Rozdział III

NASTĘPSTWA 13 CZERWCA 1849r.

Dnia 20 grudnia głowa janusowa konstytucyjnej republii ukazała tylko jedno swe oblicze, wykonawcze, o rozlanych płaskich rysach Ludwika Bonaparte. Dnia 29 maja 1849 r. głowa ta ukazała drugie swe oblicze, prawodawcze, usiane bliznami, pozostawionymi przez orgie Restauracji i monarchii lipcowej. Prawodawcze Zgromadzenie Narodowe zakończyło okres tworzenia konstytucyjnej republiki, tj. republikańskiej formy państwowej, w której ukonstytuowało się panowanie burżuazji, a więc wspólne panowanie obu wielkich frakcji rojalistycznych, z których składała się burżuazja francuska - zjednoczonych legitymistów i orleanistów, stanowiących partię porządku. Podczas gdy republika francuska w ten sposób stała się własnością koalicji partii rojalistycznych, europejska koalicja mocarstw kontrrewolucyjnych podjęła równocześnie powszechną wyprawę krzyżową przeciw ostatnim szańcom rewolucji marcowych. Rosja wtargnęła do Węgier, Prusy wyruszyły przeciw armii zwolenników konstytucji Rzeszy, a Oudi-not bombardował Rzym. Kryzys europejski zbliżał się w sposób widoczny do rozstrzygającego punktu zwrotnego, oczy całej Europy kierowały się na Paryż, a oczy całego Paryża - na Zgromadzenie Prawodawcze.

Dnia 11 czerwca na trybunę Zgromadzenia wszedł Ledru-Rollin. Nie wygłosił on żadnej mowy, lecz tylko sformułował oskarżenie przeciw ministrom, suche, bez ozdób, oparte na faktach, zwięzłe, dobitne.
Napad na Rzym jest napadem na konstytucję. Napad na republikę rzymską jest napadem na republikę francuską. Artykuł V konstytucji brzmi: "Republika francuska nigdy nie używa swych sił zbrojnych przeciw wolności jakiegokolwiek narodu", a prezydent używa armii francuskiej przeciw wolności rzymskiej. Artykuł IV konstytucji zabrania owładzy wykonawczej wypowiadania jakiejkolwiek wojny bez zgody Zgromadzenia Narodowego. Uchwała Konstytuanty z 8 maja wyraźnie nakazuje ministrom czym prędzej skierować wyprawą rzymską do jej pierwotnego celu, równie więc wyraźnie zabrania im wojny z Rzymem, a Oudinot bombarduje Rzym. Ledru-Rollin powołał w ten sposób samą konstytucję na świadka oskarżenia przeciw Bonapartemu i jego ministrom. Rojalistycznej większości Zgromadzenia Narodowego on, trybun konstytucji, rzucił w twarz groźne oświadczenie: "Republikanie potrafią nakazać szacunek dla konstytucji i użyją wszelkich środków, bodaj nawet siły oręża!" "S i ł y oręża!" odpowiedziało stugłose echo Góry. Większość odpowiedziała na to straszliwym hałasem; prezydent Zgromadzenia Narodowego przywołał Ledru-Rollina do porządku. Ledru-Rollin powtórzył swe wyzywające oświadczenie i w końcu złożył na stole prezydenta wniosek o postawienie Bonapartego i jego ministrów w stan oskarżenia. Zgromadzenie Narodowe postanowiło 361 głosami przeciw 203 przejść do porządku dziennego nad bombardowaniem Rzymu.

Czyżby Ledru-Rollin wyobrażał sobie, że będzie mógł pokonać Zgromadzenie Narodowe za pomocą konstytucji, a prezydenta za pomocą Zgromadzenia Narodowego? Konstytucja zabraniała wprawdzie wszelkiej napaści na wolność obcych ludów, ale zdaniem ministerium armia francuska napadała nie na "wolność", lecz na "despotyzm anarchii". Czy Góra wbrew całemu swemu doświadczeniu w Konstytuancie wciąż jeszcze nie rozumiała, że interpretacja Konstytucji nie należy do tych, którzy ją ułożyli, lecz już tylko do tych, którzy ją zaakceptowali? Że jej literę należy tłumaczyć w jej sensie żywotnym i że jej jedynie żywotnym sensem jest sens burżuazyjńy? Że Bonaparte i rojalistyczna większość Zgromadzenia Narodowego byli autentycznymi komentatorami konstytucji, jak klecha jest autentycznym komentatorem biblii, a sędzia autentycznym komentatorem prawa? Czy Zgromadzenie Narodowe, dopiero co zrodzone z łona powszechnych wyborów, miało się uważać za związane testamentem zmarłej Konstytuanty, której wolę jeszcze za jej życia złamał taki Odilon Barrot? Gdy Ledru-Rollin powoływał się na uchwałę Konstytuanty z 8 maja, to czy zapomniał już, że ta sama Konstytuanta 11 maja odrzuciła jego pierwszy wniosek o postawieniu Bonapartego i jego ministrów w stam oskarżenia, że uniewinniła prezydenta i ministrów, że w ten sposób usankcjonowała napad na Rzym jako "konstytucyjny", że on sam apelował tylko od zapadłego już wyroku, że wreszcie apelował od republikańskiej Konstytuanty, do rojalistycznej Legislatywy (Zgromadzenia Prawodawczego)? Sama konstytucja wzywa na pomoc powstanie powołując w specjalnym artykule wszystkich obywateli do jej obrony. Ledru-Rollin opierał się na tym artykule. Ale czy jednocześnie władze publiczne nie są zorganizowane dla ochrony konstytucji i czy naruszenie konstytucji nie zaczyna się dopiero od chwili, gdy jedna z publicznych władz konstytucyjnych powstaje przeciw drugiej? A przecież prezydent republiki, ministrowie republiki, Zgromadzenie Narodowe republiki byli ze sobą w jak najbardziej harmonijnej zgodzie.

To, czego próbowała dokonać Góra w dn. 11 czerwca, było "powstaniem w granicach czystego rozumu", tj. powstaniem czysto parlamentarnym. Większość Zgromadzenia, zastraszona perspektywą zbrojnego powstania mas ludowych, miała złamać w osobie Bonapartego i ministrów swą własną władzę i znaczenie swych własnych mandatów. Czy Konstytuanta nie próbowała już w podobny sposób skasować wyboru Bonapartego żądając tak uporczywie dymisji rządu Barrot-Falloux?

Z czasów Konwentu nie brak przykładów podobnych powstań parlamentarnych, które w jednej chwili z gruntu odwracały stosunek pomiędzy większością a mniejszością - dlaczegożby więc młodej Górze nie miało się udać to, co udawało się starej? Przy tym i okoliczności w danej chwili zdawały się sprzyjać podobnemu przedsięwzięciu. Wzburzenie ludowe w Paryżu doszło do niepokojących rozmiarów; armia - o ile sądzić według głosowania - zdawała się nie być usposobiona przyjaźnie dla rządu, większość Legislatywy była jeszcze zbyt młoda, aby się skonsolidować, a przy tym składała się z ludzi starszych wiekiem. Gdyby Górze udało się powstanie parlamentarne, ster państwa dostałby się wprost w jej ręce. Demokratyczne drobnomieszczaństwo ze swej strony jak zawsze gorąco pragnęło, aby walka rozegrała się w obłokach ponad jego głową, pomiędzy bezcielesnymi duchami członków parlamentu. Przez powstanie parlamentarne osiągnęłoby wreszcie demokratyczne drobnomieszczaństwo i jego przedstawicielka Góra swój wielki cel: złamałaby potęgę burżuazji nie rozwiązując rąk proletariatowi lub pokazując go tylko w perspektywie; proletariat mógłby być wykorzystany nie stając się przy tym niebezpieczny.

Po uchwale Zgromadzenia Narodowego z 11 czerwca odbyło się spotkanie kilku członków Góry z delegatami tajnych stowarzyszeń robotniczych. Delegaci nalegali, aby tegoż jeszcze wieczora rozpocząć powstanie. Góra stanowczo odrzuciła ten plan. Nie chciała ona za żadną cenę wypuścić kierownictwa ze swych rąk; sprzymierzeńców swych traktowała równie podejrzliwie jak przeciwników - i słusznie. Wspomnienie czerwca 1848 r. żywiej niż kiedykolwiek poruszało szeregi paryskiego proletariatu. Proletariat był jednak skrępowany przymierzem z Górą. Reprezentowała ona większość departamentów, wyolbrzymiała swój wpływ na armię, rozporządzała demokratyczną częścią Gwardii Narodowej, miała za sobą moralną siłę sklepiku. Gdyby teraz proletariat, zdziesiątkowany przez cholerę, wypędzony w znacznej swej części z Paryża przez brak pracy, rozpoczął powstanie wbrew woli Góry, powtórzyłby tylko niepotrzebnie dni czerwcowe 1848 r., choć nie było tym razem sytuacji, która by zmuszała go jak wówczas do rozpaczliwej walki. Delegaci proletariaccy zrobili to, co było jedynie racjonalne. Zobowiązali Górę, aby skompromitowała się, tj. wyszła poza granice walki parlamentarnej w razie, jeżeli jej akt oskarżenia zostanie odrzucony.

W ciągu całego 13 czerwca proletariat zachowywał to samo stanowisko sceptycznie-obserwacyjne i oczekiwał poważnej, nieodwołalnej walki pomiędzy demokratyczną Gwardią Narodową a armią, aby wtedy rzucić się do boju i pchnąć rewolucję poza wytknięty jej drobnomieszczański cel. Na wypadek zwycięstwa sformowano już Komunę proletariacką, która miała wystąpić obok rządu oficjalnego. Robotnicy paryscy wiele się nauczyli w krwawej szkole czerwca 1848 r.

Dnia 12 czerwca minister Lacrosse sam postawił w Zgromadzeniu Prawodawczym wniosek o natychmiastowe przejście do dyskusji nad aktem oskarżenia. W ciągu nocy rząd poczynił wszelkie przygotowania do obrony i do ataku; większość Zgromadzenia Narodowego była zdecydowana wypędzić buntowniczą mniejszość na ulicę, sama mniejszość nie mogła się już cofnąć, kości rzucono, 377 głosów przeciw 8 odrzuciło akt oskarżenia; Góra teraz powstrzymała się od głosowania, pomknęła rozjuszona do sal propagandy "pokojowej demokracji", do redakcji gazety "D e m o c r a t i e p a c i f i q u e"[31].
Opuszczenie gmachu parlamentu złamało siłę Góry, podobnie jak oderwanie się od matki-ziemi pozbawiło siły olbrzyma Anteusa. Członkowie Góry, ci Samsoni w murach Zgromadzenia Prawodawczego, stawali się już tylko filistrami w salach "pokojowej demokracji". Wywiązały się dysputy, długie, hałaśliwe i czcze, Góra była zdecydowana nakazać szacunek dla konstytucji wszelkimi środkami, "tylko nie siłą oręża". W tym postanowieniu umocnił ją manifest i deputacja "przyjaciół konstytucji*. "Przyjaciele konstytucji" - tak nazywały się szczątki kliki "National", partii burżuazyjno-republikańskiej. Podczas gdy z jej ocalałych reprezentantów parlamentarnych 6 głosowało przeciw, a wszyscy inni z a odrzuceniem aktu oskarżenia, podczas gdy Cavaignac oddał swą szablę do dyspozycji stronnictwa porządku, większa, pozaparlamentarna część kliki chciwie podchwyciła sposobność, by wyjść ze swego położenia pariasów politycznych i wcisnąć się do szeregów partii demokratycznej. Czy nie byli oni naturalnymi chorążymi tej partii, która się ukrywała za ich sztandarem, za ich zasadą, za konstytucją?

