dla siebie powstaje z mowy egocentrycznej, a więc rozwija się od wewnątrz.

Aby ostatecznie rozstrzygnąć, które stanowisko jest słuszne,, trzeba eksperymentalnie wyjaśnić, w jakim kierunku działać będą na mowę egocentryczną dziecka zmiany sytuacyjne dwojakiego rodzaju — w kierunku osłabienia społecznych momentów sytuacji sprzyjających powstaniu mowy społecznej i w kierunku ich wzmocnienia. Dotychczasowe dowody na korzyść naszej interpretacji mowy egocentrycznej, a przeciwko interpretacji Piagetowskiej, mimo swoich walorów, mają tylko znaczenie pośrednie i zależą od ogólnej interpretacji. Ten zaś eksperyment mógłby dać bezpośrednią odpowiedź na interesujące nas zagadnienie. Jest to więc prawdziwe experimentum crucis.

Jeżeli mowa egocentryczna dziecka wynika z egocentryzmu jego myślenia i ze słabej jego socjalizacji, to każde osłabienie społecznych momentów sytuacji, każde przyczynienie się do jego osamotnienia i zerwania więzi z zespołem, do jego izolacji psychologicznej i utraty psychologicznego kontaktu z innymi ludźmi, każde uwolnienie go od przymusu przystosowania się do myśli innych, a więc do używania mowy uspołecznionej — wszystko to musi spowodować gwałtowny wzrost współczynnika mowy egocentrycznej kosztem mowy uspołecznionej, albowiem wszystko to powinno stworzyć maksimum sprzyjających warunków dla osłabienia socjalizacji myśli i mowy dziecka. Jeżeli natomiast mowa egocentryczna pochodzi z niedostatecznego odróżnicowania mowy dla siebie od mowy dla innych, z niedostatecznej indywidualizacji mowy pierwotnie społecznej, z niewyodrębnienia się mowy dla siebie od mowy dla innych, to wszystkie te zmiany sytuacyjne powinny dać ostry spadek współczynnika mowy egocentrycznej.

Takie oto zagadnienie stanęło przed naszym eksperymentem. Punktem wyjścia były pewne momenty, które już Piaget dostrzegł w mowie egocentrycznej, a więc momenty niewątpliwie należące do kręgu badanych zjawisk.

Chociaż Piaget nie nadaje im żadnego znaczenia teoretycznego i opisuje je raczej jako zewnętrzne oznaki mowy egocentrycznej, to jednak nas od początku nie mogły nie zainteresować trzy właściwości tej mowy: 1) że jest ona kolektywnym monologiem, tzn. pojawia się tylko w zespole dziecięcym, w obecności innych dzieci zajętych tymi samymi czynnościami, a nie wówczas, gdy dziecko jest samo; 2) że temu kolektywnemu monologowi towarzyszy, jak już zauważył Piaget, iluzja rozumienia, to znaczy przekonanie dziecka, że jego pozornie do nikogo nie zwrócone egocentryczne wypowiedzi są przez otoczenie rozumiane; 3) że ta mowa dla siebie ma charakter mowy zewnętrznej i przypomina mowę uspołecznioną, a nie jest wygłaszana szeptem i niewyraźnie, dla siebie. Wszystkie te trzy istotne właściwości nie mogą być dziełem przypadku. Mowa egocentryczna, biorąc subiektywnie, z punktu widzenia samego dziecka, nie oddzieliła się jeszcze od społecznej (iluzja rozumienia), jest obiektywna wobec sytuacji (monolog kolektywny) i pod względem formy (wokalizacja) nie oddzieliła się i nie wyodrębniła od mowy społecznej. Już to jedno każe myśleć nie tyle o niewystarczającej socjalizacji jako źródle mowy egocentrycznej, lecz raczej o znacznej socjalizacji i niedostatecznym wyodrębnieniu się mowy dla siebie od mowy dla innych. Przecież fakty te świadczą, że mowa egocentryczna, mowa dla siebie, przebiega w warunkach obiektywnych i subiektywnych właściwych społecznej mowie dla innych.

Że ocena tych trzech momentów nie jest wynikiem uprzedzenia, widać z tego, że do podobnej oceny bez żadnego eksperymentu, jedynie interpretując dane samego Piageta, doszedł Grün-baum, na którego chcę się w tym wypadku powołać. Badacz ten powiada, że niekiedy powierzchowna obserwacja skłania do sądu, że dziecko jest całkowicie zajęte tylko sobą. To fałszywe mniemanie wynika stąd, że oczekujemy od trzyletniego dziecka logicznego stosunku do otoczenia. Ponieważ taki typ stosunku do rzeczywistości nie jest dziecku właściwy — łatwo przypuszczamy, że dziecko żyje pogrążone we własnych myślach i fantazjach i że właściwa mu jest postawa egocentryzmu. Gdy dzieci w wieku lat 3-5 bawią się wspólnie, często każde z nich zajęte jest tylko sobą, często każde mówi tylko do siebie. To, co z daleka wywołuje wrażenie rozmowy, przy bliższej obserwacji okazuje się kolektywnym monologiem, którego uczestnicy nie słuchają się wzajemnie i wzajemnie sobie nie odpowiadają. Jednakże ostatecznie nawet ten jaskrawy chyba przykład egocentrycznej postawy dziecka w istocie dowodzi raczej uspołecznienia jego psychiki. Przy kolektywnym monologu nie ma zamierzonej izolacji od kolektywu ani autyzmu w rozumieniu współczesnej psychiatrii, jest natomiast to, co pod względem struktury psychicznej jest temu wprost przeciwne. Piaget, który silnie podkreśla egocentryzm dziecka i uważa go za kamień węgielny swej interpretacji cech psychicznych dziecka, musi przyznać, że przy kolektywnym monologu dzieci wierzą, że rozmawiają i że inne dzieci je słuchają. One rzeczywiście zachowują się tak, jak gdyby nie zwracały uwagi na inne dzieci, lecz tylko dlatego, że sądzą, iż każda ich myśl bądź nie wyrażona w ogóle, bądź wyrażona nie dość jasno jest mimo wszystko wspólną ich własnością. I to jest dla Grünbauma dowodem niewystarczającego oddzielenia się indywidualnej psychiki dziecka od społecznej całości.

Muszę jednak ponownie zaznaczyć, że ostateczne rozwiązanie tego zagadnienia nie zależy od takiej czy innej interpretacji, lecz od eksperymentu krytycznego. W tym eksperymencie spróbowałem zdynamizować trzy wspomniane właściwości mowy egocentrycznej — wokalizację, monolog kolektywny i iluzję rozumienia — wzmacniając je lub osłabiając, by otrzymać odpowiedź dotyczącą istoty i genezy mowy egocentrycznej.

W pierwszej serii eksperymentów próbowaliśmy zlikwidować iluzję rozumienia. W tym celu dziecko, u którego współczynnik mowy egocentrycznej zmierzyliśmy w sytuacji zupełnie identycznej z sytuacją eksperymentu Piageta, stawialiśmy w sytuacji odmiennej: albo organizowaliśmy jego czynności w grupie dzieci głuchoniemych, albo umieszczaliśmy je w zespole dzieci mówiących obcym dla niego językiem. Pod wszystkimi innymi względami sytuacja pozostała nie zmieniona. Wielkością zmienną w eksperymencie była tylko iluzja rozumienia, która w sposób naturalny powstawała w pierwszej sytuacji w drugiej zaś była wykluczona. Cóż się działo z mową egocentryczną, gdy iluzję rozumienia wykluczono? Jak wynika z eksperymentu, jej współczynnik w krytycznym doświadczeniu bez iluzji rozumienia gwałtownie spadał i w większości przypadków dochodził do zera, we wszystkich pozostałych przeciętnie kurczył się ośmiokrotnie.

Eksperymenty te nie pozostawiają wątpliwości, że iluzja rozumienia nie jest tu przypadkiem, jakimś ubocznym i nic nie znaczącym dodatkiem, jakimś epifenomenem w stosunku do mowy egocentrycznej, lecz jest z nią funkcjonalnie związana. Z punktu widzenia teorii Piageta uzyskane wyniki muszą się wydawać paradoksalne. Im słabszy jest kontakt psychiczny dziecka z otaczającymi je rówieśnikami, im słabsza jego więź z kolektywem, im mniej dana sytuacja wymaga mowy uspołecznionej i przystosowania własnych myśli do myśli innych, tym swobodniej powinien się był pojawiać egocentryzm w myśleniu, a więc i w mowie dziecka. Do takiego wniosku musielibyśmy dojść, gdyby mowa egocentryczna dziecka rzeczywiście powstawała na tle niedostatecznego uspołecznienia jego myśli i mowy. Wyrugowanie iluzji rozumienia nie powinno by wówczas obniżyć, lecz przeciwnie, powinno by powiększyć współczynnik mowy egocentrycznej. Z punktu widzenia mojej hipotezy te dane eksperymentalne trudno traktować inaczej niż jako bezpośredni dowód tego, że słaba indywidualizacja mowy dla siebie, jej niewyodrębnienie się z mowy dla innych, to rzeczywiście źródło mowy egocentrycznej, która samodzielnie i poza mową społeczną nie może żyć i funkcjonować. Dość bowiem wyrugować iluzję rozumienia — ów najważniejszy moment psychologiczny każdej mowy społecznej — by mowa egocentryczna zamarła.

W drugiej serii eksperymentów zmienną wielkością przy przejściu od eksperymentu podstawowego do krytycznego był kolektywny monolog dziecka. Jak i przedtem, najpierw zmierzyliśmy współczynnik mowy egocentrycznej w sytuacji podstawowej, w której mowa ta występowała w postaci kolektywnego monologu, potem przenieśliśmy czynności dziecka do sytuacji, w której taki monolog był wykluczony. Dziecko umieszczano w środowisku dzieci nieznajomych, z którymi nie nawiązywało ono rozmowy, albo sadowiono je osobno przy innym stole w kącie pokoju, albo pozostawiano je samotnie, poza kolektywem, albo wreszcie przy takiej samotnej pracy poza kolektywem eksperymentator wychodził w połowie eksperymentu i pozostawiał dziecko samo, mógł jednak widzieć je i słyszeć. Ogólne wyniki tych eksperymentów znakomicie się zgadzają z wynikami pierwszej serii. Likwidacja możliwości kolektywnego monologu w nie zmienionej poza tym sytuacji z reguły dawała ostry spadek współczynnika mowy egocentrycznej, aczkolwiek spadek ten przybierał w tej serii nieco mniej plastyczne formy niż w pierwszej. Współczynnik ostro spadł do zera. Przeciętny stosunek współczynnika w pierwszej do współczynnika w drugiej sytuacji wynosił 6:1. Różne sposoby wykluczenia kolektywnego monoogu z sytuacji wykryły pewną gradację w zanikaniu mowy egocentrycznej, lecz generalna tendencja do spadku współczynnika była i w tej serii zupełnie wyraźna.

Toteż mógłbym powtórzyć to, co powiedziałem odnośnie do pierwszej serii. Najwidoczniej kolektywny monolog nie jest zjawiskiem przypadkowym ani ubocznym, nie jest w stosunku do mowy egocentrycznej epifenomenem, lecz jest z nią funkcjonalnie nierozłącznie związany. Z punktu widzenia krytykowanej tu hipotezy znowu wygląda to na paradoks. Wyłączenie kolektywu powinno było umożliwić swobodne wystąpienie mowy egocentrycznej i szybki wzrost jej współczynnika jeżeli ta mowa dla siebie rzeczywiście rodzi się na tle niedostatecznego uspołecznienia myślenia i mowy dziecka. Tymczasem okazuje się, że dane te nie tylko nie są paradoksalne, lecz znowu jako logicznie nieunikniony fakt potwierdzają naszą hipotezę: jeżeli podłożem mowy egocentrycznej jest niedostateczne zróżnicowanie, niedostateczne rozczłonkowanie mowy dla siebie i mowy dla innych, to trzeba z góry przypuścić, że wykluczenie kolektywnego monologu musi doprowadzić do spadku współczynnika egocentrycznej mowy dziecka.

W trzeciej wreszcie serii naszych eksperymentów wielkością zmienną przy przejściu od eksperymentu zasadniczego do krytycznego była wokalizacja mowy egocentrycznej. Zmierzywszy współczynnik mowy egocentrycznej w sytuacji zasadniczej stawiano dziecko w takiej sytuacji, w której możliwość wokalizacji była niewielka albo wykluczona. Dziecko sadowiono daleko od innych dzieci, rozmieszczonych w dużych odstępach w wielkiej sali; albo umieszczono badane dziecko w laboratorium, za którego ścianą podczas eksperymentu grała orkiestra albo panował taki hałas, że zupełnie zagłuszał nie tylko głos cudzy, ale i własny głos dziecka; albo wreszcie w specjalnej instrukcji zabroniono dziecku mówić głośno, pozwalając mówić tylko cichym szeptem. We wszystkich tych krytycznych eksperymentach znowu z zaskakującą prawidłowością wystąpiło to samo co w obu poprzednich seriach: ostry spadek krzywej współczynnika mowy egocentrycznej. Co prawda w tych eksperymentach spadek ten wyraził się w sposób jeszcze nieco bardziej zawiły niż w drugiej serii (stosunek współczynnika w eksperymencie zasadniczym i w krytycznym wyniósł 5,4 : 1); gradacja przy różnych sposobach wykluczenia lub utrudnienia wokalizacji wystąpiła jeszcze jaskrawiej niż w serii drugiej. Lecz znowu podstawowa tendencja — spadek współczynnika mowy egocentrycznej przy wykluczeniu wokalizacji — wystąpiła w tych eksperymentach w sposób absolutnie niewątpliwy. I znowu nie możemy traktować tych danych inaczej niż jako paradoks z punktu widzenia hipotezy o egocentryzmie pojmowanym jako istota mowy dla siebie u dziecka w tym wieku i inaczej niż jako bezpośrednie potwierdzenie hipotezy o mowie wewnętrznej pojmowanej jako istota mowy dla siebie u dzieci, które nie opanowały jeszcze mowy wewnętrznej w ścisłym tego słowa znaczeniu.

