Ernest Mandel

Socjalizm w przededniu XXI wieku


Napisał: Ernest Mandel
Po raz pierwszy opublikowano:
około 1985
Adaptacja:
Wojciech Figiel - Polska Sekcja MIA


WSTĘP

Zgodnie z tradycyjnym określeniem Marksa i Engelsa socjalizm oznacza społeczeństwo zjednoczonych wytwórców - pierwszą, niższą fazę społeczeństwa komunistycznego - charakteryzującą się własnością środków produkcji, bezpośrednio społecznym charakterem pracy oraz planową produkcją mającą na celu zaspokojenie potrzeb (wytwarzanie zwykłych wartości użytkowych nie zaś towarów). Chodzi więc o społeczeństwo bez klas i państwa, to znaczy bez swoistych aparatów czy organów wyodrębnionych z ogółu obywateli w celu zarządzania, kierowania i podejmowania decyzji.

Takim może być jedynie w pełni decydujące o sobie samym społeczeństwo, które kształtuje się na bazie samorządu wytwórców i obywateli (tak więc i konsumentów), jest wyzwolone z tyranii "praw rynku" (prawa wartości) i despotycznej władzy państwa.

W sposób wolny i świadomy, w oparciu o wybór uporządkowanych i uzasadnionych wniosków podejmuje ono decyzje o priorytetach w wykorzystaniu właściwych środków materialnych i będącym w jego dyspozycji czasie dla pracy społecznej. Dlatego też takie społeczeństwo wymaga pluralizmu (inaczej mówiąc sytuacji, w której nie istnieje tylko jedna partia, jeden aparat "zdalnego sterowania"), pluralizmu w głębszym tego słowa znaczeniu, to znaczy w sensie istnienia narodowych (i międzynarodowych) alternatywnych celów. To bynajmniej nie wyklucza wielorakich mechanizmów decentralizacji (regionalnej, lokalnej, na poziomie dzielnicy czy też gospodarczej, społecznej, itp.), w ramach których organy oddolnej demokracji wypowiadają się w kwestii podejmowanych wyborów.

Uwzględniając nierównomierny rozwój wzajemnych powiązań sił

społeczno-politycznych na płaszczyźnie międzynarodowej, budowa społeczeństwa socjalistycznego może rozpocząć się w skali narodowej. Jednak w pełni może ono zostać zrealizowane tylko w skali globalnej lub inaczej mówiąc, gdy obejmie główne kraje świata.

Tak zdefiniowany socjalizm nie oznacza ani raju na ziemi, ani urzeczywistnienia odwiecznych marzeń, pełnej harmonii między jednostką a społeczeństwem czy też społeczeństwem a przyrodą. Nie jest też "końcem historii", końcem sprzeczności określających byt człowieka. Cel do którego zmierzają zwolennicy socjalizmu jest nieporównywalnie bardziej skromny. Rozwiązać sześć czy siedem sprzeczności, które na przestrzeni minionych wieków były i są obecnie źródłem najbardziej masowych ludzkich cierpień: zniewolenie i wyzysk człowieka przez człowieka; wojna i na masową skalę przemoc między ludźmi; wykorzenienie raz na zawsze głodu, nierówności i niezaspokojenia palących potrzeb różnych warstw społecznych; zinstytucjonalizowanie i systematyczne dyskryminowanie kobiet, ras czy grup etnicznych; poniżenie narodowych i lokalnych mniejszości, itp.; kryzysy ekonomiczne; kryzysy ekologiczne.

Wraz z usunięciem powyższych sprzeczności nie znika wcale dramat człowieka.

W sposób uargumentowany możemy twierdzić, że ów dramat dopiero wówczas by się rozpoczął. Dramat, który ludzkość dotąd przeżywała i przeżywa nadal nie jest ludzki lecz wieczny. Jakkolwiek by jednak było, dotychczasowy dorobek godny jest rozpatrzenia w całej swej doniosłości. Lecz jest on zaledwie jedną z alternatyw, z którą ludzkość się styka.

My, socjaliści jesteśmy przekonani o tym, że rozwiązanie owych sześciu czy siedmiu wspomnianych sprzeczności, byłoby gigantycznym skokiem na drodze postępu i uwolnienia tak rodzaju ludzkiego, jak i składających się nań jednostek, postępu, który w swej doniosłości mógłby się równać likwidacji kanibalizmu czy niewolnictwa.

Przekonani jesteśmy, że takowy postęp jest możliwy tylko w drodze obumarcia własności prywatnej, towaru i pieniądza, co jest podstawą obumarcia klas oraz państwa.

Podobnie jesteśmy przekonani, że bez tego, to znaczy bez ustanowienia Ogólnoświatowej Federacji Socjalistycznej, obecny stan rzeczy długo się nie utrzyma.

Niebezpieczeństwo zagłady cywilizacji ludzkiej, zagłady rodzaju ludzkiego, będzie rezultatem coraz bardziej niepohamowanego wyścigu, coraz bardziej przerażających katastrof, które stają się coraz bardziej widoczne.

SOCJALIZM JEST KONIECZNY

W tym sensie, w jakim dopiero co został zdefiniowany, socjalizm jest czymś najzupełniej koniecznym - w przeciwnym wypadku ludzkość stoczy się na skraj katastrofy. Sceptycyzm co do konieczności socjalizmu kryje w sobie owo lekceważenie tendencji do samozagłady ludzkości, które narasta w przezywającym obecnie kryzys społeczeństwie burżuazyjnym Ta dezynwoltura graniczy z zupełnym brakiem odpowiedzialności.

Przytoczmy sfery, w których owe tendencje do samozagłady są najbardziej widoczne: wyścig zbrojeń (broń atomowa, biologiczna, chemiczna) oraz niebezpieczeństwa zagrażające równowadze ekologicznej. Zbyteczne jest w tym miejscu wymienianie niezliczonych źródeł naukowych dowodzących możliwości zagłady życia na Ziemi, możliwości w które brzemienne są dostrzegalne w skali świata tendencje. W związku z tym dylemat nie przedstawia się już w postaci alternatywy: socjalizm czy barbarzyństwo, obecny dylemat brzmi: socjalizm czy też zagłada.

Chyba nie mniej niebezpiecznie przedstawiają się zagrożenia nędzą i głodem najbiedniejszych regionów "trzeciego świata", jak również ryzyko przeobrażenia znacznej części ludności metropolii imperialistycznych w warstwy o charakterze lumpenproletariackim lub quasi-lumpenproletariackim. Jeśli przyjąć realną hipotezę o czterdziestu milionach bezrobotnych w krajach imperialistycznych w latach 1985-1987, oznacza to , że razem z rodzinami, z częściowo bezrobotnymi, z kobietami "usuniętymi z rynku pracy" oraz młodzieżą, która nigdy na ten rynek nie weszła (1), otrzymujemy jakieś 100 milionów ludzi - mężczyzn i kobiet - doznających nędzy materialnej, intelektualnej i moralnej w tak zwanych "bogatych" krajach. A jest to zaledwie pierwsze stadium kryzysu, który nie osiągnął jeszcze swego apogeum.

Burżuazyjny projekt ustanowienia "podwójnego społeczeństwa" może tę liczbę zwiększyć dwu-, a nawet trzykrotnie.

Należy porzucić iluzję, jakoby wszystkie te tendencje miały charakter zarodkowy, że ich fatalne następstwa można jeszcze zatrzymać na znośnym poziomie - poziomie, który zapewniłby ciągłość cywilizacji materialnej oraz kultury ludzkiej, a przy tym nie przeobraziłby gruntownie struktury społecznej. W rzeczywistości jest wręcz odwrotnie.

Niszczące następstwa opisanych tendencji w coraz większym stopniu kumulują się.