Aż do świtu Góra przechodziła męki porodu. Urodziła "proklamację do ludu", która rankiem 13 czerwca zajęła mniej lub więcej skromne miejsce w dwóch pismach socjalistycznych. Ogłaszała ona prezydenta, ministrów i większość Zgromadzenia Prawodawczego za "wyjętych spod konstytucji [hors la constitution] i wzywała Gwardię Narodową, armię, a wreszcie lud, aby "powstały". "N i e c h żyje konstytucja!" - takie było jej hasło, które nie oznaczało nic innego jak "precz z rewolucją!"

Konstytucyjnej odezwie Góry odpowiadała tzw. pokojowa demonstracja drobnomieszczan, urządzona dnia 13 czerwca, tj. procesja uliczna od Chateau d'Eau przez bulwary. 30.000 ludzi, przeważnie gwardzistów narodowych, nieuzbrojonych, pomieszanych z członkami tajnych stowarzyszeń robotniczych, toczyło się bulwarami z okrzykiem: "Niech żyje konstytucja!". Sami demonstranci wznosili ten okrzyk mechanicznie, lodowato-zimno, jak ludzie o nieczystym sumieniu. Nie wzbierał on falą grzmotów; odpowiadało mu ironiczne echo ludu. który tłoczył się na chodnikach. Wielogłosej pieśni brakło głosu, brzmiącego z pełnej piersi. A gdy pochód przesuwał się koło gmachu posiedzeń "przyjaciół konstytucji" i na frontonie jego zjawił się wynajęty specjalnie herold konstytucji, który gwałtownie wymachiwał swym klakierskim kapeluszem i z potężnych swych płuc rzucał na głowy pielgrzymów cały grad okrzyków: "Niech żyje konstytucja!" - wówczas zdawało się przez chwilę, że sami demonstranci odczuli komizm sytuacji. Wiadomo, jak zupełnie nieparlamentarnie został przyjęty na bulwarach przez dragonów i strzelców Changarniera pochód, który doszedł do wylotu ulicy de la Paix. Demonstranci w jednej chwili rozproszyli się na wszystkie strony rzucając tylko poza siebie rzadkie okrzyki "do broni!", aby się spełniło parlamentarne wezwanie do broni z 11 czerwca.

Większość zebranych na ulicy du Hasard członków Góry rozbiegła się, gdy to brutalne rozpędzenie pokojowej procesji, głuche pogłoski o mordowaniu bezbronnych obywateli na bulwarach i wzrastająca wrzawa uliczna zdawały się zwiastować nadejście rokoszu. Ledru-Rollin na czele gromadki posłów ratował honor Góry. Pod osłoną artylerii paryskiej, która ściągnęła swoje siły do Palais National, udali się oni do Conservatoire des arts et metiers [Instytut sztuki i rzemiosł], dokąd miał przybyć piąty i szósty legion Gwardii Narodowej. Ale członkowie Góry daremnie czekali na te legiony! ostrożni gwardziści narodowi opuścili w niebezpieczeństwie swych przedstawicieli, artyleria paryska sama przeszkodziła ludowi budować barykady, chaos i zamieszanie uniemożliwiły wszelką decyzję, wojska liniowe ruszyły z bagnetami do ataku, część posłów pojmano, część uszła. Tak się skończył 13 czerwca.

Jeżeli 23 czerwca 1848 r. był powstaniem rewolucyjnego proletariatu, to 13 czerwca 1849 r. - powstaniem demokratycznych drobnomieszczan. Każde z tych powstań było klasycznie czystym wyrazem klasy, która je podjęła.

Tylko w Lyonie doszło do zaciętego, krwawego starcia. Tu, gdzie przemysłowa burżuazja i przemysłowy proletariat bezpośrednio stoją przeciw sobie, gdzie ruch robotniczy nie jest, jak w Paryżu, ogarnięty i uwarunkowany przez ruch ogólny, odbicie 13 czerwca zatraciło jego pierwotny charakter. W innych miejscach prowincji ruch ten nie zapalił ani jednej iskry - była to zimna błyskawica.

Dzień 13 czerwca zamyka pierwszy okres życia konstytucyjnej republiki, która wraz ze zwołaniem Zgromadzenia Prawodawczego 29 maja 1849 r. rozpoczęła swą normalną egzystencję. Cały ten okres wstępny wypełnia hałaśliwa walka pomiędzy stronnictwem porządku a Górą, pomiędzy burżuazja a drobnomieszczaństwem. Drobnomieszczaństwo na próżno opiera się ustaleniu burżuazyjnej republiki, na rzecz której samo bez przerwy spiskowało w rządzie tymczasowym i w komisji wykonawczej, za którą fanatycznie walczyło przeciw proletariatowi w dni czerwcowe. Dzień 13 czerwca łamie opór drobnomieszczaństwa i czyni dyktaturę prawodawczą zjednoczonych lojalistów fait accompli [faktem dokonanym]. Od tej chwili Zgromadzenie Narodowe jest już tylko Komitetem Ocalenia Publicz-neg.o partii porządku.

Paryż postawił prezydenta, ministrów i większość Zgromadzenia Narodowego w "s t a n oskarżenia", oni zaś postawili Paryż w "s t a n oblężenia". Góra ogłosiła większość Zgromadzenia Prawodawczego za "wyjętą spod konstytucji", a większość oddała Górę pod Haute Cour [sąd najwyższy] za naruszenie konstytucji i skazała na wygnanie wszystko, co tylko w Górze posiadało jeszcze siłę żywotną. Zdziesiątkowano ją i pozostawiono tylko tułów bez głowy i serca. Mniejszość posunęła się aż do próby powstania parlamentarnego, większość podniosła swój despotyzm parlamentarny do godności prawa. Zadekretowała ona nowy regulamin, który zniósł wolność trybuny parlamentarnej i nadał prezydentowi Zgromadzenia Narodowego prawo karania członków Izby za naruszenie porządku naganą, grzywną pieniężną, pozbawieniem diet poselskich, czasowym wykluczeniem z posiedzeń, karcerem. Zamiast miecza większość zawiesiła nad tułowiem Góry rózgę. Obowiązek honoru nakazywał pozostałym posłom Góry masowo wystąpić z Izby. Taki akt przyspieszyłby rozkład partii porządku. Musiałaby ona rozpaść się na swe pierwotne składniki z chwilą zniknięcia nawet cienia wspólnego wroga.

Wraz z siłą parlamentarną odebrano demokratycznemu drobnomieszczaństwu również i jego siłę zbrojną: rozwiązano artylerię paryską oraz legion 8, 9 i 12 Gwardii Narodowej. Natomiast legion arystokracji finansowej, który dnia 13 czerwca napadł na drukarnie w Boule i Roux, połamał prasy drukarskie, rozgromił redakcje dzienników republikańskich, samowolnie zaaresztował redaktorów, zecerów, drukarzy, ekspedientów, gońców - otrzymał zachętę z trybuny Zgromadzenia Narodowego. Na całym obszarze Francji ponownie rozpuszczono oddziały Gwardii Narodowej, podejrzane o republikanizm.

Nowa ustawa prasowa, nowa ustawa o stowarzyszeniach, nowa ustawa o stanie oblężenia, przepełnienie więzień paryskich, wygnanie emigrantów politycznych, zawieszenie wszystkich pism bardziej radykalnych od "National", oddanie Lyonu i 5 sąsiednich departamentów na pastwę brutalnych szykan żołdackiego despotyzmu, sądy na każdym kroku, ponowne oczyszczanie tylekroć już czyszczonej armii urzędniczej - były to wszystko nieuchronne, zawsze powtarzające się komunały zwycięskiej reakcji, które po morderstwach i zesłanłach czerwcowych o tyle tylko godne są wzmianki, że skierowane były tym razem nie tylko przeciw Paryżowi, lecz i przeciw departamentom, nie tylko przeciw proletariatowi, lecz przede wszystkim przeciw klasom średnim.

Cała działalność prawodawcza Zgromadzenia Narodowego w ciągu czerwca, lipca i sierpnia poświęcona była opracowaniu ustaw represyjnych, które upoważniały rząd do ogłaszania według swego uznania stanu oblężenia, jeszcze mocniej kneblowały prasę i znosiły wolność zrzeszeń. Ale najbardziej charakterystyczne dla tej epoki jest nie faktyczne, lecz zasadnicze wyzyskanie zwycięstwa, nie uchwały Zgromadzenia Narodowego, lecz motywacja tych uchwał, nie sama rzecz, lecz frazes, nie frazes nawet, lecz akcenty ł gesty, które nadawały mu życie. Bezceremonialnie bezczelne wypowiadanie przekonań rojalistycznych, pogardliwie-arystokratyczne obelgi pod adresem republiki, kokieteryjnie płoche wygadywanie się z celami restauracyjnymi, jednym słowem, przechwalanie się z naruszania przyzwoitości republikańskiej - oto, co nadawało temu okresowi szczególny ton i zabarwienie. "Niech żyje konstytucja!" było hasłem zwyciężonych z 13 czerwca. Zwycięzcy byli już więc uwolnieni od obłudy języka konstytucyjnego, tj., republikańskiego. Kontrrewolucja pokonała Węgry, Włochy, Niemcy i rojaliści widzieli już Restaurację u wrót Francji. Pomiędzy wodzirejami obu frakcji partii porządku wywiązała się prawdziwa konkurencja: każdy z nich starał się zadokumentować swój rojalizm na szpaltach "Monitora" i wyznać ze skruchą, bić się w piersi, odpokutować wobec boga i ludzi wszelkie grzechy liberalne, popełnione przez się za czasów monarchii. Nie było dnia, aby z trybuny Zgromadzenia Narodowego nie ogłaszano rewolucji lutowej za nieszczęście publiczne, aby jakiś legitymistyczny szlagon prowincjonalny nie stwierdzał uroczyście, że nigdy nie uznawał republiki, aby któryś z tchórzliwych zaprzańców i zdrajców monarchii lipcowej nie opowiadał o spóźnionych bohaterskich czynach, których dokonaniu przeszkodziła tylko dobroć Ludwika Filipa lub inne nieporozumienia. Wyglądało to, jakby najbardziej zadziwiającą rzeczą w dniach lutowych była nie wspaniałomyślność zwycięskiego ludu, lecz samozaparcie i umiarkowanie rojalistów, którzy pozwolili mu zwyciężyć. Jeden z reprezentantów ludu postawił wniosek, aby część funduszów przeznaczonych na zapomogi dla rannych z dni lutowych oddać gwardzistom miejskim, bowiem jedynie oni w owych dniach zasłużyli się ojczyźnie. Inny chciał zadekretować, by na placu Karuzeli wzniesiono pomnik księcia Orleańskiego na koniu. Thiers nazwał konstytucję brudnym świstkiem papieru. Na trybunie ukazywali się z kolei orleaniści, którzy ze skruchą mówili o swych spiskach przeciw prawowitemu, legalnemu królestwu, legity-miści, którzy wyrzucali sobie, że swym oporem, stawianym królestwu nieprawowitemu, przyspieszyli upadek królestwa w ogóle, Thiers, który wyrażał żal, że intrygował przeciw Molemu, Mole - że intrygował przeciw Guizotowi, Barrot - że intrygował przeciw wszystkim trzem. Okrzyk "Niech żyje republika socjalno-demokratyczna!" uznano za niekonstytucyjny; okrzyk "Niech żyje republika!" prześladowano jako socjalno-demokratyczny. W rocznicę bitwy pod Waterloo jeden z posłów oświadczył: "Mniej się obawiam najścia Prusaków niż przybycia do Francji emigrantów rewolucyjnych*. Na skargi z powodu terroru, zorganizowanego w Lyonie i sąsiednich departamentach, Baraguey d'Hilliers odpowiedział: "Wolę terror biały niż czerwony", "J'aime mieux la ter-reur blanche que la terreur rouge". Zgromadzenie biło frenetyczne brawa za każdym razem, gdy z ust mówców rozlegały się epi-gramaty przeciw republice, przeciw rewolucji, przeciw konstytucji, w obronie monarchii, w obronie świętego przymierza. Każde naruszenie najdrobniejszych choćby formalności republikańskich - jak np. zwracanie się do posłów ze słowami: "Citoyens!" [Obywatele] - doprowadzało do entuzjazmu rycerzy porządku.