We wszystkich trzech seriach podstawą badania były dla nas te trzy fenomeny, które powstają przy każdej niemalże mowie egocentrycznej dziecka, a są wspólne zarówno jej, jak i mowie społecznej, tj. iluzja rozumienia, kolektywny monolog i wokalizacja. Eksperymentalne porównanie sytuacji, w których te fenomeny występowały lub nie, pozwoliło stwierdzić, że wykluczenie momentów zbliżających mowę dla siebie do mowy dla innych niechybnie powoduje obumieranie mowy egocentrycznej. Prosty stąd wniosek, że mowa egocentryczna dziecka jest wyodrębnioną już funkcjonalnie i strukturalnie szczególną formą mowy, aczkolwiek, o czym mówią jej przejawy, jeszcze nie oddzieloną ostatecznie od mowy społecznej, na której gruncie stale się rozwijała i dojrzewała.

Dla lepszego zrozumienia sensu naszej hipotezy skorzystajmy z wyimaginowanego przykładu: siedzę oto przy biurku i rozmawiam z człowiekiem, który stoi za moimi plecami. Widzieć go, rzecz jasna, nie mogę. Mój rozmówca niepostrzeżenie dla mnie wychodzi z pokoju, ja zaś mówię dalej pod wpływem iluzji, że ktoś mnie słucha i rozumie. Mowa moja będzie wówczas zewnętrznie przypominać mowę egocentryczną, mowę z sobą samym, mowę dla siebie. Lecz psychologicznie, z natury rzeczy, jest to oczywiście, mowa społeczna. Porównajmy z tym przykładem mowę egocentryczną dziecka. Według Piageta będzie to w porównaniu z naszym przykładem sytuacja odwrotna: psychologicznie, subiektywnie, z punktu widzenia samego dziecka, mowa jego jest egocentryczną mową dla siebie, mową w pojedynkę z sobą samym, a tylko zewnętrznie jest mową społeczną. Jej społeczny charakter jest taką samą iluzją jak egocentryczny charakter mojej mowy w powyższym przykładzie. Z punktu widzenia mojej hipotezy jest to jednak sytuacja o wiele bardziej skomplikowana: psychologicznie biorąc, mowa dziecka jest funkcjonalnie i strukturalnie mową egocentryczną, a więc swoistą i samodzielną formą mowy, lecz nie do końca, albowiem psychologicznie jest ona subiektywna, przy czym dziecko jeszcze jej sobie nie uświadamia jako mowy wewnętrznej ani jej nie oddziela od mowy dla innych; również obiektywnie mowa ta jest funkcją, która się wprawdzie już odróżnicowała od mowy społecznej, lecz znowu nie do końca, albowiem może funkcjonować tylko w sytuacji, w której mowa społeczna jest możliwa. Tak więc zarówno subiektywnie, jak obiektywnie jest to mieszana forma mowy, przejście od mowy dla innych do mowy dla siebie, przy czym ■— i to stanowi podstawową prawidłowość rozwoju mowy wewnętrznej — ta mowa dla siebie to mowa, która staje się wewnętrzną bardziej od strony funkcji i struktury, a zatem od strony psychologicznej, niż pod względem zewnętrznych form jej przejawu.

Tak oto potwierdza się sformułowana wyżej zasada, że zbadanie mowy egocentrycznej i ujawniających się w niej dynamicznych tendencji do narastania jednych i słabnięcia innych jej cech, tak charakterystycznych dla niej z funkcjonalnego i strukturalnego punktu widzenia, stanowi klucz do zbadania psychologicznej natury mowy wewnętrznej. Obecnie możemy przejść do wyłuszczenia podstawowych wyników badań i zwięźle scharakteryzować trzecią płaszczyznę ruchu od myśli do słowa •— sferę mowy wewnętrznej.

IV

Zbadanie psychologicznej natury mowy wewnętrznej metodą, którą starałem się uzasadnić eksperymentalnie, skłania mnie do przekonania, że mowę wewnętrzną należy pojmować nie jako mowę minus znak, lecz jako funkcję mowy zupełnie swoistą i oryginalną od strony zarówno struktury, jak i sposobu funkcjonowania. Funkcja ta właśnie przez swą organizację z gruntu odmienną od organizacji mowy zewnętrznej jest z tą ostatnią nierozerwalnie związana, mianowicie przez dynamiczną jedność przejść z jednej płaszczyzny na drugą. Pierwszą i najważniejszą właściwością mowy wewnętrznej jest jej wyjątkowo swoista składnia. Badając składnię mowy wewnętrznej w egocentrycznej mowie dziecka dostrzegłem pewną istotną właściwość, która wykazuje dynamiczną tendencję do nasilania się w miarę rozwoju mowy egocentrycznej. Chodzi o pozorną urywkowość, fragmentaryczność, skrótowość mowy wewnętrznej, w porównaniu z zewnętrzną.

Prawdę mówiąc w tej obserwacji nie ma nic nowego. Wszyscy poważniejsi badacze mowy wewnętrznej, nawet behawioryści, jak np. Watson, zwracali uwagę na tę osobliwość jako na centralną, charakterystyczną oznakę mowy wewnętrznej. Ci natomiast, dla których mowa wewnętrzna była tylko reprodukowaniem mowy zewnętrznej w obrazach pamięci, uważali ją za zwierciadlane odbicie mowy zewnętrznej. Lecz nikt, o ile mi wiadomo, nie wyszedł poza opis i konstatację tej właściwości. Co więcej, nikt nie podjął nawet analizy opisowej tego podstawowego zjawiska w mowie wewnętrznej, w wyniku czego wiele fenomenów z istoty swej oddzielnych, poplątano w jeden bezładny kłąb — a wszystko dlatego, że wszystkie te różne zjawiska uzewnętrzniają się w postaci urywkowości i fragmentaryczności mowy wewnętrznej .

Badając ten problem genetycznie, pragnąłem rozsupłać ów zagmatwany kłąb zjawisk charakterystycznych dla istoty mowy wewnętrznej, znaleźć ich przyczyny i wytłumaczyć je. Watson przypuszczał, że podobnie jak przy wykształcaniu nawyków występują zjawiska zwarcia — w toku bezdźwięcznego mówienia lub myślenia niewątpliwie zachodzi to samo. Gdybyśmy nawet mogli udostępnić badaniu wszystkie utajone procesy i zapisać je na jakiejś czułej błonie lub na cylindrze fonografu, to i tak wskutek wielu w nich skrótów i zwarć nie moglibyśmy ich poznać, gdybyśmy nie przebadali ich powstawania od samego początku, kiedy to są zupełnie doskonałe i społeczne, aż do ich fazy końcowej, w której służą zastosowaniom indywidualnym, a nie społecznym. Mowa wewnętrzna, gdyby nawet można było ją zapisać na fonografie, zawsze okaże się skrócona, urywkowa, bezładna, zmieniona nie do poznania i niezrozumiała w porównaniu z mową zewnętrzną.

Zupełnie analogiczne zjawisko obserwujemy też w mowie egocentrycznej dziecka, z tą tylko różnicą, że tu widać, jak zjawisko to narasta przechodząc z jednego okresu do drugiego, by w miarę zbliżania się mowy egocentrycznej na progu wieku szkolnego do mowy wewnętrznej osiągnąć swe maksimum. Zbadanie dynamiki jego wzrostu nie pozostawia żadnej wątpliwości co do tego, że gdybyśmy tę krzywą przedłużyli, to w końcu doprowadzi nas ona do zupełnej niezrozumiałości, urywkowości i skrótowości właściwych mowie w pełni już wewnętrznej. Cała jednak korzyść z badania mowy egocentrycznej na tym właśnie polega. że możemy krok za krokiem obserwować powstawanie tych właściwości mowy wewnętrznej od pierwszego do ostatniego stopnia jej rozwoju. Mowa egocentryczna — jak stwierdził to już Piaget —• staje się dla nas, jeżeli nie znamy sytuacji jej powstania, niezrozumiała, urywkowa i skrócona w porównaniu z mową zewnętrzną.

Systematyczne śledzenie narastania tych właściwości mowy egocentrycznej pozwala rozczłonkować i wytłumaczyć te jej zagadkowe cechy. Badania genetyczne pokazują wprost, jak i skąd wypływa owa skrótowość. Jej to poświęcimy więcej uwagi. Można by sformułować ogólne prawo, że mowę egocentryczną w miarę jej rozwoju cechuje niezwykła tendencja do skrótów i opuszczeń wyrazów, nie zwykłe przejście do stylu telegraficznego, lecz bardzo swoista tendencja do skracania wypowiedzi i zdań przy utrzymywaniu orzeczenia i jego grupy kosztem opuszczenia podmiotu i jego grupy. Ta tendencja do predykatywności składni mowy wewnętrznej była widoczna we wszystkich eksperymentach i występowała jako niemal bezwyjątkowa prawidłowość, tak że stosując metodę interpolacji musimy założyć, że czysta i absolutna predykatywność jest główną formą składni mowy wewnętrznej.

Chcąc zrozumieć tę najpierwotniejszą ze wszystkich właściwość, porównajmy ją z czymś analogicznym, co w określonych sytuacjach występuje w mowie zewnętrznej. Czysta predykatywność — jak dowodzą nasze obserwacje — powstaje w mowie zewnętrznej w dwóch podstawowych sytuacjach: bądź w sytuacji odpowiadania, bądź w takiej, kiedy podmiot wypowiedzi jest z góry znany rozmówcom. Na pytanie: „Czy pan chce filiżankę herbaty?" — nikt nie będzie odpowiadał zdaniem rozwiniętym typu: „Nie, ja nie chcę filiżanki herbaty". Odpowiedź będzie czysto predykatywna: „Nie". W odpowiedzi tej będzie tylko orzeczenie. Takie czysto predykatywne zdanie jest tylko dlatego możliwe, że jego podmiot — to, o czym jest mowa w zdaniu — jest rozmówcom znany. Podobnie na pytanie: „Czy pański brat przeczytał tę książkę?" — nigdy odpowiedź nie będzie brzmiała: „Tak jest, mój brat tę książkę przeczytał", lecz będzie miała formę czysto predykatywna: „Owszem" lub „Przeczytał".

Zupełnie analogiczną sytuację napotykamy też wówczas, gdy podmiot wypowiedzi jest z góry znany rozmówcom. Wyobraźmy sobie, że grupa osób na przystanku czeka na tramwaj numer 8. Żadna z nich na widok zbliżającego się tramwaju nie powie: „Tramwaj numer 8, na który czekamy, aby pojechać tam a tam, nadjeżdża". Zamiast takiego rozwiniętego zdania zawsze usłyszymy skrót, samo orzeczenie: „Jedzie" albo „Ósemka". Oczywiście, w tym wypadku to predykatywne zdanie nasunęło się w żywej mowie samo pod wpływem konkretnej sytuacji, w której podmiot wraz z jego grupą słów był dobrze rozmówcom znany, wszak wynikał z sytuacji. Często podobne sądy predykatywne powodują komiczne nieporozumienia i najrozmaitsze qui pro quo, albowiem słuchacz może odnieść wypowiedziane orzeczenie nie do tego podmiotu, o którym myślał jego partner, lecz do innego, o którym sam myślał. W obu przypadkach czysta predykatywność powstaje wówczas, gdy podmiot wypowiedzi zawarty jest w myślach rozmówców. Jeżeli myśli ich są zbieżne i obaj mają na uwadze jedno i to samo, wówczas wzajemne porozumienie zachodzi przy użyciu samych tylko orzeczeń. Jeżeli w ich myślach orzeczenie dotyczy różnych podmiotów, nieporozumienie jest nieuniknione.

Piękne przykłady takich skrótów w mowie zewnętrznej, sprowadzającej się do samych predykatów, znajdujemy w powieściach Tołstoja, którego psychologia rozumienia bardzo interesowała. „Nikt nie usłyszał, co on (umierający Mikołaj Lewin) powiedział; jedna tylko Kitty zrozumiała. A zrozumiała, bo nieustannie myślą zdążała za tym, co mu było potrzebne". Można by dodać, że również w jej myślach podążających za myślą umierającego był obecny ten podmiot, którego dotyczyło owo przez nikogo nie zrozumiane słowo. Lecz najpiękniejszym chyba przykładem jest scena wyznania miłosnego między Lewinem a Kitty, w której oboje piszą kredą początkowe litery wyrazów.

— Już dawno chciałem panią o coś zapytać.

— Proszę, niech pan pyta.

—A więc — i napisał początkowe litery: k. p. m. o. t. b. n. m. c. t. z. n. c. w.? Litery owe miały znaczyć: „Kiedy pani mi odpowiedziała: to być nie może, czy to znaczyło — nigdy, czy wtedy?" Nie było żadnego prawdopodobieństwa, by Kitty mogła odgadnąć to skomplikowane zdanie.

— Zrozumiałam — rzekła, zarumieniona.

— Co to za słowo — spytał wskazując na „n", które oznaczało słowo nigdy.

— To słowo oznacza nigdy — odrzekła — ale to nieprawda. Szybko starł to, co było napisane, podał jej kredę i wstał. Napisała: w. j. n. m. i. o.

Nagle rozpromienił się: zrozumiał. To znaczyło: „Wówczas ja nie mogłam inaczej odpowiedzieć".

■— Napisała początkowe litery: ż. p. m. z. i p. t. c. b. To znaczyło: „Żeby pan mógł zapomnieć i przebaczyć to, co było".