Przykładowo, dziś rozmyślamy o kosztach, jakie przyjdzie nam zapłacić za naruszenie równowagi ekologicznej podczas nowego kryzysu; jutro będą one jednak znacznie wyższe.

Iluzja, jakoby taki stan rzeczy mógł się utrzymać przez dłuższy czas bez żadnych katastroficznych następstw, zbudowana jest w oparciu o hipotezę o ponoć nieograniczonych możliwościach przystosowawczych systemu kapitalistycznego, o rzekomo nadzwyczajnej elastyczności gospodarki rynkowej, jakoby "wszechmocnych mechanizmach regulacji", które były sankcjonowane przez cały wiek XX. Owo złudzenie zbudowane jest na fakcie, że kryzysy, wojny, wszelkiego rodzaju klęski żywiołowe nie zdjęły z porządku dziennego rutyny w rodzaju "business as usual", lecz jedynie okresowo ją tłumiły. Trzeba być ślepym lub, inaczej mówiąc, absolutnie nie rozumieć historii bieżącego stulecia, by nie zauważyć, że zasięg i waga periodycznych zakłóceń równowagi wzrastają z dziesięciolecia na dziesięciolecie.

Pierwsza wojna światowa pochłonęła dziesięć milionów istnień ludzkich. Cena drugiej - to już osiemdziesiąt milionów. Jakiej hekatomby wymagałaby trzecia? W okresie między pierwszą a drugą wojną światową miało miejsce około dwudziestu "wojen lokalnych". Od zakończenia drugiej wojny po dzień dzisiejszy byliśmy świadkami około pięćdziesięciu takich wojen; ich liczba wzrasta z roku na rok, z półrocza na półrocze.

Około trzydziestu milionów ludzi w Azji i Afryce zmarło z głodu między dwoma wojnami światowymi. W okresie od 1940 roku do chwili obecnej liczba ta zwiększyła się dziesięciokrotnie. Jak pokazała tragedia Etiopii, klęski głodowe dopiero się rozpoczęły.

W okresie między dwiema wojnami stopniowo rozprzestrzeniły się tortury, zadomawiając się w około dwudziestu państwach; obecnie w sześćdziesięciu-siedemdziesięciu państwach tortury są zjawiskiem powszechnym, w skrajnych przypadkach zinstytucjonalizowanym. Jedynym "jasnym punktem" jest fakt, że od 1945 roku nie powtórzyły się Oświęcim i Hiroszima Ale kto zagwarantuje, że nie stanie się tak za lat dwadzieścia?

W pierwszej połowie obecnego stulecia powiększanie się obszaru pustyń i zanieczyszczenie rzek oraz atmosfery były zjawiskami marginalnymi, dotyczącymi bardzo niewielkich obszarów planety. Dziś stwierdzamy raptem, że jesteśmy świadkami katastrofy nie tylko na obszarach Sahelu i Amazonii, ale i niespodziewanej zagłady połowy lasów w Niemczech.

Tak jak nieodpowiedzialne jest niedocenianie niebezpieczeństw, których z dnia na dzień jest coraz więcej, tak też nieodpowiedzialne jest twierdzenie, że jest już za późno, że katastrofa już nastąpiła lub - co w zasadzie jest tym samym - że rozpoczynająca się katastrofa to proces nieodwracalny. Ta z gruntu pesymistyczna teza jest jedynie racjonalizacją strachu i rozczarowania, demoralizującego bredzenia i poczucia beznadziejności. Nie posiada żadnego uzasadnienia naukowego, jest świadomym wyrzeczeniem się rozsądku.

Takie reakcje pozbawione są sensu, także gdy patrzy się na nie z perspektywy życia i uczuć Kiedy pali się dom i drogim nam osobom zagraża śmierć, żaden człowiek godny tego miana nie powie: "nie podejmę żadnych wysiłków, aby ich ratować". Gdy płonie dom, to ci, którzy zadowalają się sofizmatem - czy warto tłumić pożar, skoro już jutro może wybuchnąć nowy - sami pozbawiają się szans na przeżycie.

Jednak instynkt samozachowawczy, przywiązanie do życia przysługują wszystkim żywym istotom. Cechują także rodzaj ludzki. Dlatego tez starania, by powstrzymać nadciągającą katastrofę, są możliwe dopóki jest jeszcze czas i, koniec końców, wezmą górę. Oto dlaczego walka o socjalizm trwa nieustannie. Oto są jego szanse, by w rezultacie zatriumfować na przekór fatalistycznym i defetystycznym poglądom co do przyszłości świata.

Za tezą, że bezpowrotnie staczamy się w przepaść, kryje się błędna diagnoza co do przyczyn grożącej nam apokalipsy. Tendencje do samozagłady naszego gatunku wypływają nie z "odziedziczonego kapitału" i nie z jakiejś "wrodzonej ułomności" (takie twierdzenie dziwnie przypomina mit grzechu pierworodnego, z tym że wyrażony w kategoriach biologicznych), ani też z "agresywności samca", czy fatalnych następstw, jakie niosą ze sobą nauka i technika (co nasuwa skojarzenie z biblijną przypowieścią o zakazanych owocach z drzewa wiadomości). Grożące nam katastrofy wynikają nie z nadmiaru rozumu, ale z jego niedostatku, nie z nadmiaru wiedzy, ale jej braku, nie z nadmiaru instynktu, ale z niedostatku świadomości.

Jeśli współczesna technika wyzwoliła zjawiska o katastrofalnych następstwach, to dlatego, że niektóre z konsekwencji zastosowania zdobyczy nauki zostały w znikomym stopniu zbadane (2). Zwiększenie zakresu poznania, zapewnienie dalszego postępu przyrodoznawstwa, oznacza między innymi zwiększenie, a nie zmniejszenie możliwości uniknięcia globalnej katastrofy.

Nie w tym jednak tkwi sedno problemu. Postęp przyrodoznawstwa, wyższy stopień władania przyrodą (3) towarzyszył - a właściwie przeczył - prawie całkowitemu brakowi opanowania przez człowieka swej "drugiej natury", inaczej mówiąc środowiska społecznego, określenia własnego bytu społecznego.

Jednym z głównych osiągnięć marksizmu, które powszechnie zaczynają uznawać uczeni - niemarksiści, jest teza o determinującej roli społeczeństwa w stosunku do nauki i techniki. Historia nauki i techniki podlega oczywiście swoistej logice. Logika ta posiada własne wymogi, właściwe każdej dyscyplinie z osobna, które nierzadko są bezpośrednio powiązane z wymogami "dyscyplin pokrewnych". Jednakże jej główne zwroty odzwierciedlają ogólną logikę rozwoju społecznego, rodzą się z nowych pytań, nowych struktur, które - swoją drogą - odpowiadają specyficznym potrzebom i interesom społecznym.

W tym sensie wyścig w kierunku ewentualnych rozstrzygnięć w wojnie jądrowej nie jest wcale automatycznym produktem fizyki kwantowej. Zanieczyszczenie oceanów nie jest nieuniknioną konsekwencją postępu w dziedzinie chemii syntetycznej.

Powiększanie się obszarów pustynnych nie jest nieuniknionym następstwem wysiłków mających na celu zwiększenie wydajności rolnictwa. Wymienione zagrożenia oraz klęski wynikają z rozwoju tych rodzajów nauki i techniki, które podlegają tyranii kapitału, innymi słowy, pogoni za zyskiem, który przeliczany jest i zamieniany w pieniądz w każdej firmie z osobna; tym samym okazują się być we władzy bezlitosnych wymogów konkurencji i akumulacji kapitału, niezależnie od długofalowych konsekwencji i następstw, które wpłyną na siłę roboczą, całe społeczeństwo, czy też równowagę ekologiczną (4).