Paryskie wybory uzupełniające 8 lipca, które odbywały się w warunkach stanu oblężenia i przy wstrzymaniu się od głosu znacznej części proletariatu, zdobycie Rzymu przez armię francuską, wkroczenie do Rzymu purpurowych eminencji, a w ich orszaku - inkwizycji i terroryzmu mnichów, wszystkie te nowe zwycięstwa dołączyły się do zwycięstwa czerwcowego i potęgowały jeszcze upojenie partii porządku. Wreszcie w połowie sierpnia rojaliści zadekretowali dwumiesięczną przerwę w posiedzeniach Zgromadzenia Narodowego, częściowo dlatego, aby asystować przy obradach dopiero co zebranych rad departamentalnych, częściowo z powodu znużenia wielomiesięczną orgią swego rojalizmu. Pozostawili tylko jako zastępców Zgromadzenia Narodowego, jako strażników republiki - komisję z 25 posłów, samą śmietankę legitymistów i orleanistów, takich jak Mole i Changarnier. Była w tym przejrzysta ironia. Ta ironia była głębsza, niż przypuszczali rojaliści. Ci, którym wyroki historii kazały przyczynić się do obalenia monarchii, którą kochali, mieli z przeznaczenia historii utrwalić republikę, której nienawidzili.

Odroczenie Zgromadzenia Prawodawczego zamyka drugi okres życia konstytucyjnej republiki, okres jej rojalistycznej, bujnej młodości.

Stan oblężenia Paryża znów został zniesiony, prasa rozpoczęła na nowo swą działalność. W czasie zawieszenia pism socjalno-demokratycznych, w okresie ustaw represyjnych i wybryków rojalistycznych zrepublikanizował się "Siecle", dawny przedstawiciel literacki monarchistyczno - konstytucyjnych drobnomieszczan, zdemokratyzowała się "Presse", dawny organ literacki burżuazyjnych reformatorów zsocjalizował się "National", dawny klasyczny organ republikańskiej burżuazji.

W tym samym stopniu, w jakim stawały się niemożliwe jawne kluby, zyskiwały na sile i rozgałęzieniu tajne stowarzyszenia. Przemysłowe zrzeszenia robotnicze, tolerowane jako spółki czysto handlowe, pozbawione znaczenia ekonomicznego, stały się dla proletariatu pod względem politycznym ogniwami łączności. Dzień 13 czerwca ściął oficjalne głowy różnym partiom półrewolucyjnym, lecz pozostałym masom wyrosła własna głowa na karku. Rycerze porządku straszyli wszystkich okropnościami czerwonej republiki, lecz nikczemne wybryki i hyperbarejskie okropności zwycięskiej kontrrewolucji na Węgrzech, w Badenii i Rzymie oczyściły do białości "czerwoną republikę". A niezadowolone klasy pośrednie społeczeństwa francuskiego zaczynały już przekładać obietnice czerwonej republiki z jej problematycznymi okropnościami nad okropności czerwonej monarchii z jej faktyczną beznadziejnością. Żaden socjalista nie prowadził we Francji lepszej propagandy rewolucyjnej niż Haynau[32]. A chaque capacite selon ses oeuvresl [Każdemu według zasług].

Tymczasem Ludwik Bonaparte wykorzystywał ferie Zgromadzenia Narodowego dla książęcych objazdów po prowincji; najgorętsi spośród legitymistów udawali się na pielgrzymkę do Ems, do wnuka św. Ludwika[33], masa zaś "przedstawicieli ludu" z partii porządku intrygowała w radach departamentalnych, które właśnie się zebrały. Należało skłonić rady, aby wypowiedziały one to, czego nie śmiała jeszcze wypowiedzieć większość Zgromadzenia Narodowego, aby postawiły n a g ły wniosek o natychmiastową rewizję konstytucji. Według konstytucji rewizja jej mogła nastąpić dopiero w 1852 r. i dokonać jej mogło tylko specjalnie w tym celu zwołane Zgromadzenie Narodowe. Lecz gdyby większość rad departamentalnych wypowiedziała się za natychmiastową rewizją - czyż wówczas Zgromadzenie Narodowe wobec głosu Francji nie musiałoby poświęcić dziewiczej cnoty Konstytucji? Zgromadzenie Narodowe pokładało w zgromadzeniach prowincjonalnych te same nadzieje, jakie mniszki w wolterowskiej "Henriadzie" pokładały w pandurach. Ale Putyfary Zgromadzenia Narodowego wszędzie na prowincji, z nielicznymi wyjątkami, natrafiały na tyluż nieugiętych Józefów. Ogromna większość nie chciała rozumieć natrętnych sugestii. Rewizja konstytucji została udaremniona przez to samo narzędzie, które ją miało powołać do życia - przez głosowanie rad departamentalnych. Odezwał się głos Francji i to Francji burżuazyjnej - i przemówił przeciw rewizji.
W początkach października zebrało się znowu Narodowe Zgromadzenie Prawodawcze - tantum mutatus ab illo! [Ale jak zmienione od owego czasu!]. Jego oblicze zupełnie się zmieniło. Niespodziewane odrzucenie rewizji przez rady departamentalne znowu zawróciło je w granice konstytucji i przypomniało mu granice jego własnego żywota. Pielgrzymki legitymłstów do Ems wywołały nieufność orleani-stów - układy orleanistów z Londynem[34] zbudziły podejrzliwość legitymistów, dzienniki obu firakcyj rozdmuchiwały ogień i rozważały wzajemne roszczenia swych pretendentów. Orleaniści i legitymiści krzywili się na machinacje bonapartystów, które ujawniały się w objazdach książęcych, w mniej lub więcej przejrzystych próbach prezydenta uwolnienia się od więzów konstytucyjnych, w zarozumiałym tonie pism bonapartystycznych. Ludwik Bonaparte ze swej strony krzywił się na Zgromadzenie Narodowe, które uznawało za słuszne tylko spiski legitymistyczno-orleanistyczne, i na rząd, który go ciągle zdradzał na rzecz tego Zgromadzenia Narodowego. I wreszcie w samym rządzie panował rozłam z powodu polityki rzymskiej i z powodu zaprojektowanego przez ministra Passy podatku dochodowego, który konserwatyści okrzyczeli jako socjalistyczny.

Jednym z pierwszych projektów, przedłożonych zebranej ponownie Legislatywie przez rząd Barrota, było żądanie kredytu w wysokości 300.000 franków dla wypłacenia wdowiej pensji księżnie Orleańskiej. Zgromadzenie Narodowe uchwaliło ten kredyt i powiększyło rejestr długów narodu francuskiego o 7 milionów franków. I podczas gdy Ludwik Filip odgrywał w ten sposób nadal z powodzeniem rolę "pauvre honteux" ["wstydliwego żebraka"], rząd nie śmiał żądać zwiększenia pensji Bonapartego ani też Izba nie wydawała się wcale skłonna do udzielenia na nie swej zgody. A Ludwik Bonaparte stał jak zwykle wobec dylematu: aut Caesar, aut Clichy [albo cezar, albo więzienie za długi!].

Drugie żądanie rządu przyznania kredytów w wysokości 9 mil. fr. na pokrycie kosztów wyprawy rzymskiej jeszcze bardziej naprężyło stosunki pomiędzy Bonapartem z jednej, a ministrami i Zgromadzeniem Naiodowym z drugiej strony. Ludwik Bonaparte zamieścił w "Monitorae" list dio swego adiutanta Edgaira Neya, w którym wiązał rząd papieski gwarancjami konstytucyjnymi. Papież ze swej strony wydał orędzie "motu proprio" ["z własnej inicjatywy"], w którym odrzucał wszelkie ograniczenia swej odrestaurowanej władzy. List Bonapartego z umyślną niedyskrecją z lekka unosił zasłonę, kryjącą wewnętrzne stosunki jego gabinetu, aby samemu przedstawić się oczom galerii w postaci pełnego dobrych zamiarów, ale zapoznawanego we własnym domu i skrępowanego geniusza. Ludwik Bonaparte nie po raz pierwszy już kokietował publiczność "ukrytym trzepotaniem skrzydeł swobodnej duszy", Thiers, referent komisji, zupełnie zignorował trzepotanie się Bonapartego i zadowolił się przekładem orędzia papieskiego na język francuski. Nie rząd, lecz Wiktor Hugo starał się uratować prezydenta proponując, aby Zgromadzenie Narodowe zaaprobowało list Bonapartego. Allons don c! Allons don c! [Cóż znowul Cóż znowu!] Tym lekceważąco lekkomyślnym okrzykiem pogrzebała większość wniosek Wiktora Hugo. Polityka prezydenta? List prezydenta? Sam prezydent? Allons don c! Allons don c! Któż, u diabła, bierze na serio monsieur Bonapartego? Czy pan w to wierzy, monsieur Wiktorze Hugo, że panu wierzymy, że pan wierzysz prezydentowi? Allons donc! Allonsdoncl
Zerwanie pomiędzy Bonapartem a Zgromadaeniem Narodowym zostało wreszcie przyspieszone przez dyskusję w sprawie przywołania z powrotem do kraju Orleanów i Bourbonów. Wobec tego, że projektu tego nie wysunął rząd, uczynił to brat stryjeczny prezydenta, syn ekskróla Westfalii. Celem wniosku było zepchnięcie pretendentów - legitymistycznego i orleanistycznego - do równego poziomu z pretendentem bonapartystowskim, a raczej do poziomu jeszcze niższego, bo Bonaparte bądź co bądź stał faktycznie na czele państwa.