Sztywnymi, z emocji drżącymi palcami chwycił kredę i łamiąc ją napisał początkowe litery następującego zdania: „Nie mam nic do zapomnienia i przebaczenia; nigdy nie przestałem pani kochać".

Spojrzała na niego nie przestając się uśmiechać.

— Zrozumiałam — rzekła szeptem.

Usiadł i napisał długie zdanie. Zrozumiała wszystko i nie pytając: czy tak? — wzięła kredę i natychmiast odpowiedziała.

Lewin długo nie mógł zrozumieć tego, co napisała, i coraz to zaglądał jej w oczy. Ze szczęścia ogarnęło go jakieś zamroczenie. Nie mógł absolutnie odcyfrować słów, które Kitty miała na myśli, ale ze ślicznych jej oczu, jaśniejących rozradowaniem, pojął wszystko, o co mu chodziło. Napisał trzy litery, ale jeszcze nie skończył pisać, gdy je już w ślad za jego ręką przeczytała i napisała w odpowiedzi: Tak.

W tej rozmowie powiedzieli sobie wszystko: że ona go kocha i że zapowie ojcu i matce jego wizytę na jutro rano" [b].

Jest to przykład o zupełnie wyjątkowym znaczeniu psychologicznym. Cała ta scena zaczerpnięta została przez Tołstoja z własnej biografii, on sam to bowiem w taki właśnie sposób wyznał miłość swej przyszłej żonie. Oba te przykłady bezpośrednio dotyczą interesującego nas centralnego dla mowy wewnętrznej zjawiska: jej skrótowości. Gdy wszyscy rozmówcy myślą jednakowo, gdy ich świadomość kieruje się ku temu samemu, wówczas rola bodźców słownych jest minimalna, a mimo to wzajemne porozumienie jest bezbłędne. W innym dziele Tołstoj zwraca uwagę na to, że ludzie żyjący w bardzo bliskim kontakcie psychicznym porozumiewają się za pomocą mowy skróconej, rozumieją się w lot i to jest raczej regułą niż wyjątkiem. „Lewin już się przyzwyczaił śmiało wypowiadać swe myśli, nie troszcząc się o to, by je przyodziać w dokładne słowa; wiedział że w miłosnych chwilach jak ta, żona zrozumie w lot, co on chce powiedzieć".

Zbadanie takich skrótów w mowie dialogowej skłoniło Jaku-binskiego do wniosku, że rozumienie przez domysł i odpowiadanie półsłówkami, pod warunkiem, że wszyscy wiedzą, o co idzie, pewna wspólnota masy apercepcyjnej u rozmówców — wszystko to ma ogromne znaczenie przy porozumiewaniu się werbalnym. By zrozumieć mowę, trzeba wiedzieć, o czym jest mowa. Poliwanow zaznacza w związku z tym: „Właściwie wszystko, o czym mówimy, wymaga od słuchacza rozumienia, o co idzie. Gdyby wszystko, co pragniemy wypowiedzieć, musiało mieć swoje odpowiedniki w formalnych znaczeniach użytych słów, musielibyśmy do formułowania każdej myśli użyć znacznie więcej słów, niż to w istocie czynimy. Mówimy nieuniknionymi aluzjami". Jakubinski ma rację, że przy takich skrótach idzie o swoistą cechę struktury syntaktycznej w mowie, jaką jest jej obiektywna prostota w porównaniu z tym, czego wymagałby bardziej dyskursywny sposób mówienia. Uproszczona składnia, minimum syntaktycznego rozczłonkowania, wypowiadanie myśli w sposób skondensowany, znacznie mniejsza liczba słów — oto cechy, w jakich przejawia się tendencja do predykatywności w mowie zewnętrznej w konkretnych sytuacjach. Zupełnym przeciwieństwem rozumienia przy tak uproszczonej składni są wspomniane wyżej komiczne wypadki nieporozumień, wykorzystane jako wzór dla znanej parodii rozmowy dwóch głuchych, z których każdy myślał co innego.

Oba skrajne przypadki — wyznanie miłosne Lewina i Kitty oraz rozmowa głuchych — to dwa bieguny, między którymi kryje się interesujący nas fenomen skrótowości mowy zewnętrznej. Zawarty w myślach rozmówców wspólny podmiot umożliwia pełne porozumienie przy maksymalnie skróconej mowie i o skrajnie uproszczonej składni. W przeciwnym wypadku porozumienie jest zupełnie niemożliwe, nawet przy mowie rozwiniętej. Tak czasem nie potrafi się dogadać nie tylko dwoje głuchych, lecz po prostu dwoje ludzi, którzy pod ten sam wyraz podkładają różną treść, lub tacy, których poglądy są skrajnie rozbieżne. Jak powiada Tołstoj, wszyscy ludzie żyjący sam na sam ze swymi myślami z trudem pojmują myśli innych i ze szczególnym uporem trzymają się własnych. Natomiast u ludzi żyjących w bliskim z sobą kontakcie możliwe jest owo chwytanie myśli w lot, ów, mówiąc słowami Tołstoja, lakoniczny i jasny, niemal bez słów, przekaz najbardziej złożonych myśli.

V

Bogatsi — dzięki tym przykładom — o znajomość fenomenu skrótowości w mowie zewnętrznej, przyjrzyjmy mu się z kolei w mowie wewnętrznej. Jak już wiemy, fenomen ten jawi się nie tylko w wyjątkowych sytuacjach, lecz zawsze, gdy tylko funkcjonuje mowa wewnętrzna. Jego znaczenie stanie się zupełnie jasne, jeżeli porównamy mowę zewnętrzną z mową pisaną oraz z mową wewnętrzną.

Poliwanow zauważa, że gdyby wszystko, co chcemy wypowiedzieć, zawarte musiało być w formalnych znaczeniach użytych słów, musielibyśmy, chcąc wypowiedzieć każdą poszczególną myśl, użyć o wiele więcej słów, niż to robimy w istocie. Otóż ten właśnie przypadek zachodzi w mowie pisanej, w niej bowiem wypowiedziana myśl wyrażona jest w formalnych znaczeniach użytych słów w o wiele większym stopniu niż w mowie ustnej. Mowa pisana jest mową pod nieobecność rozmówcy. Toteż jest to mowa maksymalnie rozwinięta, w niej właśnie podział syntaktyczny osiąga szczyty. Brak kontaktu między rozmówcami rzadko umożliwia porozumienie półsłowami i formami wypowiedzi predykatywnych. Przy mowie pisanej rozmówcy są w różnych sytuacjach, co wyklucza obecność wspólnego podmiotu w ich myślach. Toteż mowa pisana w porównaniu z ustną jest pod tym względem maksymalnie rozwiniętą i składniowo złożoną formą mowy, w której, chcąc wypowiedzieć jakąś myśl, musimy użyć o wiele więcej słów niż przy mowie ustnej. W wypracowaniu pisemnym, jak powiada Thompson, używamy na ogół takich słów, zwrotów i struktur, które w mowie ustnej mogłyby się wydawać nienaturalne. Wyrażenie Gribojedowa: „Nawet mówi, jak pisze" — podkreśla komizm, który powstaje, gdy elokwentny, syntaktycznie zawiły i rozczłonkowany język mowy pisanej zabrzmi w mowie ustnej.

W językoznawstwie wysunął się ostatnio na pierwsze miejsce problem funkcjonalnego bogactwa mowy. Okazuje się więc, że dla językoznawcy język nie jest jedyną formą czynności mowy, lecz stanowi kompleks wielorakich funkcji mowy. Analiza języka z punktu widzenia funkcji, warunków i celów wypowiedzi stała się głównym ośrodkiem zainteresowania badaczy. Już Humboldt widział funkcjonalne bogactwo w zastosowaniu do języka poezji i prozy, które pod względem celu i używanych środków różnią się od siebie i właściwie nigdy nie mogą się złączyć, albowiem poezja jest nieodłączna od muzyki, proza zaś jest związana wyłącznie z językiem. Zdaniem Humboldta, prozę cechuje to, że język w niej podporządkowuje własne walory dominującym w prozie celom; przy użyciu zdań współrzędnie i podrzędnie złożonych rozwija się w prozie w szczególny sposób, lecz zgodny z rozwojem myśli, logiczna eurytmia, w której styl prozaiczny nastraja się stosownie do celu. Każda z tych dwóch form mowy wyróżnia się własnymi cechami językowymi, które stanowią o doborze wyrażeń, o użyciu form gramatycznych, o syntaktycznych sposobach łączenia słów.

Tak więc sednem myśli Humboldta jest to, że każda forma mowy — a są one różne pod względem funkcjonalnego przeznaczenia — ma własne słownictwo, gramatykę i składnię. Jest to myśl niesłychanej wagi. Wprawdzie ani sam Humboldt, ani Potiebnia, który przejął od niego tę myśl i ją rozwinął, nie docenili w całej rozciągłości jej pryncypialnego znaczenia i zdołali tylko odróżnić poezję od prozy, a w prozie poprzestali na odróżnieniu intelektualnego dialogu od potocznej paplaniny, która służy tylko do porozumiewania się, a nie wzbudza idei i wrażeń, niemniej jednak ich myśl, zupełnie zapomniana przez lingwistów i dopiero niedawno wydobyta na światło dzienne, ma niesłychanie ważne znaczenie nie tylko dla lingwistyki, lecz i dla psychologii języka. Jak powiada Jakubinski, samo postawienie zagadnienia na tej płaszczyźnie jest językoznawstwu obce i prace z językoznawstwa ogólnego problemem tym się nie zajmują. Psychologia mowy, podobnie jak lingwistyka, idąc własną drogą, stawia przed nami to samo zadanie rozróżniania funkcjonalnego bogactwa mowy. Dla psychologii mowy, podobnie jak dla językoznawstwa, pierwszorzędne znaczenie uzyskuje podstawowe rozróżnienie dialogowej i monologowej postaci mowy. Mowa pisana i wewnętrzna, z którymi w danym przypadku porównujemy mowę ustną, stanowią monologowe postaci mowy. Natomiast mowa żywa przeważnie jest mową dialogową.

Dialog zawsze zakłada znajomość u rozmówcy istoty sprawy, która, jak widzieliśmy wyżej, pozwala na wiele skrótów w mowie ustnej, a w określonych sytuacjach rodzi czysto predykatywne wypowiedzi. Dialog zawsze zakłada bezpośrednie widzenie rozmówcy — jego mimiki i gestów — oraz akustyczną percepcję intonacyjnej strony mowy. Jedno i drugie razem wzięte umożliwia owo rozumienie półsłówek, porozumiewanie się aluzjami, jak tego dowodzą wyżej cytowane przykłady. Jedynie w ustnej mowie możliwy jest dialog, który, jak powiada Tard, jest tylko uzupełnieniem spojrzeń obu rozmówców. Ponieważ o tendencji do skrótowości w mowie ustnej była mowa wyżej, zatrzymamy się obecnie nad akustycznym aspektem mowy. Oto klasyczny przykład z notatek Dostojewskiego, świadczący o tym, jak bardzo intonacja ułatwia subtelnie zróżnicowane rozumienie znaczenia wyrazów.

Dostojewski opowiada o języku pijaków, który tworzyło jedno tylko niecenzuralne słowo.

Pewnej niedzieli, już nocą, zdarzyło mi się iść jakieś piętnaście kroków obok sześciu pijanych czeladników i wówczas nagle przekonałem się, że wszystkie myśli, wrażenia, ba, nawet głębokie rozważania można wyrazić za pomocą jednego tylko rzeczownika, który na dodatek jest nader krótki. Oto jeden z tych chłopaków ostro i energicznie wykrzykiwał ten rzeczownik, aby w ten sposób wyrazić nieopisaną pogardę i negatywny stosunek do czegoś, co było tematem ich poprzedniej rozmowy. W odpowiedzi na to, drugi powtarzał ten sam rzeczownik, lecz w całkiem innej intonacji i w innym sensie — miał bowiem grube wątpliwości, czy pierwszy miał rację, gdy się nie zgadzał. Nagle trzeci oburzył się na tego pierwszego, wtrącił się gwałtownie do rozmowy i począł wykrzykiwać pod jego adresem ten sam rzeczownik, ale już jako ordynarność i przekleństwo. Znowu odezwał się drugi, oburzony na trzeciego, tego, co obraził pierwszego, hamując go mniej więcej tak: „Co właściwie, o co chodzi, cóżeś tak na niego naleciał. Cichożeśmy se gadali, a ty nagle ni tudy, ni siady leziesz Filka rugać". I całą tę myśl też wyraził tym samym słowem, tym jednym magicznym wyrazem, tą skrajnie krótką nazwą pewnego przedmiotu, podniósł tylko przy tym rękę i wziął trzeciego za ramię. Nagle czwarty, najmłodszy z całej kompanii, dotychczas milczący, jak gdyby nagle znalazł rozwiązanie początkowych trudności, które wywołały spór, zachwycony podniósł rękę i krzyknął... Myślicie może, że zawołał „Eureka"? Że znalazł? Nic podobnego. On powtórzył ten sam rzeczownik, jedno tylko niecenzuralne słowo, ale z takim zachwytem, w takim upojeniu, że tego było chyba za wiele dla szóstego z tej paczki, ponurego i najstarszego z wszystkich, który niezbyt widocznie zbudowany zapałem żółtodzióba, natychmiast go ostudził, zwracając się do niego i powtarzając ponurym, mentorskim basem ... ten sam zabroniony przy damach rzeczownik, który zresztą jasno i precyzyjnie znaczył: „Czego wrzeszczysz i gardło drzesz?" Tak więc, nie używając żadnego innego słowa, prócz tego jednego, ulubionego widocznie, które zabrzmiało aż sześć razy, zrozumieli się doskonale. Jest to fakt, którego byłem świadkiem.