To nie zwyrodnienie naszego poznania prowadzi do kryzysów ekonomicznych, ekologicznych i politycznych. Na krawędź wojen i kryzysów spychają nas decyzje inwestycyjne kierujące się krótko- i średnioterminowymi partykularnymi interesami, nie uwzględniającymi odległych w czasie następstw. Tu, a nie gdzie indziej, szukać należy źródeł owej coraz bardziej grożącej wybuchem mieszaniny partykularnej racjonalności i irracjonalności systemu, która charakteryzuje całokształt tendencji rozwojowych społeczeństwa burżuazyjnego.

W ten oto sposób doszliśmy do istoty problemu. Socjalizm jest konieczny, ponieważ logika społeczeństwa burżuazyjnego, logika prywatnej własności i gospodarki rynkowej, logika żądzy wzbogacenia się, a przede wszystkim obłędnego mechanizmu powszechnej konkurencji przez nią wyzwalanej we wszystkich dziedzinach działania jednostkowego i społecznego, wytwarza piekielną dynamikę wiodącą do katastrofy. Nakłady kapitałowe dokonywane są gdzie popadnie i jak popadnie, nawet kosztem bilionowego zadłużenia i setek milionów bezrobotnych (w metropoliach i "trzecim świecie" razem wziętych).

Produkuje się cokolwiek, nie bacząc na koszty zniszczenia zasobów surowcowych.

Produkuje się broń atomową, która może zniszczyć wszystko co żywe dziesięć, dwadzieścia, sto razy (jakimże potwornym absurdem jest w tym kontekście pojęcie "overkill").

Taką dynamikę współczesnego świata coraz trudniej jest kontrolować, niezależnie od tego, czy odnosi się to do świata czysto kapitalistycznego, czy świata rozbitego na "dwa obozy" (który jest przecież jednolitą geograficzne i biologicznie całością). Można ją jeszcze zablokować, zatrzymać, zawrócić dzięki zwycięstwu międzynarodowego socjalizmu. Dla rodzaju ludzkiego stało się to sprawą życia lub śmierci. Zachodzi konieczność tego, by ludzkość zawładnęła własnym sposobem organizowania swego materialnego bytowania, swego ekonomicznego, społecznego i politycznego życia. Ten problem jest równoznaczny z problemem opanowania sił przyrody. W tym stopniu, w jakim pierwszy nie zostanie podniesiony, drugi stanie się źródłem zagłady. W tym stopniu, w jakim pierwszy zyska aprobatę, problem panowania nad przyrodą można będzie oddać pod kontrolę i w służbę życia oraz szczęścia większości mieszkańców - mężczyzn i kobiet - tej planety.

Żadna czysto mechaniczna siła, żadne "koło zębate przeznaczenia" nie może przeszkodzić w tym, aby siedemset pięćdziesiąt milionów zjednoczonych w skali świata wytwórców podjęło z dnia na dzień decyzje zaprzestania raz na zawsze produkcji broni jądrowej, chemicznej, biologicznej i in. Nie mogą przeszkodzić, by w jednym dniu zniszczyć wszystkie istniejące zapasy tych rodzajów broni i wprowadzić mechanizmy kontroli i ograniczeń w celu zagwarantowania przestrzegania tych decyzji. W tym celu wystarczy, aby sami wytwórcy stali się gospodarzami zakładów i wspólnie nimi zarządzali. Nie ma takiej "obiektywnej prawidłowości", takiej "żelaznej konieczności", która mogłaby przeszkodzić owym siedmiuset pięćdziesięciu milionom najemnych robotników - przeobrażonym w zjednoczonych wytwórców - w rozdzieleniu uzyskanego w ten sposób czasu pracy na wszystkich w celu produkowania dóbr materialnych i usług dla zaspokojenia rozumnych potrzeb. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby w takich warunkach wprowadzić dwudziestopięcio-, dwudziestogodzinny tydzień pracy dla wszystkich w miejsce podzielonej na dwie części ludzkości: tych, co pracują jako wyrobnicy po czterdzieści osiem - pięćdziesiąt sześć godzin tygodniowo i tych, którzy nie dają żadnej społecznie użytecznej pracy lub robią to tylko częściowo, otrzymując za to nie więcej niż żebraczą jałmużnę.

Mężczyźni i kobiety powinni pokazać, że są zdolni do podejmowana decyzji. Żaden "automatyzm" niezależny od ich woli nie może przeszkodzić im w wybraniu drogi rozsądku i ludzkiej solidarności. Interes ogromnej większości wymaga opowiedzenia się za socjalizmem i zrobi ona to tym chętniej po to, by nie stoczyć się w przepaść nadciągających katastrof.

SOCJALIZM JEST MOŻLIWY

Społeczeństwo oparte na samorządzie zjednoczonych wytwórców, będących panami swych losów, jest możliwe przede wszystkim dlatego, iż osiągnięty został taki poziom rozwoju sił wytwórczych, który stwarza materialne przesłanki zaniku niedostatku i obumarcia w skali globalnej gospodarki rynkowej. To naturalnie wymaga radykalnej zmiany rozdziału środków, który nie pozwoli na ich samowolne wykorzystanie lub roztrwonienie (produkcja broni, produktów szkodliwych dla zdrowia itp.). Wymaga to również ponownego podziału nakładów kapitałowych, który dawałby pierwszeństwo zaspokajaniu palących potrzeb - nie na bazie samowoli czy technokratycznego dyktatu, ale z uwzględnieniem priorytetów, które demokratycznie byłyby określane przez samych wytwórców - konsumentów.

My zaś ze swej strony jesteśmy przekonani, że istniejące obecnie środki dają możliwość rozsądnego rozwiązywania problemów w krótkim czasie i nie ma podstaw by sądzić, że ubóstwo jest w skali globu czymś nieuniknionym, zwłaszcza gdy idzie o dobra i usługi pierwszej potrzeby (żywność, odzież, mieszkanie z minimum komfortu, kulturę i wypoczynek, transport publiczny). Obumarcie produkcji opartej o mechanizmy rynkowe nie jest jakąś utopią. Oprócz tego możliwe jest zagwarantowanie wszystkim mieszkańcom planety produktów żywnościowych bez jednoczesnego naruszania równowagi ekologicznej, w dodatku przy wzroście demograficznym, który daje się kontrolować w skali globalnej i który w istocie można kontrolować już dziś. Co zaś do obaw, że wyczerpaniu ulegną zasoby energetyczne czy surowcowe, to dziś są one pozbawione podstaw. Wystarczająco świadczą o tym dostępne dane (5).

Ponowny podział w skali świata środków produkcji netto w celu wykorzenienia głodu i nędzy nie oznacza w żadnym wypadku konieczności obniżenia poziomu życia ludzi pracy na półkuli północnej. Owej repartycji można dokonać przy wykorzystaniu środków, które są obecnie trwonione lub - innymi słowy - nie przyczyniają się do utrzymania tego poziomu. Wystarczą dwa przykłady, aby uświadomić sobie, jakim poziomem rezerw na te cele dysponuje ludzkość.

Ogólna suma wydatków na zbrojenia w skali świata sięga siedmiuset miliardów dolarów. Ogólna masa nie wykorzystanych mocy produkcyjnych w rolnictwie i przemyśle krajów imperialistycznych i zależnych półprzemysłowych wynosi za ostatnie dziewięć lat 20%. Inaczej mówiąc, jest dwukrotnie większa od poprzednio przytoczonej sumy. W ZSRR i Europie Wschodniej suma ta jest wprawdzie minimalna, ale procent niewykorzystanych roboczogodzin - mimo, iż ośmiogodzinny dzień pracy wydaje się "naturalnym" - jest podobny (Andropow przytoczył dane wskazujące, że ilość niewykorzystanych godzin pracy może sięgać nawet 33% ogółu godzin pracy w przemyśle). Suma tych dwóch wielkości daje obraz tego, co już dziś można osiągnąć w sferze zaspokojenia podstawowych potrzeb całej ludzkości, nawet jeśli przejawi się tu niezbędną ostrożność w odniesieniu do eksploatacji nieodtwarzalnych przy obecnym poziomie wiedzy zasobów surowcowych.