Napoleon Bonaparte był dość nietaktowny, by połączyć w jeden wniosek przywołanie wygnanych rodzin królewskich i amnestię dla powstańców czerwcowych. Oburzenie większości sprawiło, że musiał natychmiast cofnąć to bluźniercze połączenie świętego z potępionym, rodów królewskich z pomiotem proletariackim, stałych gwiazd społeczeństwa z jego błędnymi bagiennymi ognikami - a każdemu z obu wniosków wyznaczyć odpowiednie miejsce. Większość energicznie odrzuciła projekt przywołania rodzin królewskich, a Berryer, Demostenes legitymistów, niedwuznacznie wyjaśnił sens tego głosowania. Degradacja pretendentów do roli zwykłych obywateli - oto cel Bonapartego. Idzie o to, by ich pozbawić świętej aureoli, ostatniego majestatu, który im pozostał, majestatu wygnania! Co by pomyślano, wykrzyknął Berryer, o takim pretendencie, który zapominając o swym dostojnym pochodzeniu wróciłby do Francji, aby żyć tutaj jak zwykły człowiek prywatny! Trudno było wyraźniej powiedzieć Bonapartemu, że przez swą obecność w kraju nie zyskał niczego i że jeżeli zjednoczeni rojaliści potrzebują go tutaj we Francji jako człowieka neutralnego na krześle prezydenta, to poważni pretendenci do tronu muszą być ukryci przed oczyma profanów w mgle wygnania.
Dnia l listopada Ludwik Bonaparte odpowiedział Zgromadzeniu Prawodawczemu orędziem, które w dość szorstkich wyrazach oznajmiło dymisję rządu Barrota i stworzenie nowego gabinetu. Rząd Barrot - Falloux był gabinetem rojalistycznej koalicji, rząd d'Hautpoula był gabinetem Bonapartego, narzędziem prezydenta przeciwko Zgromadzeniu Prawodawczemu, był rządem subiektów sklepowych.

Bonaparte teraz nie był już tylko człowiekiem neutralnym z 10 grudnia 1848 r. Posiadanie władzy wykonawczej skupiło dookoła niego pewną grupę interesów, walka z anarchią zmusiła samą partię porządku do zwiększania jego wpływów, jeżeli zaś on już przestał być popularny, to ona wręcz była niepopularna. Czyż nie mógł on żywić nadziei, że rywalizacja orleanistów i legitymistów z jednej strony, a konieczność jakiejkolwiek restauracji monarchii z drugiej strony, zmusi obie te frakcje do uznania neutralnego pretendenta?
Z dniem l listopada 1849 r. rozpoczyna się trzeci okres życia konstytucyjnej republiki, kończący się z dniem 10 marca 1850. Między instytucjami konstytucyjnymi rozpoczyna się normalna gra, którą tak podziwiał Guizot, tj. ciągłe zatargi między władzą wykonawczą a prawodawczą. Wobec restauracyjnych zachcianek zjednoczonych orleanistów i legitymistów Bonaparte reprezentuje podstawę swej faktycznej władzy - republikę. Wobec restauracyjnych zachcianek Bonapartego partia porządku reprezentuje podstawę swego wspólnego panowania - republikę. Legitymiści wobec orleanistów a orleaniści wobec legitymistów reprezentują status quo [stan istniejący] - republikę. Wszystkie te frakcje partii porządku, z których każda ma in petto [w zanadrzu] własnego króla i własną restaurację, przeciwstawiają nawzajem uzurpacyjnym i buntowniczym zachciankom swych rywali wspólne panowanie burżuazji, formę, w której te poszczególne uroszczenia wzajemnie się neutralizują i utrzymują - przeciwstawiają im republikę.

Podobnie jak Kant czyni republikę postulatem praktycznego rozumu, jako jedyną racjonalną formę państwową, która nigdy nie da się osiągnąć, lecz którą zawsze powinniśmy mieć w pamięci i dążyć do niej jako do celu, tak dla rojalistów takim właśnie postulatem była monarchia. W ten sposób konstytucyjna republika, która wyszła z rąk burżu-azyjnych republikanów jako beztreściwa formuła ideologiczna, stała się w rękach zjednoczonych rojalistów formą żywą i pełną treści. Thiers nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, ile prawdy było w jego słowach: "My, rojaliści jesteśmy najpewniejszymi podporami konstytucyjnej republiki".
Upadek rządu koalicji rojalistycznej i pojawienie się rządu subiektów miało jeszcze inne znaczenie. Ministrem finansów został Fould. Fould jako minister finansów - to było oficjalne oddanie francuskiego bogactwa narodowego w ręce giełdy, to było sprawowanie zarządu majątkiem państwa przez giełdę i w interesach giełdy. Ogłaszając mianowanie Foulda "Monitor" ogłaszał restaurację arystokracji finansowej. Restauracja ta była niezbędnym uzupełnieniem innych restauracji i jak onie nowym ogniwem w łańcuchu konstytucyjnej republiki.

Ludwik Filip nigdy nie odważył się mianować ministrem finansów prawdziwego loup cervier [wilka giełdowego]. Jak monarchia jego była idealnym imieniem panowania wielkiej burżuazji, tak w jego rządach uprzywilejowane interesy musiały nosić ideologiczne, bezinteresowne imiona. Burżuazyjna republika wszędzie wysuwała na przód sceny to, co w rozmaitych monarchiach, legitymistycznej i orleanistycznej, pozostawało ukryte w głębi. Sprowadzała ona na ziemię to, co tamte podnosiły do nieba. Na miejsce imion świętych postawiła burżuazyjne imiona własne panujących interesów klasowych.

Całe nasze przedstawienie rzeczy pokazało, jak republika od pierwszego dnia swego istnienia nie tylko nie obaliła arystokracji finansowej, lecz, przeciwnie, umocniła jej pozycję. Ale czynione finansjerze ustępstwa przyjmowano jako zrządzenie losu, któremu się poddawano wbrew woli. Z wejściem Foulda do rządu inicjatywa rządowa wróciła do rąk arystokracji finansowej.

Nasuwa się pytanie, w jaki sposób zjednoczona burżuazja mogła znosić i tolerować panowanie arystokracji finansowej, które za Ludwika Filipa opierało się na wykluczeniu lub podporządkowaniu sobie pozostałych odłamów burżuazji? Odpowiedź jest prosta.

Przede wszystkim arystokracja finansowa sama stanowi poważną i miarodajną część koalicji rojalistycznej, której wspólne panowanie nazywa się republiką. Czy przywódcy i rzecznicy orleanistów nie są dawnymi sprzymierzeńcami i współwłnowajcami arystokracji finansowej? Czy ona sama nie jest złotą falangą orleanizmu? Co się tyczy legitymistów, to już za Ludwika Filipa brali oni czynny udział we wszystkich orgiach spekulacji giełdowych, kopalnianych i kolejowych. W ogóle sojusz wielkiej własności ziemskiej z magnaterią finansową jest normalnym faktem. Dowodem Anglia, dowodem nawet Austria.

Francja jest krajem, gdzie rozmiary produkcji narodowej są nieproporcjonalnie małe w porównaniu z wielkością długu narodowego, gdzie renta państwowa jest najważniejszym przedmiotem spekulacji, a giełda głównym rynkiem lokaty kapitałów, pragnących pomnożyć się w sposób nieprodukcyjny. W takim kraju niezliczona masa ludzi ze wszystkich klas burżuazyjnych i półburżuazyjnych musi być związana z długiem państwowym, grą giełdową, finansami. Czy wszyscy ci podrzędni uczestnicy gry giełdowej nie znajdują swej naturalnej ostoi i kierownika we frakcji, która reprezentuje te interesy w kolosalnym zakresie, w ich całokształcie?

Jaka jest przyczyna przejścia majątku państwowego do rąk arystokracji finansowej? Stale wzrastające zadłużenie państwa. A jaka jest przyczyna zadłużenia państwa? Stała przewaga wydatków nad dochodami, dysproporcja, która jest jednocześnie przyczyną i skutkiem systemu pożyczek państwowych.
Aby uniknąć tego zadłużenia, państwo musi albo ograniczyć swe wydatki, tj. uprościć, zredukować organizm rządowy, możliwie najmniej rządzić, zatrudniać możliwie najmniej personelu, możliwie najmniej mieszać się do spraw swych obywateli. Była to droga niemożliwa dla partii porządku, która tym bardziej musflła zwiększać swe środki represyjne, tym bardziej wzmagać oficjalne mieszanie się do wszystkiego w imieniu państwa i swą wszechobecność za pośrednictwem organów państwowych, im bardziej wielostronnie było zagrożone jej panowanie j warunki życia jej klasy. Nie podobna zmniejszać żandarmerii w tym samym czasie, gdy mnożą się przestępstwa przeciw osobom i własności.

Albo też państwo musi starać się unikać długów i zaprowadzić natychmiastową, lecz przemijającą równowagą w budżecie, nakładając nadzwyczajne podatki na klasy najbogatsze. Ale czyżby partia porządku miała dla uwolnienia bogactwa narodowego od wyzysku giełdy złożyć swe własne bogactwa na ołtarzu ojczyzny? Pas sibete! [Nie ma głupich!].

A więc bez całkowitego przewrotu w państwie francuskim nie mogło być mowy o przewrocie w gospodarce budżetowej państwa francuskiego. Z gospodarką tą nieodłącznie wiązało się zadłużenie państwa, a z zadłużeniem państwa - spekulacja długami państwowymi, panowanie wierzycieli państwowych, bankierów, spekulantów pieniężnych, rekinów giełdowych. Jedna tylko frakcja partii porządku była bezpośrednio zainteresowana w upadku arystokracji finansowej - fabrykanci. Nie mówimy tu o średnich ani o drobnych przemysłowcach, lecz o magnatach świata przemysłowego, którzy za Ludwika Filipa stanowili szeroką podstawą dynastycznej opozycji. Interes ich wymaga niewątpliwie zmniejszenia kosztów produkcji, a więc zmniejszenia podatków, które obciążają produkcją, a więc zmniejszenia długów państwowych, których procenty powodują zwiększenie podatków, a więc upadku arystokracji finansowej.

W Anglii - najwięksi fabrykanci francuscy są drobnomieszczanami w porównaniu ze swymi angielskimi rywalami - widzimy rzeczywiście fabrykantów takich jak Cobden czy Bright, stojących na czele krucjaty przeciw arystokracji bankowej i giełdowej. Dlaczegoż nie we Francji? W Anglii przeważa przemysł, we Francji rolnictwo. W Anglii przemysł wymaga free trade [wolnego handlu], we Francji - ceł ochronnych, monopolu narodowego obok innych monopolów. Przemysł francuski nie panuje nad produkcją francuską, a więc przemysłowcy francuscy nie panują nad francuską burżuazja. Dla obrony swych interesów przeciw innym frakcjom burżuazji nie mogą oni, jak Anglicy, stanąć na czele ruchu i tym samym wysunąć na czoło swoje interesy klasowe; przeciwnie, muszą wlec się w ostatnich szeregach rewolucji i służyć interesom, sprzecznym z ogólnymi interesami swej klasy. W lutym nie rozumieli oni swego położenia, lecz luty nauczył ich rozumu. Któż jest bardziej bezpośrednio zagrożony przez robotników niż pracodawca, kapitalista przemysłowy? Wobec tego fabrykant we Francji musiał stać się najbardziej fanatycznym członkiem partii porządku. Finansiści zmniejszają jego zysk, lecz cóż to znaczy wobec groźby zniesienia tego zysku przez proletariat?