Oto w klasycznej formie pokazane zostało jeszcze jedno źródło tendencji do skracania mowy ustnej. Pierwszym źródłem było wzajemne porozumienie rozmówców, którzy z góry się umówili co do przedmiotu lub tematu rozmowy. W danym przypadku chodzi o coś innego. Można, jak powiada Dostojewski, wyrazić wszystkie myśli, wrażenia, ba, nawet głębokie rozważania jednym słowem. Jest to możliwe wówczas, gdy intonacja przekazuje występujący u mówiącego, wewnętrzny, psychologiczny kontekst umożliwiający zrozumienie sensu tego słowa. W podsłuchanej przez Dostojewskiego rozmowie takim kontekstem było bądź przeczenie pełne pogardy, bądź wątpliwość, bądź wreszcie oburzenie itd. Oczywiście, gdy wewnętrzną treść myśli można przekazać intonacją, to mowa może wykazać tendencję do skrótu i cały dialog może się ograniczać do użycia tylko jednego słowa.

Jest rzeczą zupełnie zrozumiałą, że oba te czynniki ułatwiające skracanie mowy ustnej — znajomość podmiotu i bezpośrednie przekazywanie myśli za pomocą intonacji — są zupełnie wykluczone w mowie pisanej. Toteż ta ostatnia zmusza do użycia o wiele większej liczby wyrazów, dla wyrażenia tej samej myśli, niż trzeba byłoby ich użyć w mowie ustnej. Dlatego mowa pisana jest najbardziej wielowyrazową, najprecyzyjniejszą i najbar~ dziej rozwiniętą formą mowy. Trzeba w niej przekazywać słowami to, co w mowie ustnej przekazujemy za pomocą intonacji i drogą bezpośredniego spostrzegania sytuacji. Szczerba zauważa, że najnaturalniejszą postacią mowy ustnej jest dialog. Według niego monolog jest w znacznej mierze sztuczną formą języka, gdy tymczasem dialog jest jego bytem prawdziwym. I rzeczywiście, psychologicznie rzecz biorąc, dialog jest pierwotną formą mowy. Wyrażając tę samą myśl, Jakubinski powiada, że dialog, będąc niewątpliwie zjawiskiem kultury, jest zarazem w większej mierze zjawiskiem przyrodniczym niż monolog. Dla badań psychologicznych niewątpliwym faktem jest to, że monolog jest najwyższą i najbardziej skomplikowaną postacią mowy, historycznie późniejszą od dialogu. Nas jednak interesuje obecnie porównanie tych dwóch form tylko od strony tendencji do skracania mowy oraz do redukowania jej do czysto predykatywnych wypowiedzi. Szybkie tempo mowy ustnej nie sprzyja takiemu przebiegowi czynności, by nabrała ona charakteru złożonego działania wolicjonalnego, obejmującego myślenie, walkę motywów, wybór itd.; przeciwnie, to szybkie tempo wskazuje raczej na to, że przebiega ona jako proste działanie wolicjonalne z elementami nawykowymi. To ostatnie zjawisko można zaobserwować w dialogu, w którym porozumiewanie się polega na natychmiastowych wypowiedziach sformułowanych jak bądź, czyli inaczej niż w monologu (zwłaszcza pisanym). Dialog — to mowa składająca się z replik, to łańcuch reakcji. Mowa pisana natomiast jest od samego początku przemyślana i zamierzona. Dialog niemal zawsze zawiera możliwość niedopowiedzenia, niepełnej wypowiedzi, zbędności mobilizacji tych wszystkich słów, których by trzeba było użyć do wyrażenia tego samego kompleksu myślowego w warunkach monologu. W przeciwieństwie do kompozycyjnej prostoty dialogu, monolog jest wyraźnie skomplikowany kompozycyjnie i operuje faktami mowy w jasnym polu świadomości, a na tych faktach o wiele łatwiej skupić uwagę. Tutaj stosunki werbalne są wyznacznikami, źródłami przeżyć pojawiających się w świadomości pod wpływem nich samych (tj. owych stosunków werbalnych).

Rzecz zrozumiała, że mowa pisana jest biegunowo przeciwstawna ustnej. W mowie pisanej nie ma jasnych dla obu rozmówców sytuacji, nie ma żadnej możliwości ekspresywnej intonacji, mimiki i gestu. Tak więc z góry jest wykluczona możliwość wszelkich skrótów, tak częstych w mowie ustnej. Tu rozumienie następuje dzięki słowom i ich połączeniom. Mowa pisana sprzyja urzeczywistnieniu się mowy jako czynności złożonej. Czynność mowy określana tu jest jako złożona. Dlatego często piszemy najpierw na brudno. Droga od brudnopisu do czystopisu jest właśnie drogą przebiegu złożonych czynności mowy, ale nawet bez pisania ,,na brudno" moment obmyślania występuje w mowie pisanej bardzo wyraźnie. Często mówimy najpierw do siebie, a potem dopiero piszemy. Jest to jakby brudnopis myślowy. Takim myślowym brudnopisem jest w mowie pisanej — o czym mówiliśmy w poprzednim rozdziale — mowa wewnętrzna; spełnia ona rolę wewnętrznego brudnopisu nie tylko w czasie pisania, lecz również w mowie ustnej. Toteż poświęcimy z kolei garść uwag porównaniu mowy ustnej i pisanej z mową wewnętrzną, pod względem najbardziej nas interesującej tendencji do skrótów. Widzieliśmy, że w mowie ustnej tendencja do skrótów i do czystej predykatywności wypowiedzi rodzi się w dwóch przypadkach: gdy sytuacja, o której mowa, jest jasna dla obu rozmówców, oraz wtedy, gdy mówiący wyraża psychologiczny kontekst wypowiedzi za pomocą intonacji. Oba te przypadki są zupełnie wykluczone w mowie pisanej, która dlatego jest najbardziej rozwiniętą formą mowy i nie ma w niej tendencji do predykatywności. A jak się ta sprawa przedstawia w mowie wewnętrznej? Otóż dlatego tak szczegółowo rozważaliśmy tendencję do predykatywności w mowie ustnej, że jej analiza pozwala wyjaśnić jedną z najbardziej dotąd niezrozumiałych, zagmatwanych i skomplikowanych zasad, którą wykryliśmy badając mowę wewnętrzną: zasadę predykatywności mowy wewnętrznej, zasadę o kluczowym znaczeniu dla wszystkich pogranicznych problemów. O ile w mowie ustnej tendencja do predykatywności pojawia się od czasu do czasu (a w pewnych przypadkach dosyć często i regularnie), w mowie pisanej zaś nie pojawia się nigdy, to w mowie wewnętrznej występuje zawsze. Predykatywność jest podstawową, jedyną formą mowy wewnętrznej, która z psychologicznego punktu widzenia składa się z samych orzeczeń, przy czym nie mamy tu do czynienia z jakimś względnym zachowaniem orzeczenia kosztem skrócenia podmiotu, lecz z predykatywnością absolutną. Prawem mowy pisanej jest to, że składa się z rozwiniętych podmiotów i orzeczeń, prawem zaś mowy wewnętrznej, że podmiot jest zawsze opuszczany i że składa się ona z samych orzeczeń.

Na czym więc polega owa pełna i absolutna, stale dostępna obserwacji i będąca regułą czysta predykatywność mowy wewnętrznej? Udało nam się ją ustalić eksperymentalnie, po prostu jako fakt. Jednak zadaniem naszym było ten fakt uogólnić, przemyśleć i wytłumaczyć. Udało się tego dokonać dopiero po zaobserwowaniu dynamiki narastania owej czystej predykatywności, począwszy od jej form początkowych do końcowych, i po skonfrontowaniu w analizie teoretycznej tej dynamiki tendencji do skracania w mowie pisanej i ustnej z taką samą tendencją w mowie wewnętrznej.

Zacznijmy od tego drugiego, od konfrontacji mowy wewnętrznej z ustną i pisaną, tym bardziej, że drogę tę przemierzyliśmy niemalże do końca i wszystko już jest przygotowane do ostatecznego wyjaśnienia myśli. Rzecz w tym, że te same okoliczności, które w mowie ustnej stwarzają niekiedy możliwość czysto predykatywnych sądów, a w mowie pisanej nie występują wcale, są stałymi i wiernymi satelitami mowy wewnętrznej. Dlatego ta sama tendencja do predykatywności musi powstawać i — jak wykazuje doświadczenie — zawsze powstaje w mowie wewnętrznej jako zjawisko stałe, i to w najczystszej, najbardziej absolutnej formie. Jeśli mowa pisana stanowi biegunowe przeciwieństwo ustnej w tym sensie, że jest maksymalnie rozwinięta przy pełnym braku tych okoliczności, które powodują opuszczenie podmiotu w mowie ustnej, to mowa wewnętrzna jest również biegunowym przeciwieństwem mowy ustnej, lecz w odwrotnym kierunku, albowiem w niej dominuje absolutna i stała predykatywność. Tak więc mowa ustna zajmuje pozycję środkową między mową pisaną a mową wewnętrzną.

Przyjrzyjmy się bliżej okolicznościom sprzyjającym skrótowości w mowie wewnętrznej. Przypomnijmy raz jeszcze, że w mowie ustnej pojawiają się skróty wówczas, gdy podmiot wypowiedzi jest z góry znany obu rozmówcom. Ale taka właśnie sytuacja jest absolutną i niezmienną prawidłowością w mowie wewnętrznej. Zawsze wiemy, o czym rzecz w naszej mowie wewnętrznej. Zawsze wiemy, jaka jest nasza sytuacja wewnętrzna. Temat naszego wewnętrznego dialogu jest nam zawsze znany. Wiemy, o czym myślimy. Podmiot naszego wewnętrznego sądu jest zawsze obecny w naszych myślach. Jest zawsze dany domyślnie. Piaget zauważył kiedyś, że sobie samym łatwo wierzymy na słowo, a natomiast potrzeba udowodnienia i uzasadnienia naszych myśli zachodzi dopiero przy ich konfrontacji z myślami cudzymi. Z takim samym prawem możemy powiedzieć, że do zrozumienia samego siebie wystarczą półsłowa i aluzje. W mowie skierowanej do siebie zawsze znajdujemy się w sytuacji, jaka w żywym dialogu zdarza się raczej rzadko i stanowi wyjątek raczej niż regułę. Odnośne przykłady przytaczałem wyżej. Świadczą one o tym, że mowa wewnętrzna z reguły ma miejsce w sytuacji, kiedy mówiący wypowiada szereg sądów w postaci jednego krótkiego orzeczenia, np. gdy stojąc na przystanku tramwajowym mówi krótko: „Ósemka". Zawsze przecież wiemy, na co czekamy i czego pragniemy. Będąc sam na sam z sobą, nigdy nie musimy używać rozwiniętych sformułowań w rodzaju „tramwaj numer osiem, którego oczekujemy, aby pojechał tam a tam, nadjeżdża". Wystarczy samo orzeczenie. Podmiot zawsze pozostaje w pamięci, podobnie jak u ucznia, który przy dodawaniu musi zapamiętać dziesiątki z poprzedniego rzędu.

Co więcej, podobnie jak Lewin w rozmowie z żoną, my w swojej mowie wewnętrznej zawsze śmiało wypowiadamy myśl, nie troszcząc się o dokładną formę słowną. Bliskość psychiczna rozmówców, jak już o tym była mowa, tworzy u mówiących wspólnotę apercepcji, która ma istotne znaczenie dla rozumienia półsłów, rozumienia mowy skróconej. Lecz owa wspólnota apercepcji w rozmowie z samym sobą, w mowie wewnętrznej jest pełna, całkowita i absolutna, toteż w mowie wewnętrznej regułą jest ów lakoniczny i jasny, niemal bezsłowny przekaz najbardziej skomplikowanych myśli, co Tołstoj uważał za rzadki wyjątek w mowie ustnej, możliwy tylko wówczas, gdy rozmówców łączyły stosunki intymnej bliskości wewnętrznej. W mowie wewnętrznej nigdy nie musimy nazywać tego, o czym się mówi, tj. podmiotu. Zawsze poprzestajemy na tym, co mówi się o tym podmiocie, tj. na orzeczeniu. To zaś właśnie stanowi o hegemonii czystej predykatywności w mowie wewnętrznej.

Analiza analogicznej tendencji w mowie ustnej pozwoliła nam. sformułować dwa zasadnicze wnioski. Po pierwsze, tendencja do predykatywności powstaje w mowie ustnej wówczas, gdy podmiot zdania zawierającego sąd jest z góry rozmówcom znany, gdy apercepcja u rozmówców jest w pewnej mierze wspólna. Lecz oba te momenty w skrajnej postaci, w pełnej i absolutnej formie mają miejsce zawsze w mowie wewnętrznej. Już to jedno pozwala nam zrozumieć, dlaczego w mowie wewnętrznej można obserwować hegemonię czystej predykatywności. Jak widzieliśmy, te okoliczności doprowadzają w mowie ustnej do uproszczenia składni, do minimum rozczłonkowania składniowego i w ogóle do swoistej struktury składniowej. To jednak, co w ustnej mowie w owych sytuacjach tylko się zarysowuje jako jakaś dość mglista tendencja, występuje w mowie wewnętrznej w formie absolutnej, doprowadzonej do granicy maksymalnego uproszczenia syntaktycznego, jako absolutny kondensat myślowy, jako zupełnie nowa struktura syntaktyczna, która — mówiąc ściśle — nie jest niczym innym jak zupełną likwidacją składni mowy ustnej i czysto predykatywną strukturą zdań.