Obumarcie gospodarki rynkowej nie może oczywiście dokonać się z dnia na dzień bądź w oparciu o decyzje jakiejkolwiek władzy, niechby nawet władzy większości wybranej w wolnych, demokratycznych i pluralistycznych wyborach. Zjednoczeni wytwórcy, gospodarze swoich środków produkcji będą ostatecznie zainteresowani, by do maksimum oszczędzić swój wysiłek produkcyjny. Skojarzenie tego interesu z zainteresowaniem wzrostem zapotrzebowania na zaspokajanie potrzeb, które nie są podstawowymi, stwarza określone napięcia społeczno-ekonomiczne, których optymalne rozwiązanie (optymalne, a nie jedynie możliwe) wymaga dalszego funkcjonowania sektora towarowo-pieniężnego - szczególnie w sferze "luksusu" - na równi z sektorem nierynkowym, opartym na zasadzie podziału według potrzeb. Współistnienie tych dwóch sektorów jest faktem, który nie pozwala zrobić bezpośredniego "skoku" z tak zorganizowanej gospodarki - zarówno kapitalistycznych, jak i tzw. socjalistycznych krajów - do rzeczywiście socjalistycznej ekonomiki. Między nimi znajduje się okres przejściowy, który już rozpoczął się w tzw. krajach socjalistycznych, ale jest daleki od zakończenia.

Historyczna logika okresu przejściowego zawiera się tym, by zagwarantować stopniowe obumieranie zarówno gospodarki rynkowej, jak również jakiegokolwiek innego sposobu określania i podziału społecznego produktu dodatkowego, który przeczyłby swobodnie i demokratycznie zatwierdzonej woli większości wytwórców.

Rzecz w tym, by zapewnić zanikanie nierówności społecznych i wszelkich materialnych warunków dzielących społeczeństwo na rządzących i rządzonych (owe warunki materialne zakładają, że przedłużanie dnia pracy uniemożliwia dostęp do informacji i wiedzy, z którego może skorzystać tylko jedna część społeczeństwa, w tym czasie gdy inni uwikłani są w proces wytwarzania). W taki oto sposób obumieranie gospodarki rynkowej wiąże się ściśle z obumieraniem klas społecznych i państwa jako takiego.

Zasadnicza perspektywa trzeciej rewolucji - rewolucji technologicznej, a obecnie jesteśmy świadkami etapu jej upowszechniania i uspołeczniania - wzmacnia materialne możliwości wskazanych przemian. W miarę coraz większego postępu w kierunku robotyzacji i pełnej automatyzacji, skrócenie dnia pracy nawet o połowę w żadnym wypadku nie musi pociągać za sobą ograniczenia produkcji materialnej.

Mikroelektronika już dziś daje możliwość najbardziej demokratycznego dostępu do informacji wszystkim obywatelom. Jest to zupełnie możliwe i stosunkowo proste do urzeczywistnienia. Problem jednak ze swej natury nie jest techniczny, lecz polityczny i społeczny. Jak mianowicie zagwarantować, aby te ogromne możliwości współczesnej techniki nie przywiodły do katastrof, nowych - korzystnych dla mniejszości - nadużyć, przywilejów, monopoli. Jest tylko jedna odpowiedź: te możliwości powinni wziąć w swe ręce sami wytwórcy - konsumenci, kolektywnie zorganizowani dla demokratycznego podejmowania decyzji i ich kontroli.

W istocie rzeczy mówimy więc o specyficznym połączeniu w gospodarce sektora nierynkowego z rynkowym, które zmierzałoby do stopniowego ograniczania tego drugiego, do jego obumierania. Rzecz bowiem nie w jakimś doktrynerskim, z góry założonym rozstrzygnięciu (dlatego, że dla Marksa i Engelsa pełne urzeczywistnienie socjalizmu oznaczało zniesienie gospodarki rynkowej). Idzie o nieuchronny wniosek, wynikający z marksistowskiej analizy, tzn. analizy naukowej, nie tylko następstw ekonomicznych, ale przede wszystkim społecznych i psychologicznych, wynikających z przezwyciężenia gospodarki rynkowej.

W świetle doświadczenia historycznego, w tym doświadczenia tzw. krajów socjalistycznych, bezspornym jest fakt, że przezwyciężenie ekonomiki rynkowej, jeśli nie liczyć przypadków granicznych, niezawodnie oznacza przezwyciężenie konkurencji w celu zabezpieczenia dostępu do środków konsumpcji i wymiany (w skrajnych przypadkach do środków produkcji), przezwyciężenie tendencji do prywatnego przywłaszczania i prywatnego wzbogacenia - a zatem przezwyciężenie motywacji dla zachowań społeczno-ekonomicznych, które są ich podstawą.

Powyższych motywacji bynajmniej nie należy pojmować jako "przyrodzonych człowiekowi"; nie towarzyszyły działaniom ludzi przez setki tysięcy lat. Jeszcze do niedawna nie występowały one w większości wiejskich i plemiennych wspólnot, w których żyła większość ludzkości. Gdy jednak zasięg gospodarki rynkowej zaczął się rozszerzać (lub, co w zasadzie jest tym samym, gdy jej zanik sprowadza się do jednego tylko fragmentu społeczno-ekonomicznej aktywności), jej upowszechnienie prześciga jakąkolwiek "socjalistyczną propagandę", wszelkie rodzaje "edukacji" czy też "totalitarnej" indoktrynacji. Jak głosiła ludowa mądrość w ZSRR, i to w najbardziej przecież krwawym okresie stalinowskiego terroru: błat - usłownyj jazyk, argo - silnieje Stalina*.

Socjalizm jest nowym systemem, który samoreprodukuje się automatycznie bez zewnętrznego nacisku - w tym także i państwa - wówczas, gdy motywacja do współpracy i solidarności wszystkich robotników - proletariuszy (dominująca, choć na niskim poziomie, w społeczeństwie pierwotnym, a obecnie stopniowo rozprzestrzeniająca się na całe społeczeństwo) zastąpi, ogólnie mówiąc, bezduszną motywację do samobogacenia. Taka przemiana nie jest utopią z uwagi na to, że oba wskazane komponenty (tzn. indywidualistyczny i socjalistyczny, przyp. tłum.) posiadają antropologiczne pierwiastki. Likwidacja niedostatków i walki o byt (struggle for life) zrodzonej przez tę motywację stwarza materialne podstawy do tej przemiany.

Jednakże zmiana społecznego klimatu i rewolucja psychologiczna, nieodzowne dla takiej zmiany, wymagają więcej niż tylko zwykłego przyspieszenia rozwoju sił wytwórczych i zwykłej "eksplozji" materialnego bogactwa i dobrobytu. Potrzebują rewolucji stosunków produkcji i stosunków wymiany, aby współpraca i solidarność ogółu wytwórców i konsumentów przekształciła się w siłę napędową całej bieżącej aktywności ekonomicznej. To zaś w powszednim życiu wszystkich mężczyzn i kobiet powinno znaleźć odzwierciedlenie w likwidacji wszelkich materialnych i społecznych przywilejów. Nie jest to jednak możliwe do urzeczywistnienia bez stopniowego obumierania gospodarki rynkowej i zbudowanej na niej konkurencji.