We Francji drobnomieszczanin robi to, co normalnie powinien by robić przemysłowy bourgeois; robotnik spełnia to, co powinno być normalnym zadaniem drobnomieszczanina. Któż rozwiązuje zadanie robotnika? Nikt. Zadania tego nie rozwiązuje się we Francji; tutaj proklamuje się je tylko. Nigdzie nie da się ono rozwiązać w granicach państwowych; wojna klas w łonie francuskiego społeczeństwa zamieni się w wojnę światową, w której sianą przeciw sobie narody. Rozwiązanie zacznie się dopiero z chwilą, gdy wojna światowa postawi proletariat na czele narodu panującego nad rynkiem światowym, .na czele Anglii. Rewolucja, która tu nie znajdzie swego końca, lecz swój organizacyjny początek, nie będzie rewolucją krótkotrwałą. Dzisiejsze pokolenie podobne jest do Żydów, których Mojżesz prowadził przez pustynię. Pokolenie to ma nie tylko zdobyć nowy świat: musi ono zginąć, aby ustąpić miejsca ludziom, którzy dorośli do nowego świata.

Powróćmy jednak do Foulda. Dnia 14 listopada 1849 r. Fould wszedł na trybunę Zgromadzenia Narodowego i przedstawił swój system finansowy: apologia starego systemu podatkowego! Utrzymanie podatku od wina! Cofnięcie podatku dochodowego ministra Passy! Passy także nie był rewolucjonistą: był to stairy ministeir Ludwika Filipa. Należał do purytanów typu Dufaure'a i do najbliższych powierników Teste'a, kozła ofiarnego monarchii lipcowej[35]. Passy także pochwalał stary system podatkowy, zalecał zachowanie podatku od wina, lecz jednocześnie zerwał on zasłonę z deficytu państwowego. Oświadczył, że jeżeli chce się uniknąć bankructwa państwowego, należy wprowadzić nowy podatek, podatek dochodowy. Fould, który Ledru-Rol-linowi. zalecał bankructwo państwowe, zalecił Legislatywie deficyt państwowy. Obiecywał przy tym oszczędności, których tajemnica - jak się później okazało - polegała na tym, że zmniejszano np. wydatki o 60 milionów, a tymczasem bieżący dług zwiększał się o 200 milionów - sztuczki kuglarskie w grupowaniu cyfr, zestawieniach rachunkowych. Wszystko to ostatecznie sprowadzało się do nowych pożyczek. Za Foulda arystokracja finansowa, wraz z innymi rywalizującymi z nią odłamami burżuazji, nie wystąpiła naturalnie z tak bezwstydnym cynizmem jak za Ludwika Filipa. Ale system był ten sam: ten sam stały wzrost długów, ten sam zamaskowany deficyt. Z czasem i dawne szachrajstwo giełdowe wystąpiło znowu bardziej otwarcie na jaw. Dowodem ustawa o kolei awiniońskiej, tajemnicze wahania kursów papierów państwowych, o których przez pewien czas mówił cały Paryż, wreszcie nieudane spekulacje Foulda i Bonapartego w związku z wyborami 10 marca.

Po oficjalnym przywróceniu arystokracji finansowej lud francuski musiał wkrótce znowu dojść do 24 lutego.
Konstytuanta na złość swej następczyni zniosła podatek od wina na rok pański 1850. Zniesienie starych podatków nie dostarczało środków na spłacenie nowych długów. C r e t o n, jeden z kretynów partii porządku, postawił wniosek o zachowanie podatku od wina jeszcze przed odroczeniem Zgromadzenia Prawodawczego. Fould przyjął teri o wniosek w imieniu rządu bonapartystowskiego i 20 grudnia 1849 r., w rocznicę proklamowania Bonapartego prezydentem, Zgromadzenie Narodowe zadekretowało przywrócenie podatku od wina.

Rzecznikiem tego nie był żaden finansista, lecz szef jezuitów Montalembert. Argumentacja jego była uderzająco prosta: podatek jest piersią macierzyńską, która karmi rząd. Rząd - to narzędzie represyj, to organy władzy, armia, policja, urzędnicy, sędziowie, ministrowie, księża. Zamach na podatki - to zamach anarchistów na stróżów porządku, którzy strzegą materialnej i duchowej produkcji burżuazyjnego społeczeństwa przed napaściami proletariackich wandalów. Podatek - to piąty bóg, obok własności prywatnej, rodziny, porządku i religii. A podatek od wina jest niezaprzeczenie podatkiem i to nie zwyczajnym, lecz starodawnym, przenikniętym monarchizmem, czcigodnym podatkiem. Vive l'impót des boissons! Three cheers and one cheer more! [Niech żyje podatek od wina! Trzy razy hura i jeszcze raz hura!].

Gdy francuski chłop chce sobie wyobrazić diabła, wyobraża go sobie w postaci poborcy podatkowego. Od chwili gdy Montalembert ogłosił podatek za boga, chłop stał się bezbożnikiem, ateistą i rzucił się w objęcia diabła, socjalizmu. Religia porządku lekkomyślnie go straciła, jezuici go stracili. Bonaparte go stracił. Dzień 20 grudnia 1849 r. nieodwołalnie skompromitował dzień 20 grudnia 1848 r. "Synowiec swego stryja" nie był w swej rodzinie pierwszy, którego zgubił podatek od wina, ten podatek, który, według wyrażenia Montalemberta, pachnie burzą rewolucyjną. Prawdziwy, wielki Napoleon oświadczył na wyspie św. Heleny, że przywrócenie podatku od wina bardziej niż wszystko inne przyczyniło się do jego upadku, bo zraziło do niego chłopów południowej Francji. Już za Ludwika XIV podatek ten był szczególnie znienawidzony przez lud (patrz pisma Boisguilleberta i Yaubana); pierwsza rewolucja zniosła go, lecz Napoleon znowu go zaprowadził w 1808 r. pod zmienioną postacią. Gdy Restauracja wkraczała do Francji, poprzedzały ją nie tylko oddziały kozackie, lecz i obietnice zniesienia podatku od wina. Gentihommerie [szlachta] nie czuła się naturalnie zobowiązana do dotrzymania słowa danego gent taillable amerciet misericorde [stan wyzuty z wszelkich praw]. Rok 1830 cbiecał zniesienie podatku od wina. Lecz, nie było jego zwyczajem robić to, co mówił, i mówić to, co robił. Rok 1848 obiecał zniesienie podatku od wina, jako że w ogóle obiecywał wszystko. Konstytuanta wreszcie, która nie obiecywała nic, poleciła, jak wspomnieliśmy, w swym testamencie, aby od l stycznia 1850 r. podatek od wina znikł z powierzchni ziemi. I oto na dziesięć dni przed l stycznia 1850 r. Legislatywa ponownie go zaprowadziła. W ten sposób lud francuski wciąż uganiał się za tym podatkiem i gdy go już wyrzucił przez drzwi, podatek wracał znowu przez okno.

Nienawiść ludu do podatku od wina tłumaczy się tym, że łączy on w sobie wszystkie znienawidzone cechy francuskiego systemu podatkowego. Sposób jego ściągania jest nienawistny, sposób jego podziału jest arystokratyczny, bo stawki procentowe podatku od najtańszych czy od najdroższych win są jednakowe. Podatek zwiększa się więc w geometrycznym stosunku do zmniejszenia się zamożności konsumenta; jest to podatek progresywny na opak. Podatek ten wprost pobudza do zatruwania klas pracujących dając premię od win sfałszowanych i podrobionych. Zmniejsza on konsumcję stawiając o c t r o i s [rogatki akcyzowe] u bram każdego miasta mającego więcej niż 4.000 mieszkańców i zamieniając każde z miast na obcy kraj chroniony cłami przed winem francuskim. Wielcy kupcy, handlujący winem, a więcej jeszcze drobni "marchands de vins", właściciele winiarni, których zarobek zależy bezpośrednio od konsumcji wina, wszyscy oni są stanowczymi przeciwnikami tego podatku. Wreszcie, zmniejszając konsumcję, podatek od wina zwęża wewnętrzny rynek zbytu dla jego produkcji. Pozbawiając robotników miejskich możności kupowania wina pozbawia on zarazem chłopów, producentów wina, możliwości sprzedawania go. A Francja liczy blisko 12 milionów ludności zajmującej się uprawą winnic. Łatwo zatem zrozumieć nienawiść ludu w ogóle do tego podatku, łatwo zrozumieć zwłaszcza fanatyzm tej nienawiści u chłopów. A przy tym w przywróceniu podatku chłopi nie widzieli odosobnionego, mniej lub więcej przypadkowego faktu. Chłopi mają pewnego rodzaju własną tradycję historyczną, która z ojca przechodzi na syna; w tej właśnie szkole historycznej mówiono sobie po cichu, że każdy rząd obiecuje zniesienie podatku od wina, gdy chce oszukać chłopów, a zachowuje lub przywraca podatek, gdy ich już oszukał. Za pomocą podatku od wina chłop poznaje zapach rządu, jego tendencję. Przywrócenie podatku od wina 20 grudnia oznaczało: Ludwik Bonaparte jest taki sam jak inni. Ale właśnie nie był on taki sam jak inni - był wynalazkiem chłopów. I oto w petycjach przeciw podatkowi od wina, liczących miliony podpisów, chłopi cofnęli siwe głosy, które na rofc przedtem dali "synowcowi swego stryja".
Ludność wiejska, stanowiąca z górą dwie trzecie całej ludności francuskiej, składa się przeważnie z tak zwanych wolnych właścicieli ziemi. Pierwsze jej pokolenie, uwolnione bezpłatnie od ciężarów feudalnych przez rewolucję 1789 r., nie zapłaciło nic za ziemię. Ale następne pokolenia płaciły w postaci c e n g r u n t u to, co ich przodkowie, na wpół pańszczyźniani poddani, płacili w formie renty, dziesięcin, pańszczyzny itp. W miarę wzrostu ludności z jednej strony, a rozdrobnienia ziemi z drugiej, podnosiły się ceny działek gruntowych, bo wraz ze zmniejszaniem się ich wzrastał popyt na nie. W miarę jednak, jak podnosiły się ceny, które chłop płacił za działki gruntowe czy to bezpośrednio przy kupnie, czy też przy podziale spadku, gdy jego współspadkobiercv zaliczali mu ziemię jako kapitał - zwiększało się zadłużenie chłopa, tj. hipoteka. Dług ciążący na ziemi nażywa się właśnie hipoteką [listem zastawnym] na tę ziemię. Jak na gruntach średniowiecznych gromadziły się przywileje, tak na dzisiejszych parcelach gruntowych gromadzą się hipoteki. - Z drugiej strony przy gospodarowaniu na małych działkach ziemia jest dla właściciela wyłącznie narzędziem produkcji. Ale w tym stopniu, w jakim rozdrabnia się grunt, zmniejsza się też jego urodzajność. Coraz bardziej niemożliwe staje się stosowanie maszyn na roli, podział pracy, wielkie przedsięwzięcia melioracyjne, jak np. drenowanie, nawadnianie i tym podobne. A tymczasem nieproduktywne koszta uprawy wzrastają w tym samym stosunku, co rozdrobnienie narzędzi produkcji. Wszystko to odbywa się niezależnie od faktu czy właściciel parceli posiada kapitał, czy go nie posiada. Ale im bardziej postępuje naprzód rozdrabnianie gruntów, tym częściej kawałek ziemi z najnędzniejszym inwentarzem staje się całym kapitałem właściciela karłowatej parceli, tym mniej może być mowy o inwestowaniu kapitału w ziemię, tym bardziej chłopu brak ziemi, pieniędzy ł wykształcenia, by mógł korzystać z postępów agronomii, tym bardziej zacofana staje się uprawa ziemi. Wreszcie czysty dochód zmniejsza się w tej samej mierze, w jakiej, wzrasta ogólne spożycie, w tej samej mierze, w jakiej posiadanie roli powstrzymuje całą rodzinę chłopa od oddawania się innym zajęciom, a jednak nie zabezpiecza jej egzystencji.