Drugi wniosek uzyskany w analizie jest taki: funkcjonalna zmiana mowy musi doprowadzić do zmiany jej struktury. I znowu to, co w mowie ustnej tylko się zarysowuje jako dość jeszcze słabo wyrażona tendencja do zmian strukturalnych pod wpływem funkcjonalnych właściwości mowy, występuje w mowie wewnętrznej w formie absolutnej, doprowadzonej do końca. Funkcja mowy wewnętrznej, jak można było stwierdzić w badaniu genetycznym i eksperymentalnym, niechybnie i systematycznie wiedzie do tego, że mowa egocentryczna, która początkowo różni się od mowy społecznej tylko funkcjonalnie, stopniowo, w miarę wzrostu tego funkcjonalnego odróżnicowania, zmienia się również strukturalnie, co daje jako formę krańcową — zupełną likwidację składni mowy ustnej.

Jeżeli od tego porównania mowy wewnętrznej z ustną przejdziemy do badania strukturalnych właściwości mowy wewnętrznej, potrafimy krok za krokiem prześledzić wzrost predykatywności. Na początku mowa egocentryczna jest strukturalnie jeszcze zupełnie zespolona z mową społeczną, lecz w miarę rozwoju i funkcjonalnego wyodrębniania się w autonomiczną formę mowy wykazuje coraz silniejszą tendencję do skrótów, do zmniejszenia rozczłonkowania składniowego, do kondensacji. W momencie obumierania i przejścia w mowę wewnętrzną sprawia już wrażenie mowy urywkowej, albowiem prawie zupełnie jest podporządkowana składni czysto predykatywnej. Obserwacja podczas eksperymentu zawsze wskazuje, w jaki sposób powstaje owa nowa składnia mowy wewnętrznej i jakie jest jej źródło. Dziecko mówi o tym, czym jest aktualnie zajęte, oznajmia, co robi w danej chwili, opowiada, co widzi przed sobą. Toteż coraz bardziej opuszcza, skraca, kondensuje podmiot i jego grupę. I coraz bardziej redukuje swoją mowę do samego orzeczenia. Charakterystyczna prawidłowość stwierdzona podczas tych eksperymentów polega na tym, że im bardziej mowa egocentryczna jako taka uzyskuje swój wyraz w swoim funkcjonalnym znaczeniu, tym wyraźniej występują właściwości jej składni w sensie jej uproszczenia i predykatywności. Jeśli porównać mowę egocentryczną dziecka, która w naszych eksperymentach występowała w specyficznej roli mowy wewnętrznej jako narzędzie myślenia w wywoływanych eksperymentalnie sytuacjach trudnych, z tymi przypadkami, kiedy występowała bez tej funkcji, stwierdzimy bez żadnej wątpliwości, że im silniej wyrażona jest specyficzna intelektualna funkcja mowy wewnętrznej, tym wyraźniej występują również właściwości jej struktury syntaktycznej.

Owa predykatywność mowy wewnętrznej bynajmniej jednak nie wyczerpuje całego kompleksu zjawisk, który zewnętrznie i sumarycznie wyraża się w skrótowości mowy wewnętrznej, jeśli ją porównać z ustną. Analizując to skomplikowane zjawisko dostrzegamy, że tai się za nim wiele strukturalnych właściwości mowy wewnętrznej, spośród których omówimy tylko najważniejsze. Zaliczamy do nich przede wszystkim redukcję fonetycznych momentów mowy, z którą już się zetknęliśmy w niektórych przypadkach skróconej mowy ustnej. Wyznanie miłosne Lewina i Kitty, długa rozmowa za pośrednictwem początkowych liter wyrazów, odgadywanie całych zwrotów — wszystko to pozwoliło nam wysunąć wniosek, że przy jednakowym ukierunkowaniu świadomości rola bodźców werbalnych spada do minimum (początkowe litery), a porozumienie jest bezbłędne. Lecz owo pomniejszenie roli bodźców werbalnych jest znowu zjawiskiem skrajnym i niemal absolutnym w mowie wewnętrznej, albowiem jedność ukierunkowania świadomości jest tutaj pełna. W istocie w mowie wewnętrznej zawsze zachodzi sytuacja, która w mowie ustnej pojawia się wyjątkowo rzadko. W mowie wewnętrznej zawsze jesteśmy w takiej sytuacji jak Kitty i Lewin podczas ich rozmowy, gramy tu rolę sekretarza — jak się wyraził o tej rozmowie stary kniaź, zmuszony do odgadywania i pisania pierwszych liter słów. Zadziwiającą analogią do tej rozmowy są badania Lemaitre'a nad mową wewnętrzną. Jedna z jego osób badanych, dwunastoletni chłopczyk, wyobraża sobie zdanie „Les montagnes de la Suisse sont belles" jako rząd liter: L. m. d. 1. S. s. b., za którym mgliście rysuje się kontur góry, (40, s. 5). Widzimy tu sam początek kształtowania się mowy wewnętrznej, zupełnie analogiczny sposób skracania mowy, kompresję fonetycznego aspektu wyrazów do liter początkowych, tak samo jak w rozmowie Kitty z Lewinem. W mowie wewnętrznej nigdy nie zachodzi potrzeba pełnej artykulacji słowa do końca. Już z intencji rozumiemy, jakie słowo mamy powiedzieć. Porównując te dwa przykłady nie twierdzę, że w mowie wewnętrznej słowa zawsze są zastępowane pierwszymi literami i że mowa rozwija się na zasadzie tego mechanizmu, który okazał się w obu przypadkach jednakowy. Mam na myśli coś o wiele bardziej ogólnego. Chcę powiedzieć tylko to, że jak w mowie ustnej rola bodźców słownych jest minimalna w sytuacji jednakowego ukierunkowania świadomości — co miało miejsce w rozmowie Kitty z Lewinem •— tak w mowie wewnętrznej redukcja fonetycznej strony mowy zachodzi stale i zawsze, jako prawo ogólne. Mowa wewnętrzna jest mową nieomal bez słów. Właśnie dlatego wydaje mi się niezwykle znamienna zbieżność naszych przykładów. To, że w niektórych rzadkich wypadkach tak ustna, jak i wewnętrzna mowa redukują słowa do samych tylko początkowych liter, to, że i tu, i tam bywa czasem możliwy zupełnie identyczny mechanizm, jeszcze bardziej umacnia mnie w przekonaniu, że między porównywanymi zjawiskami mowy ustnej i wewnętrznej istnieje wewnętrzne pokrewieństwo. Co więcej, za większą sumaryczną skrótowością mowy wewnętrznej w porównaniu z ustną dostrzec można jeszcze jeden fenomen, o równie centralnym znaczeniu dla rozumienia psychologicznej istoty całego tego zjawiska. Dotychczas uważaliśmy predykatywność i redukcję dźwiękowej strony mowy za dwa źródła skrótowości mowy wewnętrznej. Lecz już oba te fenomeny dowodzą, że w mowie wewnętrznej mamy do czynienia z zupełnie odmiennym niż w mowie ustnej stosunkiem strony semantycznej do fizycznej. Fizyczna strona mowy wewnętrznej, jej składnia i fonetyka są minimalne, maksymalnie uproszczone i skondensowane. Na pierwszy plan wysuwa się znaczenie słowa. Mowa wewnętrzna operuje przede wszystkim semantyką, a nie fonetyką. Owa względna niezależność znaczenia słowa od jego fonii występuje niesłychanie plastycznie w mowie wewnętrznej. Chcąc to jednak wyjaśnić, musimy zbadać trzecie źródło skrótowości, która, jak zaznaczyłem, sumarycznie wyraża wiele wzajemnie powiązanych, aczkolwiek samodzielnych i nie zlewających się bezpośrednio fenomenów. Owym trzecim źródłem jest wysoce swoista struktura semantyczna mowy wewnętrznej. Bo oto badanie dowodzi, że składnia znaczeń i cała struktura owego znaczeniowego aspektu mowy jest nie mniej swoista jak składnia słów i jej struktura dźwiękowa. Jakież więc są główne właściwości semantyki mowy wewnętrznej?

Badania pozwoliły wykryć trzy główne właściwości mowy wewnętrznej, wewnętrznie z sobą powiązane i stanowiące o swoistości jej strony semantycznej. Pierwszą z nich i podstawową jest przewaga w mowie wewnętrznej sensu słowa nad jego znaczeniem. Pollan wyświadczył dużą przysługę psychologicznej analizie mowy wprowadzając rozróżnienie między sensem słowa a jego znaczeniem. Według niego sens słowa to kompleks wszystkich faktów psychologicznych powstających w naszej świadomości dzięki słowu. Toteż sens słowa jest zawsze strukturą dynamiczną, płynną i skomplikowaną, w której można wyróżnić kilka stref o różnej trwałości. Znaczenie natomiast to tylko jedna ze stref sensu, którą słowo uzyskuje w kontekście mowy — strefa najbardziej stała, jednolita i ścisła. Jak wiadomo, słowo w różnych kontekstach zmienia sens. Natomiast znaczenie jest tym nieruchomym i niezmiennym punktem, który utrzymuje się trwale, mimo zmian sensu słowa w różnych kontekstach. Zmianę sensu udało się stwierdzić w toku semantycznej analizy mowy, jako fakt podstawowy. Realne znaczenie słowa jest niestałe. Przy jednej operacji słowo występuje w jednym znaczeniu, przy innej w innym. Sprawa dynamiczności znaczenia prowadzi nas do problemu Pollana, tj. do stosunku znaczenia do sensu. Słowo wzięte oddzielnie w leksykonie ma tylko jedno znaczenie. Lecz znaczenie to nie jest niczym więcej, jak tylko potencją realizowaną w mowie żywej, w której stanowi cegiełkę jedynie w gmachu sensu.

Różnicę między znaczeniem a sensem wyrazu można zilustrować przykładem słowa, którym się kończy bajka Kryłowa Konik polny i mrówka. Ostatnie słowo tej bajki — „zatańcz" — ma zupełnie określone stałe znaczenie, zawsze i wszędzie jednakowe. Lecz w tej bajce znaczenie uzyskuje szerszy sens intelektualny i emocjonalny. W tym kontekście oznacza zarazem „ciesz się" i „zgiń". Otóż takie wzbogacenie słowa sensem, zagarniętym z kontekstu, jest podstawowym prawem dynamiki znaczeń. Słowo zagarnia, wysysa z kontekstu, w który jest wplecione, treści intelektualne oraz emocjonalne i zaczyna znaczyć i więcej, i mniej, niż mieści się w jego znaczeniu wtedy, gdy je rozważać oddzielnie i poza kontekstem: więcej dlatego, że krąg jego znaczeń się rozszerza na szereg stref pełnych nowych treści; mniej zaś dlatego, że słowo oznacza w danym kontekście tylko to, co jest ograniczone zwężone przez jego znaczenie abstrakcyjne. Sens słowa, powiada Pollan, jest zjawiskiem złożonym, ruchomym, które w jakimś stopniu stale się zmienia, zgodnie z różnymi aktami świadomości i zależnie od okoliczności. Pod tym względem sens słowa jest czymś niewyczerpanym. Słowo uzyskuje swój sens tylko w kontekście zdania, zdanie tylko w kontekście akapitu, akapit w kontekście książki, a książka w kontekście całej twórczości autora. Prawdziwy sens każdego słowa zależy w ostatecznym rozrachunku od całego bogactwa istniejących w świadomości momentów dotyczących tego, co dane słowo wyraża. „Sens ziemi — powiada Pollan — to system słoneczny, który uzupełnia wyobrażenie o ziemi; sens systemu słonecznego to droga mleczna, a sens drogi mlecznej to... Znaczy to, że nigdy nie zgłębimy pełnego sensu czegokolwiek, a więc pełnego sensu jakiegokolwiek słowa. Słowo jest niewyczerpanym źródłem nowych problemów. Jego sens nigdy nie jest pełny i ostatecznie sięga pojmowania świata oraz wewnętrznej struktury osobowości".

Główną jednak zasługą Pollana jest to, że przeanalizował stosunek sensu do słowa i potrafił udowodnić, iż między sensem a słowem istnieją o wiele bardziej niezależne stosunki niż między znaczeniem a słowem. Słowa mogą się dysocjować z wyrażonym w nich sensem. Od dawna wiadomo, że słowa mogą zmieniać swój sens, lecz zgoła niedawno zauważono, że należy też zbadać, w jaki sposób sens zmienia słowo, czy też ściślej mówiąc, jak pojęcia zmieniają swoje nazwy. Pollan przytacza wiele przykładów tego, jak słowa pozostają, choć sens się ulatnia. Badacz ten analizuje stereotypowe, konwencjonalne zwroty (typu: jak się panu powodzi), fałszywość słów i inne przejawy niezależności słów od sensu. Sens może się równie łatwo oddzielić od wyrażającego go słowa, jak utrwalić się w innym. Podobnie — powiada ten badacz — jak sens słowa wiąże się z całym słowem, lecz nie z każdym z jego dźwięków, tak samo sens wypowiedzi wiąże się z całym zdaniem, a nie z jej komponentami ■— poszczególnymi słowami. Toteż bywa i tak, że jedno słowo zastępuje inne. Sens oddziela się od słowa i w ten sposób trwa. Jeśli jednak słowo może istnieć bez sensu, to sens równie dobrze może istnieć bez słów.

Posłużyliśmy się analizą Pollana, aby w mowie ustnej pokazać zjawisko pokrewne temu, które udało się nam wykryć eksperymentalnie w mowie wewnętrznej. W ustnej mowie z reguły posuwamy się od najbardziej stałego i niezmiennego elementu sensu, od jego strefy najbardziej stabilnej, tj. od znaczenia słowa, ku jego strefom raczej płynnym, do jego sensu w ogóle. W mowie zaś wewnętrznej sprawa się ma przeciwnie: przewaga sensu nad znaczeniem, którą można niekiedy zaobserwować w ustnej mowie jako raczej słabą tendencję, tu dochodzi do swej matematycznej granicy i osiąga formę absolutną. Tutaj przewaga sensu nad znaczeniem, zdania nad słowem, całego kontekstu nad zdaniem, jest nie wyjątkiem, lecz stałą regułą.