Nie zamierzamy tu opisywać etapów, przez które przechodzić będzie proces obumierania gospodarki rynkowej, ani też nie twierdzimy, że nastąpi to jutro, jako rezultat powszechnego obalenia kapitalizmu oraz osiągniętego punktu rozwoju w tzw. krajach socjalistycznych. Nie postawimy tez pytania, czy istnieją jakieś "uniwersalne" etapy tego okresu, czy tez może lepiej by było - sądząc po obecnym stanie naszej wiedzy - zadowolić się pragmatyczną analizą głównych problemów demokratycznego i opartego na samorządzie planowania (rozstrzygnięć należałoby szukać w sposobach, w jakich te problemy powstały oraz w jakim stopniu rodzą je realne procesy rewolucji socjalistycznej i plamiące je wypaczenie biurokratyczne). Zamierzamy postawić pewne pytania w formie możliwie najszerszej, na płaszczyźnie historii, biorąc pod uwagę jej decydujące - jak nam się zdaje - znaczenie dla samego problemu socjalizmu.

JAKIE SIŁY SPOŁECZNO-POLITYCZNE SĄ ZAINTERESOWANE WPROWADZENIEM SOCJALIZMU?

Naukowy socjalizm bazuje na tezie, że nadejście społeczeństwa bezklasowego nie może być wynikiem zwykłego Aufklaerung - edukacji i propagandy, kierujących się "rozumem", "nauką", " pragnieniem emancypacji" czy szlachetnymi pobudkami (dajmy na to - etycznymi) urzeczywistnienia dobrobytu dla możliwie dużej liczby ludzkich istot.

Bez wątpienia wszystkie te motywy ujawniały się u działaczy socjalistycznych, od Marksa i Engelsa poczynając. Są one nawet niezbędne dla wytężonej i długotrwałej działalności socjalistycznej. Jak się wydaje, społeczeństwa socjalistycznego nie można urzeczywistnić bez socjalistycznej teorii (Engels posługiwał się nawet terminem: nauka socjalistyczna) oraz bez głębokiej woli walki o wyzwolenie.

Jednak nawet jeśli te motywy i pobudki są konieczne, to zarazem są przecież daleko niewystarczające dla zagwarantowania zwycięstwa socjalizmu. Zwycięstwo to wymaga istnienia siły społecznej, której interes materialny odpowiada projektowi likwidacji podziału społeczeństwa na klasy. Wymaga realnej aktywności społecznej tej klasy, jako pochodnej jej materialnych interesów. To zaś może wynikać tylko z realnego ruchu rzeczywiście istniejącej klasy (6), która w realny sposób przezwyciężyła przeciwności na drodze realizacji społeczeństwa bezklasowego, wyłaniane przez systemy burżuazyjne oraz istniejące przeżytki systemów przedburżuazyjnych. Wśród tych sprzeczności główną, lecz nie jedyną, jest własność prywatna.

Owa materialistyczna konkretyzacja starego socjalistycznego planu - w istocie tak starego, jak sam podział społeczeństwa na klasy, którego ludzkość mimo relatywnych sukcesów i porażek nigdy nie zaakceptowała jako czegoś niezmiennego - wydaje się być głównym wkładem Marksa w dzieło socjalizmu, w dzieło wyzwolenia bezpośrednich wytwórców, ogólniej zaś - rodzaju ludzkiego. Owa konkretyzacja pozwoliła na stopniowe zespolenie efektywnie i świadomie wykorzystywanej organizacji klasy robotniczej (starszej niż marksizm) z planem socjalistycznym; zespolenie, które osiągnęło swą kulminację w pierwszych trzydziestu latach naszego stulecia. Od tego czasu przezywa ono swój letalny kryzys. Niekiedy kryzys występujący pod postacią historycznej klęski (Hitler, Stalin) przybiera formy grożące wybuchem lub katastrofą.

Dlatego też rodzi się pytanie: czy mamy do czynienia z koniunkturalnym kryzysem, historycznie przemijającym, czy też strukturalnym i historycznie nieodwracalnym.

W polityczno-strategicznym sensie można to wyrazić przy pomocy następującego pytania: gdzie znajduje się punkt kulminacyjny rewolucji proletariackiej (w tym znaczeniu, jaki przydawali jej w oparciu o historyczną analizę walk klasowych w drugiej połowie XIX wieku Marks i Engels) - za czy też przed nami?

Powyższy problem można podzielić na następujące pytania:

  1. Czy rzeczywiście wewnątrz kapitalistycznego społeczeństwa, które przekroczyło próg uprzemysłowienia, proletariat dysponuje ekonomicznymi, społecznymi, psychologicznymi i moralnymi środkami koniecznymi dla zwycięskiej walki z burżuazją, gwarantującymi mu zarazem taką pozycję, która przy minimum nawet szans umożliwi rozpoczęcie budowy społeczeństwa socjalistycznego?
  2. Czy środki te będą istnieć i wówczas, gdy kapitalizm straci swój rozpęd w skali światowej, gdy zacznie się rozpad systemu? Czy też te środki rozpadną się jako tożsamy wynik stopniowego rozpadu samej "cywilizacji" kapitalistycznej?
  3. Czy może zabrnęliśmy w wyjątkowy w historii ślepy zaułek, polegający na tym, że proletariat, ekonomicznie się wyzwalając, jest ciągle w stanie prowadzić świat do socjalizmu - jednak przeszkody społeczne, psychologiczne i moralne, tj. subiektywne, nadal są nie do przezwyciężenia?

Pośród przeszkód, które ujawnią się w planie politycznym, mamy do czynienia przede wszystkim z rozbiciem proletariatu (niemożnością przezwyciężenia odrębności grupowych interesów: zawodowych, zakładowych, regionalnych, narodowych, etnicznych, silnie pobudzanych przez rozczłonkowany "rynek pracy" w kapitalizmie - co z kolei prowadzi do ogromnych różnic w wysokości dniówki). Również ma miejsce względne usamodzielnienie się "czynnika kierowniczego", które swoja drogą odzwierciedla niedomagania w politycznej aktywności różnych odłamów proletariatu, różnice w poziomie ich świadomości i zorganizowania. Pojawienie się aparatu funkcjonariuszy wewnątrz organizacji robotniczych, jego względna samodzielność w odniesieniu do mas (jego biurokratyzowanie się), posiadanie materialnych przywilejów, wszystko to razem wzięte prowadzi do sytuacji, w której obrona tych przywilejów oraz monopolu władzy politycznej i organizacyjnej zastępuje miejsce rzeczywistego interesu klasy jako całości.

Na pierwsze pytanie najłatwiej jest dać odpowiedź w świetle danych empirycznych.

Historia wzrostu i rozprzestrzeniania się kapitalizmu w skali międzynarodowej, poczynając od rewolucji przemysłowej bądź momentu, gdy Marks i Engels napisali "Manifest Komunistyczny", jest w konsekwencji również historią wzrostu i ekspansji klasy robotniczej, samoorganizowania się robotników i ich walki klasowej. Fakt ten, spośród wszystkich przewidywań Marksa, znalazł swe rzeczywiste, historyczne potwierdzenie. W latach czterdziestych zeszłego wieku było w świecie raptem 100 lub 200 tysięcy robotników należących do związków zawodowych. Obecnie jest ich ponad 200 milionów. Nie ma takiego miejsca, czy będzie to wyspa na Pacyfiku, czy zgubiona wioska w Amazonii lub tropikalnym lesie Afryki, w którym kapitał nie wzniósłby portu, wytwórni części zamiennych, filii firmy handlowej, banku, w którym najemni robotnicy związani pracą nie zjednoczą się prędzej czy później i w końcu nie zakwestionują prawa burżuazji do podziału czystego produktu na płacę i zysk.