W tym samym więc stopniu, w jakim wzrasta ludność, a wraz z nią rozdrobnienie gruntów - w tym stopniu drożeje narzędzie produkcji - rola i zmniejsza się jej urodzajność, w tym samym stopniu upada rolnictwo, a chłop wpada w długi. I to, co było skutkiem, staje się z kolei przyczyną. Każda generacja pozostawia następnej coraz więcej długów, każda nowa generacja zaczyna pracować w bardziej niepomyślnych i ciężkich warunkach, zadłużenie rodzi nowe zadłużenie. Kiedy zaś chłop już nie może zaciągnąć nowych długów na zastaw swej parceli gruntowej, tj. nie może obciążać jej nowymi hipotekami, wpada on wprost w szpony lichwy i płaci lichwiarzom coraz bardziej wygórowane procenty.

Tak więc chłop francuski pod postacią procentów od ciążących na ziemi hipotek, pod postacią procentów od niezahipotekowanych pożyczek lichwiarskich odstępuje kapitalistom nie tylko rentę gruntową, nie tylko zysk kapitalistyczny, jednym słowem, nie tylko cały swój czysty zysk, lecz nawet cześć swojej płacy roboczej. Spadł więc do poziomu dzierżawcy irlandzkiego - i to wszystko pod pozorem, że jest prywatnym właścicielem.

We Francji proces ten przyspieszyły wciąż rosnące ciężary podatkowe i koszta sądowe, wynikające po części bezpośrednio z formalności, którymi ustawodawstwo francuskie otacza własność ziemską, po części z niezliczonych zatargów pomiędzy właścicielami wszędzie graniczących i krzyżujących się ze sobą parceli, po części z pieniactwa chłopów, dla których cała rozkosz własności sprowadza się do fanatycznej obrony mniemanej własności - ich prawa własności.

Według zestawienia statystycznego z 1840 r. produkcja rolnictwa francuskiego wynosiła brutto 5.237.178.000 franków. Z tej sumy 3.552 miliony franków odpada na koszta uprawy, włączając w to i spożycie ludności pracującej na roli. Pozostaje wartość produkcji netto w sumie 1.685.178.000 franków, z czego 550 milionów idzie na pokrycie procentów od hipotek, 100 milionów na urzędników sądowych, 350 milionów na podatki i 107 milionów na opłaty notarialne, stemplowe, należytości hipoteczne itp. Pozostaje trzecia część wartości produkcji netto - 538 milionów; na głowę ludności nie wypada stąd nawet 25 franków produkcji netto. W powyższym rachunku nie uwzględniliśmy naturalnie lichwy pozahipotecznej ani wydatków na adwokatów itp.

Wyobraźmy sobie teraz położenie chłopów francuskich, gdy do tych dawnych ciężarów republika dodała jeszcze nowe. Widzimy, że wyzysk ich tylko swą formą różni się od wyzysku przemysłowego proletariatu. Wyzyskiwacz jest ten sam - kapitał. Poszczególni kar pitalłści wyzyskują poszczególnych chłopów za pomocą hipotek i i lichwy, klasa kapitalistów wyzyskuje klasę chłopską za pomocą podatków państwowych. Prawo własności chłopów stanowi talizman, za którego pomocą kapitał zagarniał ich pod swą władzę; w imię tej własności kapitał podszczuwał ich przeciw przemysłowemu proletariatowi. Tylko upadek kapitalizmu może podnieść chłopa, tylko rząd antykapitalistyczny, proletariacki, może usunąć jego nędzę ekonomiczną i degradację społeczną. Republiką konstytucyjna jest dyktaturą jego zjednoczonych wyzyskiwaczy, republika socjalno-demokratyczna, czerwona, jest dyktaturą jego sprzymierzeńców. A szala podnosi się lub spada, stosownie do głosów, wrzucanych przez chłopa do urny wyborczej. On sam ma decydować o swym losie. Tak mówili socjaliści w pamfletach, almanachach, kalendarzach, ulotkach wszelkiego rodzaju. Mowa ta stawała się dlań jeszcze zrozumiałsza, gdy czytał polemiczne wydawnictwa partii porządku, która również zwracała się do niego, a grubą przesadą, brutalnym ujmowaniem i przedstawianiem zamiarów i idei socjalistycznych trafiała w prawdziwy ton chłopski i rozpalała w nim pożądanie zakazanego owocu. Lecz najbardziej zrozumiale przemawiało doświadczenie, zdobyte przez samą klasę chłopską przy posługiwaniu się powszechnym prawem wyborczym, i rozczarowania, które z rewolucyjną szybkością jedne po drugich spotykały chłopów. Rewolucje są lokomotywami historii.

Stopniowy przewrót w usposobieniu chłopów znajdował wyraz w rozmaitych objawach. Wyraził się już w wyborach do Zgromadzenia Prawodawczego, wyraził się w stanie oblężenia w 5 departamentach, sąsiadujących z Lyonem, wyraził się w kilka miesięcy po 13 czerwca w wyborze członka Góry na miejsce byłego prezesa Chambre introuvable kniezrównaraej izby"[36] w departamencie Żyrondy, wyraził się 20 grudnia 1849 r. w wyborze czerwonego posła na miejsce zmarłego posła legitymistycznego w departamencie du Gard, tej ziemi obiecanej legi-tymistów, widowni najstraszniejszych gwałtów nad republikanami w 1794 i 1795 r., w tym ognisku białego terroru w 1815 r., kiedy to publicznie mordowano tam liberałów i protestantów. To zrewolucjonizowanie klasy najbardziej konserwatywnej ujawniło słę najdobitniej po przywróceniu podatku od wina. Zarządzenia rządowe i ustawy wydane w ciągu stycznia i lutego 1850 r. wymierzone są niemal wyłącznie przeciw departamentom i chłopom. Trudno o wyraźniejszy dowód ich przebudzenia.

Okólnik d'H autpoula, który mianował żandarma inkwizytorem przy prefekcie, podprefekcie, a przede wszystkim przy merze i organizował w ten sposób system szpiegowski, sięgający aż do zakątków najdalszych gmin wiejskich; ustawa przeciw nauczycielom, która nauczycieli, tych wodzów duchowych, rzeczników, wychowawców i ideologów klasy chłopskiej poddaje samowoli prefektów, ustawa, która ich, proletariuszy klasy uczonych, pędzi jak szczutą zwierzynę z jednej gminy do drugiej; projekt ustawy przeciw merom, który zawiesił nad ich głowami damoklesowy miecz dymisji i każdej chwili przeciwstawiał ich, prezydentów gmin wiejskich, prezydentowi republiki i partii porządku; rozporządzenie, które zamieniało 17 okręgów wojskowych Francji na 4 paszaliki, a koszary ł biwak robiło salonem narodowym Francuzów; ustawa o szkolnictwie, w której partia porządku proklamowała ciemnotę i przymusowe ogłupianie Francji, jako warunek swej egzystencji przy powszechnym prawie wyborczym; czymże były wszystkie te prawa i zarządzenia? Były to rozpaczliwe próby ponownego zdobycia departamentów i chłopów w departamentach dla partii porządku.

Jako kroki represyjne były to nędzne środki, które niweczyły swój własny cel. Wielkie zarządzenia, jak zachowanie podatku od wina, podatek 45-centymowy, szydercze odrzucenie petycji chłopskich o zwrot miliarda itd., wszystkie te pioruny prawodawcze uderzały w klasę chłopską raz tylko, hurtem, z rządowego centrum. Natomiast przytoczone prawa i przepisy czyniły atak i opór powszechnym, robiły zeń temat codziennych rozmów w każdej chacie, zaszczepiały rewolucję w każdej wsi, umiejscowiały i uchłopłały rewolucję.

Z drugiej strony, czy te projekty Bonapartego i ich uchwalanie przez Zgromadzenie Narodowe nie dowodziło solidarności obu władz republiki konstytucyjnej, gdzie idzie o represje przeciw anarchii, tj. przeciw wszystkim klasom, powstającym przeciw dyktaturze burżuazji? Czy Soulouąue wkrótce po swym szorstkim orędziu nie zapewniał Legislatywy o swej wierności dla porządku we wkrótce potem wydanym orędziu C a r l i e r a, który był brudną, trywialną karykaturą Fouchego[37], podobnie jak Ludwik Bonaparte był płaską karykaturą Napoleona? Ustawa o szkolnictwie ukazuje nam przymierze młodych katolików i starych wolterianów. Czy panowanie zjednoczonych bourgeois mogło być czym innym niż zjednoczonym despotyzmem przyjaznej jezuitom Restauracji i udającej wolnomyślność monarchii lipcowej? Oręż, który jedna z frakcji burżuazji, w zmaganiach z drugą frakcją o władzę zwierzchnią, rozdzieliła między ludem - czyż oręż ten nie musiał być z powrotem wydarty ludowi z chwilą, gdy lud ten przeciwstawił się zjednoczonej dyktaturze walczących poprzednio ze sobą frakcji burżuazji? Nic, nawet odrzucenie "concordats al'amiable" nie oburzało sklepikarzy paryskich do tego stopnia jak te cyniczne umizgi do jezuityzmu.

Tymczasem nie ustawały tarcia pomiędzy różnymi frakcjami partii porządku oraz tarcia pomiędzy Zgromadzeniem Narodowym a Bonapartem. Zgromadzeniu Narodowemu nie podobało się, że Bonaparte wkrótce po swym coup d'etat [zamachu stanu], po utworzeniu własnego bonapartystowskiego rządu, przywołał do siebie inwalidów monarchii, świeżo mianowanych prefektami, i jako warunek, od którego uzależnił piastowanie przez nich nadal urzędu, zalecił im prowadzenie sprzecznej z'konstytucją agitacji za jego ponownym wyborem na prezydenta; Zgromadzeniu Narodowemu nie podobało się, że Carlier rozpoczął swe urzędowanie od zamknięcia jednego z klubów legitymistycznych, nie podobało się, że Bonaparte założył własny dziennik "Le Napoleon", który zdradzał publiczności tajne pragnienia prezydenta w tym samym czasie, gdy jego ministrowie musieli wypierać się ich na scenie Legislatywy, nie podobało się uparte nieudzielanie dymisji rządowi mimo różnych wotów nieufności Izby; nie podobała się próba pozyskania przychylności podoficerów przez dodanie im 4 sous dziennie, a przychylności proletariatu przez "honorowy bank" pożyczkowy (Ehren-Leihbank) - plagiat z "Mysteres" Eugeniusza Sue; nie podobała się wreszcie bezczelność Bonapartego, który przez swych ministrów zaproponował Izbie zesłanie pozostałych powstańców czerwcowych do Algeru, aby zwalić na Legislatywę niepopularność en'gros [hurtownie], podczas gdy sam prezydent zabezpieczał sobie popularność e n d e t a i l [detalicznie] pojedynczymi aktami ułaskawienia. Thiers rzucił groźne słowa o "coups d'etat" ["zamachach stanu"] i o "coups de tete" ["lekkomyślnych postępkach"]. Legislatywa zaś mściła się na Bonapartem w ten sposób, że odrzucała wszystkie projekty ustaw, stawiane przezeń we własnym interesie, a z krzykliwą nieufnością roztrząsała wszystkie projekty, stawiane przezeń w interesie wspólnym, badając czy poprzez rozszerzenie zasięgu władzy wykonawczej nie zmierzają one do wzmocnienia osobistej władzy Bonapartego. Jednym słowem, Zgromadzenie mściło się spiskiem pogardy.
Stronnictwo legitymistów ze swej strony drażnił fakt, że bardziej zręczni odeń orleaniści zajmują znowu wszystkie prawie stanowiska państwowe, że wzmaga się centralizacja, podczas gdy legitymiści z zasady szukali zbawienia w decentralizacji. I rzeczywiście. Kontrrewolucja gwałtem centralizowała, tj. przygotowywała mechanizm rewolucji. Nawet złoto i srebro Francji centralizowała ona w Banku Paryskim za pomocą przymusowego kursu obiegowego banknotów i stworzyła w ten sposób gotowy skarbiec wojenny rewolucji. Orleanistów wreszcie drażniło, że wyłaniająca się znowu na powierzchnią zasada legitymizmu przeciwstawiała się ich nielegalnie urodzonej zasadzie bocznej linii dynastii, że ich samych wciąż poniżano i znieważano jak szlachcic znieważa swą żonę mieszczankę.