Stąd wynikają dwie inne właściwości semantyki mowy wewnętrznej, dotyczące procesu łączenia się słów, ich kombinacji i zlewania się. Jedną z tych cech może być występowanie zjawiska bliskiego aglutynacji, która w niektórych językach funkcjonuje jako główny ich fenomen, w innych zaś jako raczej rzadki sposób łączenia się słów. Na przykład, w języku niemieckim jeden rzeczownik tworzy się często z całego zdania lub kilku wyrazów, występujących wtedy funkcjonalnie w znaczeniu jednego słowa. W pewnych językach takie zlepianie się słów jest stale działającym mechanizmem. Owe złożone słowa nie są, powiada Wundt, przypadkowymi agregatami słów, lecz tworzą się wedle ścisłych reguł. Wszystkie te języki łączą dużą liczbę słów oznaczających proste pojęcia w jedno słowo, które nie tylko wyrażają bardzo skomplikowane pojęcia, lecz oznaczają również wszystkie cząstkowe wyobrażenia zawarte w pojęciu. W owym mechanicznym związku elementów języka, czyli ich aglutynacji, najsilniejszy akcent zawsze pada na główny rdzeń, czyli na główne pojęcie i to przede wszystkim czyni język łatwo zrozumiałym. Np. w języku Delawarów istnieje złożone słowo utworzone ze słów „otrzymywać", „łódka" i „nas" i znaczy dosłownie: „otrzymać na łódce nas", „przepłynąć do nas łódką". Słowo to, używane zwykle jako wyzwanie dla wroga, by przepłynął rzekę, odmienia się według wszystkich licznych trybów i czasów istniejących w koniugacji delawarskich czasowników. Interesujące zaś są tutaj dwa momenty: po pierwsze, komponenty takiego złożonego słowa często skracają się fonetycznie i tylko ich część wchodzi w skład słowa złożonego; po drugie, powstające w ten sposób słowo złożone, wyrażające bardzo złożone pojęcie, występuje funkcjonalnie i strukturalnie jako jedno słowo, a nie połączenie samodzielnych słów. W językach amerykańskich, jak zauważa Wundt, słowo złożone traktuje się tak samo jak proste, tak samo się je deklinuje i koniuguje.

Coś podobnego zaobserwowałem również w mowie egocentrycznej dziecka. W miarę zbliżania się tej postaci mowy do mowy wewnętrznej, aglutynacja, jako sposób tworzenia wyrazów złożonych w celu wyrażenia pojęć złożonych, występowała coraz częściej i coraz wyraźniej. W swych egocentrycznych wypowiedziach dziecko coraz częściej przejawiało przy równoczesnym spadku współczynnika mowy egocentrycznej tendencję do asyntaktycznego zlepiania wyrazów.

Trzecia i ostatnia swoista cecha semantyki mowy wewnętrznej znowu da się najłatwiej wyjaśnić przez porównanie z analogicznym zjawiskiem w mowie ustnej. Istotą jej jest to, że bardziej dynamiczny i szerszy od znaczenia sens słów podlega innym prawom, jeśli chodzi o łączenie się i zlepianie, od tych, które można obserwować przy łączeniu i zlewaniu się znaczeń słownych. Ów specyficzny sposób łączenia wyrazów, zaobserwowany w mowie egocentrycznej, nazwałem wpływem sensu, rozumiejąc ten wyraz zarówno w jego pierwotnym dosłownym znaczeniu (wpływać), jak też w jego znaczeniu przenośnym, obecnie ogólnie przyjętym. Można powiedzieć, że jeden sens wlewa się do drugiego, oba wywierają wzajemny wpływ na siebie i wzajemnie się modyfikują. W mowie zewnętrznej analogiczne zjawiska szczególnie często obserwujemy w mowie artystycznej. Słowo, przewijając się przez jakiś utwór artystyczny, wchłania w siebie całe bogactwo zawartych w nim jednostek sensu i staje się dzięki temu jakby równoważnikiem całego utworu. Szczególnie dobitnym tego przykładem są tytuły utworów artystycznych. W literaturze pięknej stosunek tytułu do całego utworu jest inny niż np. w malarstwie lub w muzyce. Tytuł o wiele silniej wyraża i wieńczy cały sens treści utworu niż, dajmy na to, nazwa obrazu. Takie wyrazy jak: Don Kichot, Hamlet, Eugeniusz Oniegin, Anna Karenina, wyrażają owo prawo wpływu sensu w najczystszej postaci. W jednym wyrazie jest tu realnie zawarty sens treści całego utworu. Wyjątkowo pięknym przykładem prawa wpływu sensu jest tytuł poematu Gogola Martwe dusze. Wyraz ten w jego znaczeniu pierwotnym oznaczał zmarłych chłopów pańszczyźnianych, nie wykreślonych jeszcze z rejestrów rewizyjnych, których dlatego można było jeszcze kupować i sprzedawać, jak żywych. Są to umarli, którzy jeszcze liczą się jako żywi. W tym też sensie wyraz ten używany jest w całym utworze, którego głównym wątkiem jest skup martwych dusz. Lecz te dwa słowa, przewijając się jak czerwona nitka przez cały poemat, uzyskują zupełnie nowy, nieporównanie bogaty sens, wsysają w siebie, jak gąbka wodę morską, najgłębsze uogólnienia sensu poszczególnych rozdziałów poematu, poszczególnych obrazów, by wreszcie nasycić się pełnym sensem dopiero pod sam koniec poematu. Lecz wówczas w porównaniu z ich znaczeniem pierwotnym oznaczają już coś zupełnie innego. Martwe dusze to już nie umarli chłopi pańszczyźniani, lecz wszyscy bohaterowie poematu, którzy choć żyją, są martwi duchowo.

Coś podobnego można zaobserwować w mowie wewnętrznej i znowu w postaci doprowadzonej do ostatecznych granic. Tutaj słowo, rzec by można, wchłania w siebie sens słów poprzednich i następnych, rozszerzając niemal bezgranicznie zasięg swego znaczenia. W mowie wewnętrznej słowo dźwiga o wiele większy ciężar sensu niż w mowie zewnętrznej. Jak tytuł poematu Gogola, słowo jest skoncentrowanym kondensatem sensu. By przetłumaczyć to znaczenie na język mowy zewnętrznej, trzeba by sens wlany w jeden wyraz rozwinąć w całą panoramę słów. Podobnie, chcąc do końca wykryć sens tytułu poematu Gogola, trzeba by go rozwinąć do pełnego tekstu Martwych dusz. Lecz jak cały przebogaty sens tego poematu można zawrzeć w ciasnych ramach dwóch słów, tak ogromną sensowną treść można w mowie wewnętrznej wlać w naczynie jednego jedynego słowa.

Wszystkie te cechy sensu mowy wewnętrznej każą stwierdzić to, co wszyscy obserwatorzy określili jako niezrozumiałość mowy egocentrycznej lub wewnętrznej. Nie sposób zrozumieć egocentrycznej wypowiedzi dziecka, jeśli się nie wie, czego dotyczy orzeczenie, które tę wypowiedź konstytuuje, jeśli się nie dostrzega tego, co dziecko robi i co ma przed oczyma. Watson mówi o mowie wewnętrznej, że gdyby się ją udało zapisać na fonografie, i tak by pozostała dla nas niezrozumiała. Niezrozumiałość mowy wewnętrznej, podobnie jak jej skrótowość, jest faktem, na który zwrócili uwagę wszyscy badacze; nigdy wszakże fakt ten nie został poddany analizie. A przecież analiza dowodzi, że niezrozumiałość mowy wewnętrznej, jak również jej skrótowość, jest pochodną bardzo wielu czynników, stanowi sumaryczny wyraz najrozmaitszych fenomenów.

Wszystkie dotychczas wyszczególnione cechy mowy wewnętrznej — osobliwa składnia, redukcja aspektu fonetycznego, szczególna struktura semantyczna — zupełnie zadowalająco tłumaczą i wyjaśniają psychologiczną naturę owej niezrozumiałości. Niemniej warto jeszcze poświęcić nieco uwagi dwom aspektom, które mniej lub bardziej bezpośrednio ją warunkują i kryją się za nią. Pierwszy z nich jest jak gdyby integralną konsekwencją wszystkich dotychczas wyliczonych momentów i bezpośrednio wynika z funkcjonalnej swoistości mowy wewnętrznej. Już sama funkcja tej mowy nie predestynuje jej do porozumiewania się; jest to mowa dla siebie, która przebiega w zupełnie innych warunkach wewnętrznych niż mowa zewnętrzna i spełnia zupełnie odmienne funkcje. Toteż nie budzi zdziwienia jej niezrozumiałość, lecz dziwi raczej czyjaś nadzieja na jej zrozumienie. Drugi czynnik warunkujący jej niezrozumiałość dotyczy swoistości struktury jej sensu. By lepiej wyłuszczyć tę myśl, znowu porównajmy wykryty w naszych eksperymentach fenomen charakterystyczny dla mowy wewnętrznej z bliskim mu zjawiskiem występującym w mowie zewnętrznej. Tołstoj w powieści Dzieciństwo, lata chłopiące, młodość i w innych utworach opowiada, jak wśród ludzi, których życie biegnie wspólnym torem, łatwo rodzą się umowne znaczenia słów, własny dialekt czy żargon, zrozumiały tylko dla tych, którzy byli przy jego narodzinach. Taki własny dialekt mieli bracia Irtieniewowie. Taki dialekt mają dzieci ulicy. W pewnych warunkach słowa zmieniają swój ogólnie przyjęty sens i znaczenie, a uzyskują znaczenie specyficzne, narzucone przez określone warunki ich powstania. Jest rzeczą zupełnie zrozumiałą, że również w mowie wewnętrznej musi powstać taki dialekt wewnętrzny. W wewnętrznym użyciu każde słowo uzyskuje stopniowo inne odcienie, inne niuanse sensu, które stopniowo się sumują, by w końcu przekształcić się w nowe znaczenie słowa. Eksperymenty świadczą, że znaczenia wyrazów w mowie wewnętrznej są zawsze idiomami, nieprzetłumaczalnymi na język mowy zewnętrznej. Są to znaczenia zawsze indywidualne, zrozumiałe tylko w mowie wewnętrznej, która jest równie pełna „idiomatyzmów" jak opuszczeń. W istocie wlewanie się bogatej treści sensu w jedno słowo zawsze wiedzie do ukształtowania się indywidualnego, nieprzetłumaczalnego znaczenia, a więc idiomu. Ma tu miejsce to, co ilustruje cytowany klasyczny przykład z Dostojewskiego. To, co miało miejsce w rozmowie sześciu pijanych czeladników, a co jest dla mowy zewnętrznej wyjątkiem, jest regułą dla wewnętrznej. W tej ostatniej zawsze możemy wyrazić wszystkie myśli, wrażenia, ba, głębokie rozważania, używając jednego tylko słowa oczywiście, znaczenie tego słowa obejmującego zawiłe myśli, wrażenia i dociekania nie jest przetłumaczalne na język mowy zewnętrznej i jest niewspółmierne z potocznym znaczeniem tego samego słowa. Idiomatyczny charakter całej semantyki mowy wewnętrznej sprawia, że mowa ta siłą rzeczy musi się okazać niezrozumiała i trudno przetłumaczalna na nasz potoczny język.

Na tym mógłbym zakończyć przegląd eksperymentalnie stwierdzonych właściwości mowy wewnętrznej. Pragnę jednak dodać, że wszystkie te właściwości odkryłem już w toku eksperymentalnych badań nad mową egocentryczną. Interpretacja tych faktów wymagała jednak ich konfrontacji z analogicznymi i pokrewnymi zjawiskami w mowie zewnętrznej. Konfrontacja ta była ważna nie tylko dla uogólnienia, a co za tym idzie, dla poprawnej interpretacji wykrytych faktów i nie tylko jako sposób wyjaśnienia, na gruncie przykładów ustnej mowy, skomplikowanych i subtelnych właściwości mowy wewnętrznej, lecz przede wszystkim dlatego, że dostarczyła nam dowodu, iż już w mowie zewnętrznej tkwią możliwości uformowania się tych swoistych cech. Tym samym potwierdziła się hipoteza o pochodzeniu mowy wewnętrznej z mowy egocentrycznej i zewnętrznej. Ważne jest, że wszystkie te cechy mogą w pewnych okolicznościach powstać z mowy zewnętrznej, ważne jest, że możliwość taka w ogóle istnieje, że wszystkie te tendencje — do predykatywności, do redukcji dźwiękowej strony mowy, do przewagi sensu nad znaczeniem słowa, do aglutynacji jednostek semantycznych, do wpływu sensu, do idiomatyczności mowy — można zaobserwować również w mowie zewnętrznej. Natura słowa i rządzące nim prawa na to zezwalają i to umożliwiają. Jest to, powtarzam, najlepszym, jak sądzę, dowodem słuszności hipotezy, że mowa wewnętrzna powstała przez zróżnicowanie i oddzielenie się mowy egocentrycznej dziecka od mowy społecznej.