Jakkolwiek złowrogo by krakano, to liczba najemnej siły roboczej w miastach (do której należy też włączyć najemną siłę roboczą w tzw. krajach socjalistycznych) nie przestała rosnąć w skali całego świata. Obecnie, w szczytowym okresie kryzysu, osiągnęła ona rząd 750 milionów, wielokroć przewyższając liczbę z lat 1914, 1940 czy 1968 (jeśli dołączyć do tego najemnych robotników w rolnictwie, to ogół robotników najemnych przekroczy liczbę jednego miliarda ludzi). Masa ta nadal będzie się powiększać zarówno w liczbach bezwzględnych, jak i w odsetku ogółu ludności czynnej zawodowo. Są kraje, takie jak USA, Szwecja czy Wielka Brytania, w których udział najemnej siły roboczej w ogólnej liczbie ludności przewyższa 90%. Tak kolosalna masa ludzi, bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości, jest obiektywnie w stanie wziąć w swe ręce środki produkcji i cyrkulacji, które codziennie wprawia w ruch, po to, by nimi zarządzać według kryteriów i priorytetów, które świadomie i swobodnie zostaną obrane.

Wspominając o "kryteriach i priorytetach, które świadomie zostaną obrane", chcemy podkreślić szczególny wymiar rewolucji socjalistycznej i budownictwa socjalistycznego - wymiar, który odróżnia ją od wszystkich poprzednich rewolucji społecznych w historii. Idzie o kluczową rolę czynnika subiektywnego, czynnika "świadomości", a w rezultacie czynnika politycznego w powstawaniu i zwycięstwie socjalizmu. Dlatego też pierwsze pytanie po części odsyła nas do trzeciego.

Dokładniej należałoby powiedzieć: oto powód, dla którego należy rozróżniać obiektywne, społeczno-ekonomiczne przesłanki socjalizmu od jego przesłanek subiektywnych, społeczno-politycznych. To każe nam przeformułować nieco pierwsze pytanie. Możliwość urzeczywistnienia socjalizmu nie jest czymś automatycznym jako nieunikniony rezultat zrazu rozkwitu, a potem kryzysu kapitalizmu oraz zrodzonej przezeń walki klasowej. Istnieje tylko jeden z dwu możliwych rezultatów, wyników, z których ten drugi, jak określił to Engels, porównywalny jest ze znanym losem społeczeństw niewolniczych, oznacza jednoczesny rozpad obu podstawowych klas.

W rezultacie więc prawidłowe sformułowanie pierwszego pytania brzmi: czy rozwój, a następnie kryzys kapitalizmu generuje w dalszym ciągu istnienie rewolucyjnego potencjału, pozwalającego na stawianie na porządku dnia (gdy przeszkody subiektywne zostają natychmiastowo przezwyciężane) zagadnienia budowy społeczeństwa bezklasowego.

Na to pytanie historia odpowiedziała twierdząco. Wystarczy przypomnieć tylko niektóre z ostatnich znaczących manifestacji "realnego ruchu klasy", które zmierzały we wskazanym kierunku: maj 1968 roku we Francji, "gorąca jesień" 1969 roku we Włoszech, rewolucja portugalska lat 1974/1975, "Solidarność" w Polsce w 1980 i 1981 roku. Przykłady te wystarczą, aby uwypuklić trwałość historycznego potencjału, na przekór oczywistemu zresztą kryzysowi zorganizowanego ruch robotniczego, ciągnącemu się już od półwiecza. (Kryzys ten jest namacalny, choć nie przeszkodził w zwycięstwie, jakim była rewolucja jugosłowiańska, wzmocniona ruchem samorządowym robotników. Ale i te zwycięstwa pozostały cząstkowymi, ograniczonymi i sprzecznymi właśnie w ramach tego ogólnego kryzysu).

Odpowiedź na drugie pytanie jest bardziej sprzeczna. Gdy jednak spoglądamy na rzeczy, to odpowiedź ta, zbudowana nie na jakiejś dogmatycznej "wierze", ale na solidnym poznaniu faktów w ich totalności, pozostaje po dawnemu jasna. W znacznej mierze zależy to od określenia samego pojęcia "proletariat" oraz od tego, co rozumie się przez "rewolucyjny potencjał", inaczej mówiąc od zdolności do przezwyciężenia społeczeństwa burżuazyjnego przez proletariat, przezwyciężenia zawartego w tym określeniu.

"Rewolucyjny potencjał" współczesnego proletariatu kształtuje się zwłaszcza w oparciu o obiektywne warunki koncentracji, socjalizacji i współpracy w procesie produkcji, z którego te cechy wyrastają, a również na przetransponowaniu tych zdolności do zorganizowania się i współpracy mas na sferę samowyzwolenia w drodze aktywnej, świadomej i dobrowolnej solidarności - to znaczy w ramach organizacji i walki, którą proletariat rozwija w celu obrony swoich interesów. W rezultacie pojawia się obiektywna możliwość paraliżowania, a następnie wciągania do ruchu pod własnym kierownictwem całokształtu ekonomicznych i społecznych mechanizmów współczesnego świata.

Analiza powyższych uwarunkowań dość szybko wykazuje, że jej specyficznych cech nie należy utożsamiać z cechami robotnika fizycznego w przemyśle ciężkim (nie obala to jednak faktu, że koncentracja w oczywisty sposób stwarza najbardziej dogodne warunki dla rozwoju wspomnianych powyżej cech). Współcześnie, w odróżnieniu od powyższego, cechą tą jest wolność bycia siłą najemną, konkretniej zaś - zgodnie z klasycznym określeniem marksistowskim - jest nią ekonomiczna konieczność sprzedaży siły roboczej, której podlega jednostka (wszystkie jednostki tworzące klasę robotniczą).

Wielkość dniówki - czy to wysoka czy też niska - nie ma znaczenia, dopóki reprodukcji ulega konieczność ekonomiczna (tj. póki dniówka nie osiągnie poziomu, na którym oszczędność pewnej znacznej jej części nie jest możliwa i nie pozwala na pozyskanie środków produkcji bądź zysków z określonego kapitału). Również charakter pracy - czy chodzi o fizyczną czy umysłową, bądź w odniesieniu do kapitału o "produkcyjną"- również nie posiada takiego konkretnego znaczenia do czasu, gdy historyczna tendencja zmierza w kierunku koncentracji (przykładowo: masowa syndykalizacja pracowników wielkich domów towarowych, urzędników towarzystw ubezpieczeniowych). Co zaś się tyczy zdolności paraliżowania społeczeństwa, to ma się ona tak samo u pracowników elektrowni, telekomunikacji czy banku, jak i stalowni bądź zakładów samochodowych.

Jakąkolwiek by więc rolę odgrywała w skali świata przemysłowa klasa robotnicza związana z pracą fizyczną (relatywnie rosnącą czy też malejącą, trudno to w tej chwili ocenić), to znaczenie całego proletariatu, zgodnie z przyjętym przez nas określeniem, niewątpliwie wzrasta, na przekór długiej depresji, będącej funkcją dokonujących się zmian. Dzięki mikroelektronice i informatyce jesteśmy świadkami nie początków społeczeństwa postindustrialnego, lecz raczej postępującego uprzemysłowienia usług i mechanizacji pracy fizycznej. Pogląd, jakoby pociągało to za sobą głęboką decentralizację pracy (tj. decentralizację pracy i kapitału, w skutek pojawienia się na nowo w skali masowej małych rodzinnych przedsiębiorstw) jest sprzeczny z wszelkimi długofalowymi statystykami. Uwzględniając nawet nowatorskie i eksperymentalne znaczenie małych firm i rozdrobnionych przedsiębiorstw w "sektorach wysokiej techniki", jest to jedna klasyczne przejściowe zjawisko. Bowiem gdy tylko sukces przedsięwzięcia jest zagwarantowany, koncentracja sama się niejako narzuca. Sektor "komputerów domowych" (home computer) wykazał to niestety zarówno w USA, jak i w Wielkiej Brytanii czy Japonii.