Widzieliśmy po kolei, jak chłopi, drobnomieszczanie i w ogóle warstwy średnie stawały po stronie proletariatu, dochodziły do jawnego przeciwstawienia się oficjalnej republice, traktowane były przez nią jak wrogowie! Bunt przeciw dyktaturze burżuazji, potrzeba przeobrażenia społeczeństwa, dążność do zachowania instytucji demokratyczno - republikańskich, jako organów tego przeobrażenia, skupianie się dokoła proletariatu, jako decydującej siły rewolucyjnej - oto wspólne cechy, charakteryzujące tak zwaną partią socjalnej demokracji, partię czerwonej republiki. Ta partia anarchii, jak ją nazywają przeciwnicy, jest w niemniejszym stopniu niż partia porządku koalicją różnorodnych interesów. Najdrobniejsza reforma starego nieporządku społecznego i przewrót starego porządku społecznego, burżuazyjny liberalizm i rewolucyjny terroryzm - oto są krańce, stanowiące punkt wyjściowy i punkt końcowy stronnictwa "anarchii".
Zniesienie ceł ochronnych - socjalizm! bo narusza monopol przemysłowej frakcji partii porządku. Uporządkowanie gospodarki państwowej - socjalizm! bo narusza monopol finansowej frakcji partii porządku. Wolny przywóz mięsa i zboża z zagranicy - socjalizm! bo narusza monopol trzeciej frakcji partii porządku, wielkiej własności ziemskiej. Żądania partii freetraderów [zwolenników wolnego handlu], tj. najbardziej postępowej angielskiej partii burżuazyjnej, we Francji okazują się-żądaniami socjalistycznymi. Wolterianizm - socjalizm! bo narusza czwartą frakcję partii porządku, frakcję katolicką. Wolność prasy, wolność zrzeszeń, powszechna oświata ludowa - socjalizm, socjalizm! Naruszają one-wspólny monopol partii porządku.
W przebiegu rewolucji sytuacja dojrzewała tak szybko, że zwolennicy reform wszystkich odcieni, że najskromniejsze żądania klas średnich musiały skupiać się wokoło sztandaru najskrajniejszej partii przewrotu, wokoło czerwonego sztandaru.

Lecz jakkolwiek różnorodny był socjalizm poszczególnych głównych ogniw stronnictwa anarchii, zależnie od warunków ekonomicznych i wypływających stąd ogólnych potrzeb rewolucyjnych danej klasy lub jej części, w jednym punkcie był on zgodny: ogłaszał się za środek wyzwolenia proletariatu i wyzwolenie to ogłaszał za swój cel. Było to rozmyślne oszustwo u jednych, a oszukiwanie samego siebie u drugich: świat przetworzony według swych potrzeb uważali oni za świat najlepszy dla wszystkich, za urzeczywistnienie wszystkich żądań rewolucyjnych i zniesienie wszystkich rewolucyjnych konfliktów.

Pod mniej więcej jednobrzmiącymi ogólnikowymi frazesami socjalistycznymi "partii anarchii" ukrywa się, po pierwsze, socjalizm "National", "Presse" i "Siecle", który mniej lub więcej konsekwentnie dąży do obalenia arystokracji finansowej i uwolnienia przemysłu i handlu od ich dotychczasowych pat. Był to właśnie socjalizm przemysłu, handlu i rolnictwa, których wodzireje, należący do partii porządku, poświęcali interesy gospodarki, o ile one nie zgadzały się już z ich prywatnym monopolem. Od tego burżuazyjnego socjaliz-m u, który naturalnie jak każda z odmian socjalizmu skupia koło siebie pewną część robotników i drobnomieszczan, różni się właściwy drobnomieszczański socjalizm, socjalizm par excellence [jedyny prawdziwy]. Kapitał gnębi tę klasę głównie jako wierzyciel, żąda więc ona instytucji kredytowych; kapitał miażdży ją swą konkurencją - żąda więc ona zrzeszeń popieranych przez państwo; kapitał zwycięża ją przez koncentrację, żąda więc ona podatków progresywnych, ograniczeń spadkowych, przejęcia wielkich robót przez państwo i innych zarządzeń, które przemocą powstrzymują wzrost kapitału. Ponieważ klasa ta marzy o przeprowadzeniu swego socjalizmu za pomocą środków pokojowych lub co najwyżej za pomocą jakiejś krótkotrwałej drugiej rewolucji lutowej, więc nadchodzący proces historyczny przedstawia jej się naturalnie jako wprowadzenie w życie systemów, które wymyślają albo już wymyślili myśliciele społeczni bądź to grupowo, bądź też jako oddzielni wynalazcy. W ten sposób socjaliści stają się eklektykami lub adeptami istniejących systemów socjalistycznych, zwolennikami socjalizmu doktrynerskiego, który dopóty tylko był teoretycznym wyrazem dążeń proletariatu, dopóki proletariat nie dorósł jeszcze do swobodnego, samodzielnego ruchu historycznego.

Socjalizm utopijny, socjalizm doktrynerski podporządkowuje ruch ogólny jednemu z jego składników, stawia na miejsce wspólnej uspołecznionej produkcji działalność mózgową poszczególnych pedantów i przede wszystkim usuwa w swej fantazji rewolucyjną walkę klas ze wszystkimi jej niezbędnymi przejawami za pomocą drobnych sztuczek lub wielkich czułostek; ten doktrynerski socjalizm w gruncie rzeczy tylko idealizuje dzisiejsze społeczeństwo, przyjmuje jego obraz z pominięciem stron ciemnych i chce przeprowadzić swój ideał wbrew rzeczywistości. I oto, gdy proletariat odstępuje ten socjalizm drobnomieszczaństwu, a walka poszczególnych wodzów tego socjalizmu pomiędzy sobą wykazuje, że każdy z tych tak zwanych systemów jest pretensjonalnym podkreślaniem jednego z punktów przejściowych przewrotu społecznego w przeciwstawieniu do innych, proletariat skupia się coraz bardziej wokoło rewolucyjnego socjalizmu, wokół komunizmu, który sama burżuazja ochrzciła imieniem Blanqui'ego. Socjalizm ten ogłasza rewolucję w p e r m a n e n c j i, klasową dyktaturę proletariatu, jako konieczny szczebel przejściowy do zniesienia różnic klasowych w ogóle, do zniesienia wszystkich stosunków produkcji, na których się one opierają, do zniesienia wszystkich stosunków społecznych, odpowiadających tym stosunkom produkcji, do przewrotu wszystkich idei, zrodzonych przez te stosunki społeczne.
Ramy niniejszej pracy nie pozwalają na szersze omówienie tego tematu. Widzieliśmy, że jak w partii porządku siłą rzeczy na czoło wystąpiła arystokracja finansowa, tak w stronnictwie "anarchii" - proletariat. Podczas gdy różne klasy, połączone w rewolucyjną ligę, grupowały się dokoła proletariatu, podczas gdy departamenty stawały się coraz niepewniejsze, a samo Zgromadzenie Prawodawcze coraz bardziej niezadowolone z uroszczeń francuskiego Sou-louque'a, zbliżyły się długo odwlekane i odraczane wybory uzupełniające celem obrania nowych posłów na miejsce wygnanych członków Góry z 13 czerwca.

Rząd, pogardzany przez swych wrogów, lżony i codziennie upokarzany przez swych rzekomych przyjaciół, widział tylko jeden środek wyjścia z tej obrzydliwej i nieznośnej sytuacji - rokosz. Rokosz w Paryżu pozwoliłby ogłosić stan oblężenia w stolicy i w departamentach i pozwoliłby w ten sposób pokierować wyborami. Z drugiej strony, zwolennicy porządku byliby zmuszeni do ustępstw na rzecz rządu, który odniósł zwycięstwo nad anarchią, jeżeli nie chcieli sami uchodzić, za anarchistów.

Rząd wziął się do dzieła. W początkach lutego 1850 r. prowokowano lud ścinaniem drzew wolności. Daremnie. Jeżeli drzewa wolności straciły swe miejsca, rząd sam stracił głowę i przerażony cofnął się przed własną prowokacją. Zgromadzenie Narodowe przyjęło tę niezręczną próbę usamodzielnienia się Bonapartego z lodowatą nieufnością. Równie bezskuteczne było usunięcie wianka nieśmiertelników z kolumny lipcowej. Pobudziło ono część armii do demonstracji rewolucyjnych, a Zgromadzenie Narodowe - do mniej lub więcej zamaskowanego wotum nieufności dla rządu. Daremnie prasa rządowa groziła zniesieniem powszechnego prawa wyborczego, najściem Kozaków, Daremnie d'yaut-poul na Zgromadzeniu Prawodawczym rzucił lewicy wprost wyzwanie, aby wyszła na ulicę, i oświadczył, że rząd gotów jest na jej przyjęcie. D'Hautpoul nie uzyskał nic prócz przywołania go do porządku przez prezydenta, a partia porządku z milczącą złośliwością pozwoliła jednemu z posłów lewicy wydrwić uzurpacyjne zachcianki Bonapartego. Daremnie rząd przepowiadał wreszcie rewolucję na 24 lutego. Sprawił tylko to, że lud zignorował zupełnie ten dzień.
Proletariat nie dał się sprowokować do rokoszu, bo zamierzał dokonać rewolucji.

Prowokacje rządu, potęgujące tylko ogólne rozdrażnienie z istniejącego stanu rzeczy, nie przeszkodziły Komitetowi wyborczemu, znajdującemu się w zupełności pod wpływem robotników, w wystawieniu trzech kandydatów dla Paryża - Deflotte'a, Vidala i Carnota. Deflotte, zesłaniec czerwcowy, ułaskawiony dzięki jednemu z obliczonych na zdobycie popularności pociągnięć Bonapartego, był przyjacielem Blanqui'ego i brał udział w zamachu 15 maja. Vidal, znany jako pisarz komunistyczny ze swej książki "O podziale bogactw", był niegdyś sekretarzem Louis Blanca w komisji luksemburskiej. Carnot, syn członka Konwentu, który zorganizował zwycięstwo, najmniej skompromitowany członek partii "National", minister oświaty w rządzie tymczasowym i komisji wykonawczej; dzięki swemu demokratycznemu projektowi ustawy o szkolnictwie ludowym był żywym protestem przeciw jezuickiej ustawie o szkolnictwie. Ci trzej kandydaci reprezentowali trzy sprzymierzone klasy: na czele - uczestnik powstania czerwcowego, przedstawiciel rewolucyjnego proletariatu, obok niego doktryner-socjalista, przedstawiciel socjalistycznego drobnomieszczaństwa, wreszcie przedstawiciel republikańskiej partii burżuazyjnej, której demokratyczne formuły w starciach ze stronnictwem porządku przybrały sens socjalistyczny i dawno zatraciły swój własny sens. Była to, jak w lutym, powszechna koalicja przeciw burżuazji i rządowi. Lecz tym razem głową rewolucyjnej ligi był proletariat.