Wszystkie te właściwości mowy wewnętrznej nie pozostawiają chyba wątpliwości co do tego, że moja podstawowa teza, iż mowa wewnętrzna jest specyficzną, odrębną, autonomiczną i samorzutną funkcją mowy, jest słuszna. Mamy rzeczywiście do czynienia z mową, która całkowicie się różni od mowy zewnętrznej. Toteż mamy prawo ją rozważać jako osobną, wewnętrzną sferę myślenia werbalnego, która pośrednio kształtuje dynamiczny stosunek między myślą a słowem. To, co zostało powiedziane na temat istoty mowy wewnętrznej, jej struktury i funkcji, powinno rozwiać wszelkie wątpliwości co do tego, że przejście od mowy wewnętrznej do zewnętrznej nie jest zwykłym przejściem od jednego języka do drugiego, nie jest zwykłym dołączeniem fonii do mowy bezgłośnej, nie jest zwykłą wokalizacją mowy wewnętrznej, lecz jest przebudową mowy, jest przekształceniem samorzutnej i swoistej składni, struktury, sensu i fonii mowy wewnętrznej w inne formy strukturalne, właściwe mowie zewnętrznej. Jak mowa wewnętrzna nie jest mową minus dźwięk, tak mowa zewnętrzna nie jest mową wewnętrzną plus dźwięk. Przejście od mowy wewnętrznej do zewnętrznej jest złożoną, dynamiczną transformacją, jest przekształceniem mowy predykatywnej i idiomatycznej w mowę syntaktycznie rozczłonowaną i zrozumiałą dla innych.

VI

Teraz możemy wrócić do definicji mowy wewnętrznej oraz jej przeciwstawienia mowie zewnętrznej, od których rozpocząłem całą analizę. Zaznaczyłem wówczas, że mowa wewnętrzna jest zupełnie szczególną funkcją, że w pewnym sensie jest przeciwstawna mowie zewnętrznej, i wyraziłem sprzeciw wobec stanowiska tych, których zdaniem mowa wewnętrzna jest tym, co poprzedza zewnętrzną jako jej strona wewnętrzna. Jeżeli mowa zewnętrzna jest procesem przeobrażenia myśli w słowa, jest materializacją i obiektywizacją myśli, to tutaj obserwujemy proces przeciwny, bo idący jak gdyby od zewnątrz do wewnątrz, proces wyparowania mowy w myśl. Jednakże nie znaczy to wcale, że mowa znika wtedy również w jej formie wewnętrznej. Świadomość się nie ulatnia w ogóle i nie rozpływa w czystym duchu. Mowa wewnętrzna jest mimo wszystko mową, a więc myślą związaną ze słowem. O ile jednak w mowie zewnętrznej myśl spełnia się w słowie, o tyle w mowie wewnętrznej słowo umiera, rodząc myśl. Mowa wewnętrzna jest w znacznej mierze myśleniem czystymi znaczeniami, lecz — mówiąc słowami poety — „w niebie szybko się męczymy". Mowa wewnętrzna jest, jak się okazuje, momentem dynamicznym, nietrwałym i płynnym, pobłyskującym między lepiej ukształtowanymi i trwałymi biegunami badanego przez nas myślenia werbalnego: między słowem a myślą. Toteż wyjaśnić jej prawdziwe znaczenie i wyznaczyć jej miejsce można tylko wówczas, gdy posuniemy się jeszcze o krok w głąb naszej analizy, by móc w najogólniejszych choćby zarysach przedstawić następną zwartą płaszczyznę myślenia werbalnego.

Tą nową płaszczyzną myślenia werbalnego jest sama myśl. Pierwszym zadaniem naszej analizy jest wyodrębnienie tej płaszczyzny, wypreparowanie jej z owej jedności, w której zawsze występuje. Każda myśl dąży, jak już mówiłem, do połączenia czegoś z czymś, jest ruchem, przekrojem, rozwinięciem, ustala stosunek między czymś a czymś — słowem — spełnia jakąś funkcję, jakąś pracę, rozwiązuje jakieś zadanie. Ów bieg i ruch myśli nie pokrywa się wprost i bezpośrednio z rozwinięciem mowy. Jednostki myśli nie pokrywają się z jednostkami mowy. Oba procesy wykazują jedność, lecz nie tożsamość, są wzajemnie powiązane skomplikowanymi przejściami, złożonymi transformacjami, lecz nie pokrywają się wzajemnie, jak dwie linie proste nałożone jedna na drugą. Najłatwiej się o tym przekonać wówczas, gdy praca myśli kończy się niepowodzeniem, gdy, jak powiada Dostojewski, myśl nie poszła w słowa. Gwoli jasności znowu odwołajmy się do literatury. Oto fragment z utworu Gleba Uspienskiego. Jeden z jego bohaterów, nieszczęśliwy pątnik, nie mogąc znaleźć słów, by wyrazić wielką myśl, jaka go nawiedziła, męczy się bezradny i odchodzi, chcąc modlitwą wybłagać u świętego, aby Bóg dał pojęcie. Scena ta pozostawia niezwykle przygnębiające wrażenie. A w istocie to, co przeżywa ów biedny, przyćmiony umysł, niczym się nie różni od takich samych mąk słowa, jakie przeżywa poeta lub myśliciel. Mówi zresztą tymi samymi niemal słowami:

Ja bym ci, bracie miły, powiedział tak i tak, ani ociupinki bym nie zataił, no cóż, kiedym w gębie nie tęgi... bo to, co ja powiem, to w pomyślunku wszystko niby wychodzi składnie, a z języka zleźć nie chce. Ot bieda ze mną, durniem.

Chwilami ów mrok ustępuje ulotnym przebłyskom światła, kiedy to myśl nieszczęśnika się przejaśnia i tak samo jak poecie wydaje mu się, że jeszcze chwila, a „tajemnica przybierze znajome oblicze". I zaczyna wyjaśniać:

Jak ja na przykład pójdę w ziemię, bom przecie z ziemi wyszedł, z ziemi. A jak ja z powrotem pójdę w ziemię, to jakżeż można ode mnie brać wykup za ziemię?"

— A — a — powiedzieliśmy radośnie.

— Poczekaj, tu by jeszcze słówko trzeba jakieś... widzicie panowie, jak to trzeba...

Pątnik wstał, zatrzymał się na środku izby i chciał jeszcze jeden palec zagiąć na dłoni.

— Bo najważniejsze to jeszcze się wcale nie powiedziało. A to tak trzeba: dlaczego na przykład... — nagle zatrzymał się i z ożywieniem rzekł — a kto ci duszę dał?

— Bóg.

— Słusznie. Dobrze. A teraz popatrz tu...

Już chcieliśmy popatrzyć, ale pątnik znowu się zająknął, stracił energię, trzepnął rękami o biodra i niemal z rozpaczą krzyknął: — Nie. Nic nie poradzę. Wszystko nie tak... Och, Boże mój. Ja ci powiem wcale nie tyle, co trzeba. A tu trzeba zaczynać, hen, skąd. O duszy by trzeba, i to dużo. Ale nie mogę, nie mogę.

Wyraźna tu jest granica odcinająca myśl od słowa, wyraźny tu jest nieprzekraczalny dla mówiącego rubikon dzielący myślenie od mowy. Gdyby struktura i bieg myśli bezpośrednio się pokrywały ze strukturą i tokiem mowy, to opisany przez Uspienskiego przypadek byłby niemożliwy. Lecz w istocie myśl ma własną strukturę i własny bieg, od którego przejście do struktury i toku mowy jest bardzo trudne nie tylko dla bohatera powyższej sceny. Z problemem myśli utajonej w słowie zetknęli się wcześniej od psychologów artyści teatru. Na przykład u Stanisławskiego znajdujemy taką oto próbę odtworzenia podtekstu każdej repliki w dramacie, a więc próbę wykrycia utajonych w każdej replice myśli i pragnień: Czacki w rozmowie z Zofią powiada: „Błogosławiony ten, co wierzy —■ przytulnie mu na świecie".

W podtekście tego zdania Stanisławski dopatrywał się myśli: „Przerwijmy tę rozmowę". Z równym powodzeniem moglibyśmy w tym zwrocie doszukiwać się innej myśli, np.: „Nie wierzę pani. Pani tak mówi by mnie uspokoić". Można by zresztą podstawić tu jeszcze inną myśl, którą ta replika też może wyrażać: „Czy pani nie widzi, jak mnie pani męczy? Chciałbym pani wierzyć. Byłoby to dla mnie rozkoszą". Żywe zdanie wypowiedziane przez żywego człowieka zawsze ma swój podtekst, swą ukrytą myśl. Na przykładach, którymi pragnąłem zilustrować brak zbieżności psychologicznego podmiotu i orzeczenia z gramatycznymi, przerwałem analizę, nie doprowadziwszy jej do końca. Jedną myśl można wyrazić różnymi zdaniami, podobnie jak jedno zdanie może być materializacją różnych myśli. Sam zaś brak zbieżności struktury psychologicznej z gramatyczną w zdaniu uwarunkowany jest przede wszystkim tym, jaka myśl jest tym zdaniem wyrażona. W odpowiedzi „zegar upadł", która była reakcją na pytanie: „Dlaczego zegar stoi?" ■— mogła się ukrywać myśl: „Nie jestem winna, że zegar się zepsuł, bo upadł". Lecz tę samą myśl można też wyrazić inaczej: „Nie mam zwyczaju ruszać cudzych rzeczy, wycierałam tutaj kurz." Jeżeli treścią myśli ma być usprawiedliwienie, można ją wyrazić każdym z tych zdań. I wówczas najrozmaitsze znaczeniowo wypowiedzi będą wyrażały tę samą myśl.

Konkluzja jest więc taka, że myśl nie pokrywa się bezpośrednio z jej szatą werbalną. Myśl nie składa się z poszczególnych słów jak mowa. Jeśli chcę przekazać myśl: widziałem dziś chłopca w niebieskiej bluzie, który boso biegł po ulicy — nie widzę oddzielnie chłopca, oddzielnie bluzy, oddzielnie tego, że ta bluza jest niebieska, oddzielnie tego, że chłopiec był bez butów, i wreszcie oddzielnie tego, że biegł. Widzę to wszystko razem w jednym akcie myślowym, aczkolwiek w mowie rozbijam to na poszczególne wyrazy. Myśl zawsze jest czymś całościowym, czymś znacznie większym zakresowo i przestrzennie niż pojedyncze słowo. Mówca często w ciągu kilku minut rozwija jedną i tę samą myśl, która tkwi w jego umyśle jako całość, a wcale nie powstaje stopniowo, poszczególnymi jednostkami, tak jak rozwija się jego mowa. To, co w myśli zawarte jest symultannie, w mowie rozwija się sukcesywnie. Myśl można by porównać z chmurą, która zawisła nad nami i z której leje się deszcz słów. Toteż proces przejścia od myśli do mowy jest niezwykle złożonym procesem rozczłonkowania myśli i jej odtworzenia słowami. Właśnie przez to, ze myśl nie pokrywa się nie tylko ze słowem, lecz także ze znaczeniami słów, które ją wyrażają, droga od myśli do słowa biegnie poprzez znaczenie. W naszej mowie zawsze są ukryte myśli, utajony podtekst. Ponieważ niemożliwe jest bezpośrednie przejście od myśli do słowa, lecz zawsze wymaga ono przetarcia zawiłej drogi, rodzą się żale na niedoskonałość słowa i lamentacje z powodu niemożliwości wyrażenia myśli:

Jak serce me otworzyć,
By inni pojąć mnie mogli!

albo:

Ach, gdybyż bez słów dusza przemówić mogła!

Toteż, by położyć kres tym skargom, podejmowano próby stapiania słów, wytyczając nowe drogi od myśli do słowa poprzez nowe znaczenia słów. Chlebnikow porównywał tę pracę z biu drogi z jednej doliny do drugiej, mówił o bezpośrednim połączeniu między Moskwą a Kijowem, nie przez Nowy Jork, i sam siebie nazywał kolejarzem języka.

Eksperymenty uczą, że myśl, jak już wspomniałem, nie wyraża się w słowie, lecz spełnia się w nim. Czasem, jak w cytowanym fragmencie Uspienskiego, myśl nie spełnia się w słowie. Czy ten biedak wiedział, co chciał pomyśleć? Wiedział, jak wiedzą ci, co chcą zapamiętać, chociaż zapamiętywanie się nie udaje. Czy zaczął myśleć? Zaczął tak, jak tamci zaczynają zapamiętywać. Czy jednak udała mu się myśl jako proces? Na to pytanie należy odpowiedzieć przecząco. Myśl nie tylko jest zewnętrznie upośredniona znakami, lecz również wewnętrznie jest upośredniona znaczeniami. Rzecz w tym, że świadomość nie może się komunikować bezpośrednio, nie tylko fizycznie, lecz i psychicznie. Można to osiągnąć tylko pośrednio, w sposób upośredniony, poprzez wewnętrzne upośrednienie myśli najpierw przez znaczenia potem również i przez słowa. Toteż myśl nigdy nie jest równa bezpośredniemu znaczeniu słów. Myśl na samej drodze do werbalnej materializacji jest upośredniona przez znaczenie; innymi słowy, droga od myśli do słowa jest drogą nieprostą, wewnętrznie upośredniona.

I oto w naszej analizie wewnętrznych płaszczyzn myślenia werbalnego pozostał do zrobienia ostatni, finałowy krok. Myśl nie jest jeszcze ostatnią instancją w całym tym procesie. Sama myśl nie rodzi się z innej myśli, lecz z motywacyjnej sfery naszej świadomości; a ta sfera obejmuje nasze popędy i potrzeby, zainteresowania i pobudki, afekty i emocje. Za myślą kryje się tendencja emocjonalna i wołicjonalna i ona jedynie może odpowiedzieć w analizie myślenia na ostatnie „dlaczego". Wyżej porównałem myśl z chmurą, z której leje się deszcz słów. Otóż — pozostając przy metaforze motywacją myśli będzie wiatr, który pędzi chmury. Myśl rozumiemy w pełni i do końca tylko wówczas, gdy wykrywamy jej tło afektywno-wolicjonalne. Wykrycie motywów, które rodzą myśl i kierują jej biegiem, ilustruje cytowany przykład wydobywania podtekstu przy scenicznej interpretacji jakiejś roli. Za każdą repliką bohatera dramatu kryje się, jak uczy Stanisławski, jakieś dążenie do spełnienia pewnych zadań określonych wolą. To, co w danym wypadku trzeba odtwarzać metodą interpretacji scenicznej, w mowie ustnej zawsze jest początkowym momentem każdego aktu myślenia werbalnego.