Kryzys kapitalistyczny jest na razie jeszcze daleki od tego, aby spowodować rozpad proletariatu (co najwyżej wzmaga ryzyko jego podziału na tych, co posiadają pracę i bezrobotnych; choć jest to podział tak stary jak sam kapitalizm, to ruch robotniczy może i powinien odpowiedzieć na to walką o nowe radykalne skrócenie tygodnia pracy).

Proletariat nadal pozostaje "podmiotem antykapitalistycznym", "podmiotem socjalistycznym" w nowoczesnym tego słowa znaczeniu. Historia wewnątrz "nowych" warstw proletariatu reprodukuje, czasem ze zdumiewającą szybkością, te same przytoczone przez Marksa w pierwszym tomie "Kapitału" cechy, które stawiają go na "wezwanie socjalizmu".

Obecna problematyka zatem ogranicza się nie przypadkiem do trzeciego pytania.

Mianowicie kwestia ukształtowania się subiektywnych warunków wzrostu siły socjalizmu, zarówno do jak i po obaleniu kapitalizmu, jest bodaj najtrudniejszym zagadnieniem.

Takie twierdzenie nie zawiera samo w sobie niczego osobliwego. Proletariacka rewolucja społeczna jest pierwszą w historii rewolucją, która winna przekazać losy społeczeństwa w ręce klasy, która do dnia swego politycznego zwycięstwa (a być może nawet długo po tym dniu) w dalszym ciągu pozostaje klasą ekonomicznie i kulturowo zależną i wyzyskiwaną. I jeśli wszelkie wcześniejsze rewolucje społecznie umożliwiały przejęcie władzy przez klasę posiadającą już ekonomiczną i ideologiczną hegemonię, to kompletną utopią byłoby przypuszczać, że proletariat mógłby uzyskać przewagę ekonomiczną w ramach społeczeństwa kapitalistycznego. Jeszcze większą utopią byłoby przypuszczenie, iż może on urzeczywistnić ideologiczną hegemonię, zostając po dawnemu wyzyskiwanym i w sensie ekonomicznym zależnym.

Tym samym konsekwencje zależności ekonomicznej i ideologicznej ograniczają zwykle zdolności samoorganizowania się, współpracy i solidarności klasowej, które zresztą wynikają z tychże warunków życia w ramach społeczeństwa kapitalistycznego.

Zderzenie się tych dwóch tendencji rodzi z jednej strony powszednią rutynę robotniczego życia z tendencją do przystosowania się do "realizmu" dna codziennego, tendencją do reformizmu, a z drugiej - periodyczne zrywy do wielkich klasowych wystąpień (strajki masowe i powszechne, kryzysy polityczne, kryzysy przedrewolucyjne, sytuacje rewolucyjne), kiedy to obalenie kapitalizmu na krótki czas jest możliwe.

W oparciu o tę dialektykę, która w swej własnej głębi uwarunkowana jest dialektyką "obiektywnego i subiektywnego czynnika historii", wspierają się wielkie cykle walki klasowej w końcu XIX stulecia (powiedzmy - od jego lat czterdziestych), cykle, które mimo wszystko stanowią treść głównej tendencji historycznej.

Pierwsze wzniesienie fali rewolucyjnej doprowadziło do rewolucji 1848 roku i jej późniejszego krachu, po którym nastąpiło na dłużej uspokojenie, przerwane początkowym zwycięstwem Komuny Paryskiej. Drugie wielkie wzniesienie osiąga kulminację w zwycięstwie rewolucji rosyjskiej 1917 roku, po którym miało miejsce załamanie rewolucji w Europie Centralnej w latach 1919-1923, co "na wielu płaszczyznach" określiło los tej pierwszej. Drugie wzniesienie fali rewolucyjnej prowadzi do uspokojenia, a wkrótce do nowych, cięższych porażek (Japonia, Niemcy, Hiszpania), które wiodą wprost do wojny światowej i rozprzestrzenienia się faszyzmu na cały prawie kontynent europejski, od Gibraltaru do rogatek Leningradu, Moskwy i Stalingradu. Następnie, na skutek działań ruchu oporu i nowego wzrostu walki rewolucyjnej, wznosi się nowa fala, osiągająca najwyższy punkt w zwycięstwie rewolucji jugosłowiańskiej i chińskiej, choć jednocześnie poniesione zostały dotkliwe klęski w Europie Zachodniej, USA i Japonii (stabilizacja kapitalizmu, maccartyzm, "zimna wojna").

A i tym razem uspokojenie nie miało charakteru powszechnego z uwagi na to, że rewolucja wspierana antyimperialistycznym ruchem narodowowyzwoleńczym, rozprzestrzeniła się na Indochiny, Kubę i Nikaraguę. To uspokojenie jest czymś realnym na półkuli północnej podczas dziesięcioleci i kończy się na 1968 roku; lecz bez zwycięstw rewolucyjnych, co wskazuje na presję stosunku sił w skali światowej, jak i na przygnębiająco długą pasywność amerykańskiego i radzieckiego proletariatu.

Jednakże owa dialektyka powszedniej rutyny i periodycznych zrywów każe nam, z kolei, wrócić do dialektyki "masy - kierownictwo", a ściślej - do dialektyki "realnego ruchu klasy i jego politycznego wyrazu". I ten fakt, że przyznajemy, iż proletariat jest w stanie okresowo przezwyciężyć subiektywne przeszkody na drodze do socjalizmu, nie umniejsza znaczenia drugiego twierdzenia - że kryzys praktyki zorganizowanego ruchu robotniczego (zarówno jego socjaldemokratycznej, jak i stalinowskiej części) jest jednym z rzucających się w oczy faktów historii minionych pięćdziesięciu lat. Swoim brzemieniem silnie oddziałuje na możliwość zagwarantowania ogólnoświatowego zwycięstwa socjalizmu w końcu XX wieku.

Ma to tym większe znaczenie, gdyż kryzys ten coraz bardziej trwale splata się z kryzysem praktyki, znanej pod nazwą "budownictwa socjalistycznego" w krajach, które zlikwidowały kapitalizm, a ściślej z kryzysem modelu ekonomicznego, politycznego, kulturowego i społecznego zarządzania, który objawił się we wspomnianych krajach. Kryzys ów przeplata się z kryzysem kapitalizmu i praktyki zorganizowanego ruchu robotniczego w krajach kapitalistycznych w tym sensie, w jakim rodzi zwątpienie, sceptycyzm i demoralizację w szeregach klas zniewolonych i wyzyskiwanych - nie tylko w odniesieniu do "socjalistycznych modeli" przeznaczonych do naśladowania, ale i w tym sensie, w którym wzbudza wątpliwości co historycznej możliwości samowyzwolenia się przez najemną siłę roboczą. Te nowe przeszkody mogą być przezwyciężone tylko przez samo życie, dzięki nowym historycznym doświadczeniom (choć wkład teoretyczny pozostanie decydujący w ich przygotowaniu). Na szczęście nowe "modele" rodzą się nieuchronnie na gruncie "ruchu realnego", jak miało to miejsce w maju 1968 roku czy w przypadku "Solidarności". Zaś owe "nowe modele" wskazują zawsze na jedną i tę samą historyczną tendencję do samoorganizacji i samorządności.