Wbrew wszystkim wysiłkom zwyciężyli kandydaci socjalistyczni. Nawet armia głosowała za powstańcem czerwcowym, a przeciw swemu własnemu ministrowi wojny Lahitte'owi. Stronnictwo porządku było jak rażone gromem. Nie pocieszały go wybory departamentalne, w których większość również uzyskali członkowie Góry.

Wybory z 10 marca 1850 r. l1. Były one unieważnieniem czerwca 1848 r. : ci, którzy mordowali i zsyłali powstańców czerwcowych, powrócili znowu do Zgromadzenia Narodowego, lecz wrócili pochyleni jako członkowie orszaku zesłańców ł z ich zasadami na ustach. Było to unieważnienie 13 czerwca 1849 r. : wygnana ze Zgromadzenia Narodowego Góra wróciła, ale wróciła już nie jako komendant rewolucji, lecz jako wysunięty naprzód jej zwiastun. Było to unieważnienie 10 grudnia: Napoleon przepadł ze swym ministrem Lahittem. Historia parlamentarna Francji zna tylko jeden analogiczny wypadek: upadek d'Hausseza, ministra Karola X, w 1830 r. Wreszcie wybory z 10 marca 1850 r. były kasacją wyborów z 13 maja, które dały większość partii porządku. Wybory z 10 marca były protestem przeciw większości z 13 maja. Dzień 10 marca był rewolucją. Pod kartkami wyborczymi kryły się kamienie brukowe.

"Głosowanie 10 marca to wojna"[38], zawołał Segur d'Aguesseau, jeden z najbardziej postępowych członków partii porządku. Z dniem 10 marca 1850 r. republika konstytucyjna weszła w nową fazę, w fazę rozkładu. Różne frakcje większości znowu jednoczą się między sobą i z Bonapartem - one znowu ratują porządek, on znowu jest ich neutralnym człowiekiem. Jeżeli one sobie przypominają, że są rojalistyczne, to tylko dlatego, że w rozpaczy zwątpiły o możliwości zachowania burżuazyjnej republiki; jeżeli on sobie przypomina że jest prezydentem, to tylko dlatego, że w rozpaczy zwątpił czy nim pozostanie.
Na wybór powstańca czerwcowego Deflotte'a Bonaparte, na rozkaz partii porządku, odpowiada mianowaniem Baroche'a ministrem spraw wewnętrznych - Baroche'a, oskarżyciela Blainqui'ego i Barbesa, Ledru-Rollina i Guinarda. Na- wybór Carnota Żgrotnauzenie Prawodawcze odpowiada przyjęciem ustawy o szkolnictwie, na wybór Yidala - zakazem wydawania prasy socjalistycznej. Partia porządku stara się zagłuszyć swą własną trwogę wrzawą swej prasy. "Miecz jest święty", woła jeden z jej organów. "Obrońcy porządku muszą rozpocząć ofensywę przeciw partii czerwonej", woła drugi. "Pomiędzy socjalizmem a społeczeństwem toczy się śmiertelny pojedynek, nieustająca bezlitosna walka; w tym rozpaczliwym pojedynku jeden z przeciwników musi zginąć - jeżeli społeczeństwo nie zniszczy socjalizmu, socjalizm zniszczy społeczeństwo", pieje trzeci kogut porządku. Budujcie barykady porządku, barykady religii, barykady rodziny! Trzeba skończyć ze 127.000 wyborców paryskich! Noc św. Bartłomieja dla socjalistów! I stronnictwo porządku przez chwilę wierzy w swą własną pewność zwycięstwa.

Najzacieklej jego organy pomstują przeciw "sklepikarzom paryskim". Powstaniec czerwcowy, wybrany jako przedstawiciel Paryża przez sklepikarzy paryskich! To znaczy, że powtórzenie czerwca 1848 r. jest niemożliwe, to znaczy, że powtórzenie 13 czerwca 1849 r. jest niemożliwe, to znaczy, że moralny wpływ kapitału jest złamany, to znaczy, że burżuazyjne Zgromadzenie reprezentuje już tylko burżuazję, to znaczy, że wielka własność jest stracona, skoro jej lenniczka, drobna własność, szuka ratunku w obozie ludzi bez własności.

Stronnictwo porządku powraca naturalnie do swego nieuniknionego komunału. "W i ę c e j r e p r e s y j !", woła, "Dziesięciokroć więcej r e p r e s y j !", ale jego siła represyjna zmniejszyła się dziesięciokrotnie, podczas gdy opór stokrotnie się zwiększył. Gzyż nie trzeba będzie stosować represyj do głównego narzędzia represyj, do armii? I stronnictwo porządku wypowiada swe ostatnie słowo: "Żelazny pierścień dławiącej legalności musi być złamany. Republika konstytucyjna jest niemożliwa. Musimy walczyć prawdziwym naszym orężem. Od lutego 1848 r. zwalczaliśmy rewolucję jej własną bronią i na j e j terenie, przejęliśmy jej instytucje. Konstytucja jest twierdzą, która broni oblegających, a nie oblężonych! Wkradając się do świętego Ilionu w łonie konia trojańskiego, nie zdobyliśmy wrogiego miasta, jak nasi przodkowie Grecy[39], lecz sami staliśmy się jeńcami".

Ale podstawą konstytucji jest powszechne prawo wyborcze. Zniesienie powszechnego prawa wyborczego - oto ostatnie słowo partii porządku, ostatnie słowo dyktatury burżuazji. Powszechne prawo wyborcze przyznało im słuszność 24 maja 1848 r., 20 grudnia 1848 r., 13 maja 1849 r., 8 lipca 1849 r. Powszechne prawo wyborcze samo odmówiło sobie słuszności 10 marca 1850 r. Panowanie burżuazji, jako wpływ i rezultat powszechnego prawa wyborczego, jako wyraźny akt zwierzchniczej woli ludowej - taki jest sens konstytucji burżuazyjnej. Ale z chwilą gdy treścią tego prawa wyborczego, tej zwierzchniczej woli nie jest już panowanie burżuazji, jakiż sens ma jeszcze konstytucja? Czyż burżuazja nie ma obowiązku takiego regulowania prawa wyborczego, aby chciało ono tylko rzeczy rozumnej, tj. jej panowania? Czy powszechne prawo wyborcze, które ciągle usuwa istniejącą władzę państwową i na nowo ją z siebie odtwarza, czyż to prawo nie usuwa wszelkiej stałości, nie kwestionuje w każdej chwili wszystkich istniejących władz, nie niweczy autorytetu, nie zagraża podniesieniem do godności autorytetu samej anarchii? Po 10 marca 1850 r. któż mógł jeszcze w to wątpić?

Odrzucając powszechne prawo wyborcze, w które się dotychczas drapowała, z którego czerpała swą wszechwładzę, burżuazja wyznaje otwarcie: "Nasza dyktatura istniała dotychczas z woli ludu, odtąd trzeba ją umocnić wbrew woli ludu". I zupełnie konsekwentnie burżuazja ta nie szuka już podpór we Francji, lecz poza nią, na obczyźnie, w najeździe.

Wraz z wołaniem o najazd ta druga Koblencja, zagnieżdżona w samej Francji, budzi przeciw sobie wszystkie namiętności narodowe. Zamachem na powszechne prawo wyborcze daje ona ogólny pretekst dla nowej rewolucji - a rewolucja potrzebuje takiego pretekstu. Każdy pretekst cząstkowy rozdzieliłby frakcje ligi rewolucyjnej i ujawniłby ich różnice. Ogólny pretekst oszałamia klasy półrewolucyjne, pozwala im łudzić się samym co do określonego charakteru nadchodzącej rewolucji, co do następstw ich własnych czynów. Każda rewolucja potrzebuje tematu dla bankietów. Powszechne prawo głosowania, oto temat bankietowy nowej rewolucji.

Ale skoalizowane frakcje burżuazyjne same na siebie wydały wyrok z chwilą, gdy od jedynie możliwej formy swej zjednoczonej władzy, najpotężniejszej i najdoskonalszej formy swego panowania klasowego, republiki konstytucyjnej, uciekły z powrotem do podrzędnej, niedoskonałej, słabszej formy, do monarchii. Przypominają owego starca, który chcąc powrócić sobie młodzieńczą siłę wydobył swe dziecinne ubrania i stara się je gwałtem wciągnąć na swe zwiotczałe członki. Ich republika miała tę tylko zasługę, że była cieplarnią rewolucji.
Dzień 10 marca 1850 r. nosi godło:-
Apres moi le deluge! Po mnie choćby potop!

Rozdział IV: Zniesienie powszechnego prawa głosowania w 1850r.


[31] "Democratie pacifique" - ("Pokojowa demokracja") - organ fourierystów, wydawany przez Consideranta. - Red.

[32] Haynau - generał austriacki, osławiony z powodu okrutnego rozprawiania się z rewolucjonistami przy zdławieniu rewolucji we Włoszech (1848 r.) i na Węgrzech (1849 r.). - Red.

[33] W Ems żył pretendent do tronu francuskiego z dynastii Bourbonów. hr. Chanibord (później: Henryk V). - Red.

[34] W pobliżu Londynu żyi Ludwik Filip, który po rewolucji lutowej uciekł do Anglii. - Red.

[35] 1 Dnia 8 czerwca 1847 r. przed paryską Izbą parów rozpoczął się proces przeciw Parmenlierowi i generałowi Cubieres, oskarżonym o przekupienie urzędników w celu otrzymania koncesji na przedsiębiorstwo solne, i przeciw ówczesnemu ministrowi robót publicznych Teste'owi, oskarżonemu o to, że brał od nich łapówki. Teste w czasie o procesu próbował odebrać sobie życie. Wszystkich skazano na wysokie grzywny pieniężne, a Teste'a ponadto na trzy lata więzienia. (Uwaga Engelsa).

[36] Niezrównana izba - tak nazywa się w historii Izba poselska, obrana bezpośrednio po drugim upadku Napoleona w 1815 r. - fanatycznie ultrarojalistycz-na i reakcyjna. (Uwaga Engelsa).

[37] Józef Fouche" (1763 - 1820) - minister policji za Napoleona I. - Red.

[38] 10 marca 1850 r. odbyły się wybory uzupełniające do Zgromadzenia Prawodawczego na miejsce deputowanych rzuconych do więzień lub znajdujących się na wygnaniu po wystąpieniu Góry 13 czerwca 1849 r. Ocenę tych wyborów p. w. niniejszym tomie: Marks, "18 Brumaire'a Ludwika Bonaparte", rozdział IV.- Red.

[39] Gra wyrazów: grecs - znaczy po francusku Grecy a także zawodowi szulerzy. (Uwaga Engelsa).

[Powrót do spisu treści]