Za każdą wypowiedzią kryje się zadanie wolicjonalne. Dlatego na marginesie tekstu sztuki Stanisławski zaznaczał, jakie dana replika wyraża dążenie — jako element wzbudzający ruch myśli i mowy bohatera dramatu. Oto dla przykładu tekst i podtekst kilku replik z roli Czackiego w interpretacji Stanisławskiego:

 

Tekst sztuki [c] — replika Zaznaczone na marginesie dą-
żenia
Zofia
Ach, Czacki... bardzo panu jestem ra- Chce ukryć zmieszanie.
da!...
Czacki
Rada!... Dziękuję. Chce skarcić kpiną.
Zaprawdę, dziwna radość. I co sądzić Jak pani nie wstyd!
o niej?
Czy aby szczera? Jednak myślę z trwo- Chce skłonić do szczerości.
gą,
Żem naglił ludzi, pędził konie
Dla siebie tylko. Bo dla kogo?
Liza
A myśmy, słowo uczciwości daję, Chce uspokoić.
Dopiero co w rozmowie
O panu Czackim wspominały sobie,
Gdzie jest i jakie zwiedza kraje?
Niech pani, proszę, powie sama...
Zofia
Nie tylko dzisiaj. Zawsze wspominałam Chce uspokoić Czackiego. Nie
pana... jestem niczemu winna!
Już tego mi pan nie zarzuci.
Czacki
Błogosławiony ten, co wierzy — Dość o tym!
Przytulnie mu na świecie.

 

 

Gdy chce się zrozumieć czyjąś mowę, nie wystarczy rozumieć same tylko słowa; trzeba pojąć myśl rozmówcy. Z kolei pojmowanie myśli rozmówcy bez pojmowania jego motywów, tego, co spowodowało, że myśl została wypowiedziana, również jest niezupełnym rozumieniem. Podobnie analiza psychologiczna każdej wypowiedzi jest tylko wówczas zakończona, gdy udaje się wykryć ową ostatnią, najbardziej utajoną wewnętrzną płaszczyznę myślenia werbalnego: jego motywację.

I na tym kończy się nasza analiza. Zważmy więc, dokąd nas doprowadziły jej rezultaty. Myślenie werbalne rysuje się nam jako złożona dynamiczna całość, w której stosunek między myślą a słowem określić się daje jako ruch poprzez wiele wewnętrznych płaszczyzn, jako przejście z jednej płaszczyzny na drugą. Nasza analiza posuwała się od płaszczyzny najbardziej zewnętrznej do najbardziej wewnętrznej. W żywym dramacie myślenia werbalnego ruch posuwa się w kierunku przeciwnym — od motywu generującego myśl do ukształtowania samej myśli, do jej upośrednienia w słowie wewnętrznym, potem w znaczeniach słów zewnętrznych i wreszcie w słowach. Fałszywy byłby wszakże pogląd, że tylko jedna droga od myśli do słowa ma zawsze miejsce naprawdę. Przeciwnie, możliwe są najrozmaitsze, ale przy dzisiejszym stanie wiedzy o tym zagadnieniu chyba niemożliwe jest wyliczenie ruchów obustronnych i obustronnych przejść z jednych płaszczyzn na inne. Jednakże najogólniej wiemy już teraz, że możliwy jest ruch urywający się w dowolnym miejscu owej trudnej drogi w obu kierunkach: od motywu przez myśl do mowy wewnętrznej; od mowy wewnętrznej do myśli; od mowy wewnętrznej do zewnętrznej itd. Nie było mym zadaniem zbadanie tych wszystkich różnorakich i realnie realizowanych ruchów na głównym trakcie od myśli do słowa. Interesowało mnie tylko jedno, najbardziej podstawowe i najważniejsze: wykrycie stosunku między myślą a słowem jako procesu dynamicznego, jako drogi od myśli do słowa, jako spełnienia się i ucieleśnienia myśli w słowie.

W mych badaniach szedłem stale drogą nieco niezwykłą. W problemie myślenia i mowy próbowałem zbadać jej stronę wewnętrzną, ukrytą przed bezpośrednią obserwacją. Próbowałem przeanalizować znaczenie słowa, które dla psychologii zawsze było drugą stroną księżyca, niezbadaną i nieznaną. Aspekt sensu i całej wewnętrznej strony mowy, tej, którą mowa zwraca się nie na zewnątrz, lecz w głąb, ku osobowości, do niedawna pozostawał dla psychologii ziemią nieznaną i niezbadaną. Badano przeważnie fizyczny aspekt mowy, tę jej stronę, którą ona zwraca się do nas. Toteż wszystkie najróżniejsze nawet interpretacje pojmowały stosunki między myślą a słowem jako niezmienne, trwałe, raz na zawsze ustalone stosunki między rzeczami, a nie jako wewnętrzne dynamiczne i zmienne stosunki między procesami. Toteż główny wniosek z moich badań mógłbym sformułować jako zasadę, że procesy które, jak sądzono, są powiązane nieruchomo i jednoznacznie, okazują się w istocie powiązane ruchomo. To, co dawniej uważano za strukturę prostą, okazało się w świetle badania złożone. W dążeniu do rozróżniania w mowie: strony zewnętrznej i znaczeniowej, słowa i myśli, nie ma nic prócz dążenia, by przedstawić w bardziej złożonej postaci i w bardziej subtelnym związku tę jedność, którą jest w istocie myślenie werbalne. Złożona struktura tej jedności, złożone elastyczne związki i przejścia między poszczególnymi sferami myślenia werbalnego powstają, jak o tym świadczy badanie, wyłącznie w toku rozwoju. Wyodrębnienie znaczenia od dźwięku, słowa od rzeczy, myśli od słowa ■— oto niezbędne szczeble w historii rozwoju pojęć.

Nie starałem się bynajmniej wyczerpać całej zawiłej struktury i dynamiki myślenia werbalnego. Pragnieniem moim było dać wstępne jedynie wyobrażenie o olbrzymiej złożoności tej dynamicznej struktury, wyobrażenie mające podstawę w eksperymentalnie zdobytych i opracowanych faktach, w ich analizie teoretycznej i w uogólnieniu. Pozostaje nam tylko podsumować w kilku słowach owo ogólne pojmowanie stosunku między myślą a słowem, które zawdzięczam temu badaniu.

Psychologia asocjacyjna wyobrażała sobie stosunek między myślą a słowem jako zewnętrzną, ukształtowaną przez powtarzanie więź dwóch zjawisk, w zasadzie zupełnie analogiczną do więzi skojarzeniowej powstającej między dwiema bezsensownymi sylabami, gdy się ich uczymy parami. Psychologia strukturalna zastąpiła to wyobrażenie innym, tym mianowicie, że istnieje więź strukturalna między myślą a słowem. Pozostawiła jednak bez zmian postulat niespecyficzności tej więzi, przyrównując ją do każdego innego związku strukturalnego między dwoma przedmiotami, np. między pałką a bananem w doświadczeniach z szympansami. Teorie, które próbowały rozwiązać ten problem inaczej, skupiły się wokół dwóch biegunowo przeciwnych doktryn. Jeden biegun to czysto behawiorystyczne rozumienie myślenia i mowy, wyrażone w formule: myśl jest mową minus dźwięk. Drugi biegun to skrajnie idealistyczna teoria rozwinięta przez przedstawicieli szkoły würzburskiej i Bergsona, wedle której myśl jest od słowa zupełnie niezależna, a słowo wypacza myśl. „Myśl wypowiedziana jest fałszem". Ów cytat z Tiutczewa może stanowić formułę wyrażającą istotę tych teorii. Z tego też wypływa dążenie psychologów do oddzielenia świadomości od rzeczywistości i, mówiąc słowami Bergsona, tendencja, by rozerwawszy ramy języka uchwycić nasze pojęcia w ich naturalnym stanie — w tej postaci, w jakiej je percypuje świadomość — jako swobodne od władzy przestrzeni. Jest tu jeden wspólny punkt dający się wykazać we wszystkich niemal teoriach myślenia i mowy: głęboki i pryncypialny antyhistoryzm. Wszystkie te teorie oscylują między biegunami czystego naturalizmu i czystego spirytualizmu. Wszystkie jednakowo rozważają myślenie i mowę w oderwaniu od historii myślenia i mowy.

W istocie tylko psychologia historyczna, tylko historyczna teoria mowy wewnętrznej może nam dać klucz do prawidłowego rozumienia całego tego niesłychanie zawiłego i jakże olbrzymiego problemu. W badaniu próbowałem iść tą właśnie drogą, a to, do czego doszedłem, można wyrazić w kilku zaledwie słowach. Stosunek myśli do słowa jest żywym procesem narodzin myśli w słowie. Słowo pozbawione myśli jest przede wszystkim słowem martwym. Mówiąc słowami poety:

Jak przez pszczoły opuszczone ule
Brzydko pachną martwe słowa.

Lecz również myśl, która się nie ucieleśniła w słowie, jest jak cień mitycznego Styksu. Hegel uważał słowo za byt ożywiony myślą. Byt ten jest wszakże absolutnie niezbędny dla naszej myśli.

Więź myśli ze słowem nie jest jednak pierwotnym raz na zawsze danym związkiem. Więź ta powstaje w rozwoju i sama się rozwija. „Na początku było słowo". Na te słowa Ewangelii Goethe odpowiedział słowami Fausta: „Na początku był czyn", pragnąc w ten sposób zdeprecjonować słowo. Lecz, powiada Gucman, jeżeli nawet zgadzając się z Goethem nie będziemy zbyt wysoko cenili słowa jako takiego, a więc słowa brzmiącego, i będziemy za nim biblijny werset tłumaczyć: „Na początku był czyn", to jednak można go przeczytać z innym akcentem, jeżeli spojrzeć na to z punktu widzenia historii rozwoju: na początku był czyn. Gucman chce przez to powiedzieć, że słowo uważa za wyższy stopień rozwoju człowieka w porównaniu z najwyższym wyrazem działania. Oczywiście, ma rację. Słowo nie było na początku. Na początku był czyn. Słowo jest raczej końcem niż początkiem rozwoju. Słowo jest finałem wieńczącym czyn.

*

Kończąc te dociekania trudno mi w kilku chociażby słowach nie omówić perspektyw, które się otwierają za progiem tego badania. Doprowadza nas ono do progu innego, jeszcze obszerniejszego, głębszego, jeszcze większego problemu niż problem myślenia — do problemu świadomości. W moich badaniach stale pamiętałem o tym właśnie aspekcie słowa, który, jak podkreślałem, niczym odwrotna strona księżyca pozostawał ziemią nieznaną dla psychologii eksperymentalnej. Starałem się zbadać stosunek słowa do przedmiotu, do rzeczywistości. Starałem się też zbadać eksperymentalnie dialektyczne przejście od wrażenia do myślenia i wykazać, że w myśleniu inaczej się odbija rzeczywistość niż we wrażeniu, że główną charakterystyczną cechą słowa jest uogólnione odbicie rzeczywistości. Tym samym dotknąłem takiego aspektu natury słowa, którego znaczenie wykracza poza granice myślenia jako takiego i który w pełni można zbadać tylko w kontekście problemu bardziej ogólnego — problemu słowa i świadomości. Jeżeli świadomość odbierająca wrażenia i myśląca dysponuje różnymi sposobami odbijania rzeczywistości, to sposoby te reprezentują też różne typy świadomości. Toteż myślenie i mowa stanowią klucz do pojmowania istoty świadomości człowieka. Jeżeli „język jest tak prastary jak świadomość", jeżeli „język jest właśnie świadomością praktyczną, istniejącą dla innych ludzi, a więc i dla mnie samego", jeżeli „przekleństwo materii, przekleństwo ruchomych warstw powietrza odwiecznie ciąży nad czystą świadomością", to jest rzeczą jasną, że nie tylko sama myśl, lecz cała świadomość wiąże się w swym rozwoju z rozwojem słowa. Rzetelne badania dowodzą na każdym kroku, że rola słowa jest centralna w świadomości w ogóle, a nie tylko w jej poszczególnych funkcjach. Słowo jest w świadomości tym, co wedle słów Feuerbacha jest absolutnie niemożliwe dla jednego człowieka a możliwe dla dwojga ludzi. Słowo jest najbardziej bezpośrednim wyrazem historycznej natury świadomości ludzkiej. Świadomość odzwierciedla samą siebie w słowie, jak słońce odbija się w małej kropli wody. Słowo tak się ma do świadomości, jak mały świat do wielkiego świata, jak żywa komórka do organizmu, jak atom do kosmosu. Słowo jest małym światem świadomości. Usensowione słowo to mikrokosmos świadomości człowieka.

 

[a] Jak widać z całego kontekstu, autor używając przenośni „wyparowanie mowy w myśl" ma na uwadze jakościową zmianę procesu mowy w akcie myślowym, a nie zniknięcie słowa (uwaga redakcji rosyjskiej).

[b] Lew Tołstoj Anna Karenina. Przekład Kazimiery Iłłakowiczówny. Warszawa 1962, PIW, t. I, s. 511.

[c] Aleksander Gribojedow Mądremu biada. Komedia wierszem w 4 aktach; przełożył Julian Tuwim, akt I, scena 7. Warszawa 1951, „Czytelnik.


Powrót do spisu treści