Ruch realny nadal będzie gromadzić siły i doświadczenia w powszednim życiu (strajki o charakterze ekonomicznym, działalność wyborcza, walka o demokratyczne reformy itp.), jednak jak dawniej, co jakiś czas będzie stwarzać grożące wybuchem kryzysy społeczeństwa burżuazyjnego i szansę dla działań radykalnych, dla których socjaliści powinni przygotować siebie i masy, przejawiając w takich wypadkach męstwo i decydującą rolę inicjatywy rewolucyjnej, którą nieustannie postulowali Marks i Engels.

Wszystko to w skali światowej jest możliwe bardziej niż kiedykolwiek - co więcej, konieczne przynajmniej w stadium początkowym. Ten, kto liczy, że "cykl rewolucji" już się zakończył, otrzyma od historii należne sprostowanie. Wiek XX zakończy się i rozpocznie XXI, który spotęguje to, co przyniosło nasze stulecie wraz z początkiem 1905 roku: wiek rewolucji i kontrrewolucji.

Pod tym względem proletariat może oprzeć się na dwóch silnych sojusznikach: bezgranicznie eksploatowanym chłopstwie "trzeciego świata" (sojusz robotniczo-chłopski był siłą napędową zwycięstw w Jugosławii, Chinach, Indochinach, na Kubie i w Nikaragui), wspieranym często potężnym, antyimperialistycznym ruchem narodowowzwoleńczym; na nowych ruchach społecznych, powstających w rezultacie buntu przeciw grożącym nam katastrofom (jądrowej, ekologicznej) czy dotkliwemu upośledzeniu (walka o wyzwolenie kobiet), obejmujących coraz szersze kręgi proletariatu w nowoczesnym tego słowa znaczeniu. Ruchy te kryją w sobie wyjątkowo silne i postępowe jądro skierowane przeciw kapitalizmowi, a wynikające z samej analizy warunków, które przydają realności dylematowi: socjalizm bądź zagłada. Jednak ów potencjał, to jądro, będzie się wyswobodzać tylko w tym stopniu, w jakim ruch robotniczy będzie umiał wszystkie te ruchy zjednoczyć dla realizacji wyraźnych celów antykapitalistycznych, nie próbując przy tym ich "kastrować", pozbawiać samodzielności, przeobrażać w siły dopełniające w polityce presję na "przysposobienie" kapitalizmu.

Socjalizm nie zatryumfuje ani dzięki wojnie światowej (przecież to potworny absurd), ani jako skutek jakiejś namacalnej przewagi "obozu socjalistycznego" nad "obozem kapitalistycznym" (co jest trudne do wyobrażenia w najbliższym czasie).

Zatryumfuje w ten sam sposób, który przewidzieli Marks i Engels - przerośnięciem "realnego ruchu" wyzwolenia robotników najemnych w kierunku opanowania władzy politycznej, co zbiegnie się z chwilą, gdy środki produkcji i wymiany wezmą w swe ręce zjednoczeni wytwórcy, rządzący się w warunkach pluralizmu politycznego i demokratycznej, planowej samorządności. Takie przerastanie będzie wynikiem szeregu nakładających się ekonomicznych, społecznych i politycznych kryzysów wewnątrz społeczeństwa burżuazyjnego. Ujawni się dzięki rozmachowi wyzwolenia bezpośrednich producentów w tzw. krajach socjalistycznych w kierunku rzeczywistego samorządu robotniczego (planowania i podziału produktu społecznego pod kontrolą i kierownictwem robotników) i pluralizmu politycznego - innymi słowy - demokratycznej władzy ogółu bezpośrednich producentów, bez czego samorząd robotniczy pozostaje w niemałym stopniu pozbawiony swej treści.

W ten oto sposób socjalizm ma pełne szanse urzeczywistnienia się. Dorobek jest ogromny. Trudności nie należy nie doceniać. Jednak bardziej niż kiedykolwiek w przeszłości, warto tak jak dawniej poświęcić życie dla jedynego godnego człowieka dążenia - wyzwolenia wszystkich zniewolonych i wyzyskiwanych oraz zbudowania społeczeństwa bez klas i przemocy państwa.

PRZYPISY

(1) Francis Blanchard, dyrektor generalny ILO (MOP) opisał zwięźle istniejącą sytuację następującymi słowami: "Dziesiątki milionów młodych ludzi, którzy otrzymali wykształcenie, nagle zaczynają sobie uświadamiać, że posiadają złe przygotowanie, nieodpowiednie wykształcenie zawodowe, które nie daje im możliwości wkroczenia do świata pracy." ("International Herald Tribune" z 6.02.1985).

(2) Obecnie wiadomo, że gdy w 1945 roku zrzucono pierwszą bombę atomową , uczeni nie mieli pojęcia o odległych następstwach promieniowania. Administracja Reagana swoimi projektami gra w "wojny gwiezdne", w czasie gdy naukowcy wiele jeszcze nie wiedzą o możliwych skutkach wybuchów jądrowych w przestrzeni kosmicznej.

(3) Należy poczynić rozróżnienie między władaniem przyrodą, a jej niszczycielską eksploatacją (tym, co Marks i Engels po niemiecku nazywali Raubbau). Ta ostatnia jest charakterystyczna dla kapitalizmu i nie są jej znane (lub świadomie odrzucane) długofalowe konsekwencje gruntownych zmian otaczjącego środowiska.

(4) Wiele uwagi, jaką poświęcono silnikowi spalinowemu pod koniec XIX wieku, zapewniło tylko jeden z możliwych wariantów rozwoju wielkiego przemysłu samochodowego. Było to do pewnego stopnia związane ze znaczeniem, jakie posiadały grupy Dietreding i Rockefeller (inaczej mówiąc - przemysł naftowy) w ramach brytyjskiego i amerykańskiego kapitału finansowego, jak również z ich wpływem, jaki posiadały przez to na główne państwa imperialistyczne.

(5) W istocie, w ciągu minionego dwudziestopięciolecia stopa wzrostu produkcji rolnej była większa niż stopa przyrostu naturalnego. Odkryte w tym czasie rezerwy źródeł energii (w tym nafty) rosły szybciej niż zapotrzebowanie na energię. Stosunek w obu wypadkach wynosił prawie 1: 2.

* Powiedzenie to jest trudne do oddania w języku polskim. Rosyjskie słowo "błat" - oznacza "klikę", nieformalny układ, protekcję" (odpowiednikiem rosyjskiego "po błatu" jest polskie: "po znajomości" , "po protekcji"), zaś "argo" - oznacza "żargon". Cytowane więc przez Mandla powiedzenie może oznaczać, że "protekcja i żargon są silniejsze od Stalina" (przyp. tłum.).

(6) Koncepcję "realnego ruchu wyzwolenia rzeczywistego proletariatu" odnajdujemy w pracach Marksa i Engelsa. Koncepcja "realnego socjalizmu" jest w nich zupełnie nieobecna. Ta druga koncepcja, w istocie redukcjonistyczna ("socjalizm" = zniesienie własności prywatnej, i to w dodatku wątpliwe!) i dogmatyczno-idealistyczna stwierdza, że "wyzwolenie (nieobecność wyzysku) jest urzeczywistniane "przez zadekretowanie" niezależnie od tego, jak sami wytwórcy widzą własny byt i niezależnie od ich rzeczywistej reakcji (Węgry, Czechosłowacja, Chiny, Polska). A zatem jest ona apologią, która poprzez same fakty przeczy realnemu ruchowi wyzwolenia rzeczywistej klasy. Takie przeciwstawienie nie jest rzeczą przypadku. Dla Marksa i Engelsa socjalizm jest niewyobrażalny bez samowyzwolenia klasy robotniczej. Nie może ona "osiągnąć wyzwolenia" ot tak, nie zauważając i nie czując tego sama, podobnie jak to przydarzyło się panu Jourdain z komedii Moliera.

[Powrót do spisu prac Enesta Mandela]